Podwieczorek powitalny

686 26 25
                                    

Zaraz po powrocie do domu rozłożyłem Marcelowi kanapę w salonie i poleciłem mu przebrać się w luźny dres. Chciałem, żeby było mu ciepło i żeby czuł się swobodnie.
Chłopcy poszli na górę a my z Luśką zabraliśmy się za przygotowywanie podwieczorka. Chcieliśmy zrobić coś specjalnego na powrót Marcela. Daniela wyszukała w Internecie przepis na makaronową zapiekankę z serem i kurczakiem. Danie szybkie i proste. Moja żona pokroiła filety, podsmażyła je z przyprawami, potem, ser, śmietana z jakimś gotowym fixem. Na co dzień nie jadamy takich szybkich dań. Ja i Nikodem przyzwyczailiśmy się do kuchni mojej mamy, czyli tradycyjnie schabowy, mielony, gołąbki, pierogi, jakaś tam pomidorowa, ogórkowa, żurek. Lusia gotuje inaczej, też smacznie, ale bardziej nowocześnie niż moja mama. No, nie oszukujmy się, nieraz w tajemnicy przed Lusią robię sobie przerwę w pracy i jadę do mamy tylko po to, żeby zjeść gotowane ziemniaczki z ciemnym sosem, buraczki na ciepło z cebulką i chrupiącego, w punkt przyprawionego schabowego. 
Tego dnia miałem swój udział w przygotowaniu posiłku. Mój wkład polegał na wymieszaniu w garnuszku śmietany razem z tym szarobiałym proszkiem z paczki. Daniela zalała tym specyfikiem nałożone do żaroodpornego naczynia makaron, ser i kosteczki kurczaka. Włożyła to naczynko do piekarnika a mi przyszło pozmywać naczynia i nakryć do stołu.
Gdy posiłek był już prawie gotowy poszedłem na piętro sprowadzić Nikodema i Marcela na dół. Obaj leżeli na łóżku Marcela. Młodszy miał na kolanach szkicownik. Coś tam bazgrolił ołówkiem na kartce. Nikodem z kolei bawił się z Monsterkiem swoją skarpetą. 
- Mogę się przysiąść? - zagaiłem siadając między nimi. Wziąłem sobie Marcela na kolana. Przez te ostatnie kilka dni naprawdę brakowało mi tego małego szkraba. Cieszę się, że jest już z nami w domu. - Pokażesz mi, co tam rysujesz? 
Wziąłem z jego rąk szkicownik. Jakoś specjalnie się temu nie sprzeciwił. Przejrzałem sobie wszystkie jego rysunki, a było ich naprawdę sporo. W szpitalu nudziło mu się więc rysował. To dobrze. Wykonywanie plastycznych prac rozwija kreatywność i uwrażliwia. 
Najstarsze rysunki Marcela różniły się od tych, które stworzył w ostatnim czasie. Dawniej rysował zwierzęta, najróżniejsze zwierzęta - od psów i kotów leżących na dywanie, pod stołem, przy kominku po żyrafę, która stoi na czubku baobabu a której szyja wystaje ponad chmurami. Jego ostatnie prace są dojrzalsze pod wieloma względami. Widać w nich dbałość o szczegóły, cienie, kontury narysowanych rzeczy czy osób. No, talent mojego Marcelka najwyraźniej się rozwija. 
- A to co? - zapytałem chwilę po tym, jak przewróciłem kolejną kartkę a moim oczom ukazał się rysunek przedstawiający faceta siedzącego na ubikacji. Skrzywiłem brew i spojrzałem na syna pytająco. 
- A to ty jesteś - uśmiechnął się. No zaraził mnie tym uśmiechem. Chcąc nie chcąc poczochrałem go. 
- Wyrwiemy tę kartkę - zaproponowałem. Marcel najwyraźniej odebrał to jako atak. Momentalnie szkicownik znalazł się w jego ręce.
- Nic nie będziemy wyrywać. Co ci się nie podoba w tym rysunku? Każdy czasem sra. Ty też - tłumaczył mi schodząc z łóżka. - Niko, powiedz, że każdy sra... 
- No, każdy sra - rzekł mój pierworodny ani na chwilę nie przerywając zabawy z psem.
- Okej. Zgadza się. Ale po co to rysować, co? Marcel, przestań się kręcić po pokoju. Podejdź do mnie, gdy z tobą rozmawiam. No już.
Mały spacerował po pokoju. Ewidentnie szukał kryjówki, w której mógłby ukryć przede mną swój brulion. Moje przypuszczenia potwierdziły się, kiedy Marcel na moich oczach wysunął obrotowe krzesło spod biurka, postawił je pod meblościanką i zaczął na nie wchodzić. Zmroziło mnie. Przecież to krzesło nie dość, że obraca się na prawo i lewo to jeszcze stoi na sześciu kółkach. Wystarczy niewielka siła i fotel mógłby odjechać w niewiadomym kierunku. Gdyby nie moja szybka ingerencja Marcel wlazłby na to krzesło i w najlepszym wypadku nabiłby sobie guza. 
Chwyciłem go pod pachami i wziąłem na ręce. 
- Głupawka się odzywa? Jak ty się zachowujesz, co? - powiedziałem patrząc na niego poważnie. - Dopiero co miałeś nie pierwsze w swoim życiu wstrząśnienie mózgu. Chcesz wrócić do szpitala?
- Nie pierwsze i nie ostatnie - odparł bezczelnie.
Usiadłem i postawiłem go przed sobą. Nie mógł mi uciec, bo trzymałem go za przedramię. Spojrzałem mu głęboko w oczy próbując coś z nich wyczytać. Nie znalazłem w nich śladu skruchy czy pokory. Miał butne spojrzenie. Korciło mnie, żeby trzepnąć go w tyłek raz a porządnie, ale mając świeżo w pamięci niedawno odbytą rozmowę z ojcem, jakoś się powstrzymałem od ukarania Marcela w ten sposób.
- Wiesz dlaczego poprosiłem cię, żebyś wyrzucił ten rysunek? Nie dlatego, że on mi się nie podoba. Jest wykonany starannie, nawet jest trochę zabawny. To znaczy... Nie jest zabawny... Jest nieprzyzwoity. Rysuj sobie zwierzęta, martwą naturę, nie wiem, jakieś widoki, ale nie ludzi siedzących na ubikacji, Marcel.
Naprawdę starałem się dotrzeć do niego logiczną argumentacją, ale Marcel najwyraźniej w ogóle nie brał pod uwagę opcji, żeby usunąć ten rysunek ze szkicownika. Stał przy mnie jak pień wbity w ziemię. W ogóle się nie odzywał. Mam pozwolić mu rysować takie rzeczy? Co jeśli pokaże swój szkicownik któremuś nauczycielowi w szkole? Nie, nie, nie. Pozwalam mu na wiele głupot, ale co za dużo to niezdrowo.
- Czy ty słuchasz tego co do ciebie mówię? - zwróciłem się do niego ostrym tonem. Przewrócił oczami. Czy to dziecko się mnie w ogóle nie boi? Jeszcze dwa tygodnie temu w takiej sytuacji po prostu przełożyłbym przez kolano i sprał jak należy. Ale tego dnia nie potrafiłem, nie chciałem tego zrobić. Chodziły mi po głowie słowa ojca. Nazwał mnie "człowiekiem wyuczonym, wykształconym" a potem zapytał, jak ktoś taki jak ja może uciekać się do przemocy wobec własnych dzieci. 
Wziąłem trzy głębokie oddechy. Marcel ani drgnął. Puściłem go, wskoczył w kąt łóżka, skulił się. Chyba porządnie się wystraszył. I dobrze. Podszedłem do meblościanki i wziąłem do ręki ten jego szkicownik. Wyrwałem ostatnią kartkę, na której widniał ten nieszczęsny rysunek. Spojrzałem na Marcela.
- Zmądrzej wreszcie, bo czas najwyższy - odezwałem się do niego. - Podwieczorek czeka na stole. Zapraszam panów na dół.
- Nie jestem głodny - mruknął Marcel pod nosem. Złapałem się za klamrę od paska tak o, dla postrachu. Chłopcy momentalnie zeskoczyli z łóżka i pobiegli na dół. Gdy zszedłem do salonu, obaj siedzieli już grzecznie przy stole.





Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz