Spróchniałe drzewo

1.1K 41 2
                                    

Wysunąłem spod biurka dwa jednakowe krzesła. Na jednym usiadł Marcel, na drugim ja. Mały był przestraszony, na twarzy miał wypisane, że wie, gdzie jest jego brat. Na co więc czekał? Dlaczego od razu mi tego nie wyjawił?
- Tatu, jesteś zły na Nikodema? - odezwał się patrząc na mnie.
- Jestem zły na was obu - odpowiedziałem. - Gdzie jest Nikodem? - spytałem, a mały nic nie odpowiedział, spuścił tylko głowę na dół. Położyłem rękę na jego ramieniu a mój wzrok powędrował w stronę dobrze znanej Marcelowi drewnianej linijki. Mój syn przełknął głęboko ślinę, najwyraźniej pojął, że to nie czas na zgadywanki.
- Tata, bo Nikodem mnie zabije, jak ci powiem, gdzie się ukrył... Ja przepraszam - szepnął pociągając nosem.
- To jak to sobie wyobrażasz, Marcel? Wiesz, gdzie jest twój brat, ale mi tego nie powiesz, czy tak mam to rozumieć? - spytałem patrząc mu w oczy.
- Bo ja... Bo ja nie jestem kapusiem... - rzekł półszeptem.
- Wiesz, jakie Nikodem miewa pomysły. Wiesz, że on nie ma w ogóle wyobraźni. Potrafi wejść na słup energetyczny, łazić po dachach i skakać po prętach... A co, jeśli zrobi sobie krzywdę? Powiedz mi, gdzie on jest - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Traciłem cierpliwość i obiecałem sobie, że jeśli w ciągu najbliższych minut nie zmuszę Marcela do mówienia to wezmę tę linijkę i przyłożę mu nią parę razy w dupsko. Nerwy mi wysiadały.
- Tata, Niko mnie zabije...
- Nie, Marcel! To ja cię za moment zabiję... Daję ci ostatnią szansę i inaczej będziemy rozmawiać - przygroziłem mu.
Mały najwyraźniej domyślił się, co mam na myśli, bo łzy stanęły mu w oczach. Nie odezwał się jednak. Podniosłem się z fotela, a Marcel chwycił mnie za przedramię.
- Tata, pogadajmy - rzekł łamiącym się głosem.
Wyrwałem się z jego uścisku i poszedłem po tę linijkę. Mały rozkleił się, ocierał łzy w rękaw od kurtki.
- Proszę oprzeć się rękami o biurko - nakazałem mając nadzieję, że Marcel za moment pęknie i zdradzi kryjówkę brata. Chłopiec spojrzał na mnie oczyma pełnymi żalu. Popukałem linijką w biurko, żeby go zachęcić do wykonania mego polecenia. Mały mocno zacisnął powieki.
- Nikodem jest w parku, schował się w spróchniałym drzewie obok stawu - wyszeptał, a po chwili wybuchnął płaczem.
Odłożyłem tę linijkę i przykucnąłem przy nim, przytuliłem go.
- Nie becz już - powiedziałem, po czym chwyciłem go za rękę i wyprowadziłem z sekretariatu.
Kilka minut później byliśmy już w parku, o którym mówił Marcel. Chłopiec pokazał mi z daleka drzewo, w którym bodajże ukrywał się Niko. Zostawiłem Marcela przy stawie a sam udałem się w kierunku owego drzewa.
Nikodem stał wewnątrz spróchniałego dębu odwrócony tyłem do świata. Jak go zobaczyłem to nie wiedziałem, czy powinienem śmiać się czy wściekać. Złapałem go za rękę i pociągnąłem ku sobie.
- Co ty odwalasz?! - krzyknąłem prowadząc syna w stronę auta.
- Nic, a co? - odparł piskliwym głosem.
Miałem chęć porządnie przetrzepać mu tyłek, ale musiałem się powstrzymać ze względu na spacerujących parkiem ludzi.
- Nic? A co?! A to, że wezwałem do ciebie karetkę! Bałem się, że coś ci się stało, a ty bezczelnie udawałeś nieprzytomnego! Nie wiem nawet jak to skomentować!
Do Nikodema najwyraźniej dotarło, że lepiej będzie jak przestanie się odzywać. Zwiesił nisko głowę. Ciągnąłem go za rękę w stronę auta. Nerwy miałem jak nigdy dotąd. Niedość, że gówniarz nabrał mnie, nauczycieli i pracowników pogotowia, że jest nieprzytomny to jeszcze zwiał i to dwukrotnie. Gdyby Marcel nie zdradził mi kryjówki Nikodema, musiałbym zgłosić jego zaginięcie na policję.
- Do auta! - wrzasnąłem otwierając tylne drzwi od BMW. - A spróbuj mi jeszcze raz uciec! - dodałem rzucając wrogie spojrzenie w kierunku swego pierworodnego dziecka.
Obaj chłopcy bez słowa wsiedli do samochodu.
Odpaliłem auto. Wyjechałem z parkingu. Przez pierwsze kilka minut jazdy nie odzywałem się, tłumiłem w sobie negatywne emocje. W końcu jednak wybuchnąłem.
- Nie! Próbuję to pojąć i nie potrafię! Jak można wpaść na pomysł, żeby udawać w szkole nieprzytomnego?! To niepojęte! Nie ogarniam twojego sposobu rozumowania! Co ty sobie myślałeś, Nikodem?! No słucham cię do jasnej cholery!
Mój jedenastoletni syn nie odezwał się ani słowem. Chyba wiedział, że w domu czeka go nieprzyjemna rozmowa, bo w miarę zbliżania się do Zajezierza na jego twarzy pojawiał się coraz większy smutek. Nie było mi go żal. Byłem naprawdę wściekły i miałem niebywałą chęć ukarać go stosownie do przewinienia.
Gdy tylko zatrzymałem auto przed bramą Marcel i Nikodem wybiegli z samochodu. Obaj ruszyli wprost w stronę frontowych drzwi domu. Wjechałem autem do garażu, wyciągnąłem z bagażnika ich plecaki i poszedłem w stronę tarasu. Nim wszedłem do domu, usiadłem na drewnianych schodach. Byłem tak wściekły, że aż łzy napływały mi do oczu. Próbowałem się uspokoić, ale nie potrafiłem, nie byłem w stanie.

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz