Było już ciemno, gdy Marcel wrócił do domu. Chłopiec był w wyśmienitym humorze. Nikodem siedział przy stole w salonie. Uczył się z historii. Gdy tylko ujrzał brata, zrobił zeza.
- Co Niko? Stchórzyłeś - rzekł Marcel wyjmując z lodówki sok jabłkowy.
- Gdzie byłeś, Marcel? - odezwał się Szymon. Mężczyzna miał na kolanach laptop. Zamknął go. Z zaciekawieniem przyglądał się temu, co robi jego młodsze dziecko.
- Chętnie bym ci odpowiedział, tata. Serio... Ale muszę się napić - powiedział malec nalewając sok do szklanki. - To był niesamowity dzień.
- Niesamowity dzień powiadasz - rzekł Szymon odkładając laptop na dębową ławę.
Malec uśmiechnął się szeroko. Napił się soku.
- Marcel, podejdź do mnie. Porozmawiamy sobie.
- Nogi mnie bolą.
- Podejdź, powiedziałem. No już.
Tym razem to Nikodem sie uśmiechnął. Marcel spojrzał na brata z dezaprobatą.
- Nakablowałeś na mnie? Kabel! Nie zadaję się z tobą, Niko.
- Marcel, podejdź do mnie, dziecko, bo chciałem z tobą porozmawiać. Ile razy mam cię prosić, żebyś podszedł, co?
- Sto pięćdziesiąt - odparł malec. - Niko nie powinien na mnie kablować - dorzucił wkładając szklankę do zlewu. Podszedł do siedzącego w fotelu ojca. Szymon posadził chłopca na swoich kolanach.
- Gdzie byłeś, co?
- Na dworze - odparł chłopiec.
- Byłeś u Oliwera przebić oponę przy jego rowerze, prawda?
Malec westchnął głęboko.
- Nikodem to papla. On nie powinien tak na mnie kablować. Nie będę z nim gadał.
- Ze mną będziesz gadał. Za chwilę zadzwonię do pana Janka i zapytam go o stan roweru Oliwera. Nie chciałbym być w twojej skórze, jeśli się okaże, że przebiłeś mu oponę przy rowerze.
- To, że Oliwer ma przebity rower to akurat mógł wjechać na gwóźdź albo na kamień i opona mogła sama pęknąć. Takie rzeczy się zdarzają - szepnął Marcel pocierając piąstkami oczy.
- Powiesz jak było czy mam dzwonić do pana Janka?
- Powiem. Tata... No, chciałem ukarać Oliwera... Poza tym dawno nie używałem swojego scyzoryka. Miał mi zardzewieć?
- Czyli zrobiłeś to? Marcel!
- Musiałem!
Mężczyzna wystawił rękę w kierunku syna.
- Scyzoryk poproszę - rzekł stanowczo.
- Tata, no...
- Ale bez dyskusji. Co ty sobie myślisz? Że będziesz bezkarnie niszczył cudze mienie? Proszę mi dać scyzoryk, bez dyskusji.
Malec podniósł się z kolan ojca.
- W kurtce mam - rzekł, po czym pobiegł na korytarz. Wrócił po chwili ze scyzorykiem w ręku.
- Kiedy go dostanę z powrotem? - zapytał.
- Jak zmądrzejesz, a z tego co widzę, trochę czasu upłynie zanim się to stanie.
- Jesteś do mnie złośliwy.
- To prawda. W listopadzie nie dostaniesz kieszonkowego, zapłacisz też za nową dętkę z własnych oszczędności.
- Nie mam nic kasy.
- Widzę, kiedy kłamiesz. Nie próbuj mnie oszukiwać, bo moja cierpliwość do ciebie się kończy. Biegiem po plecak i za trzy minuty chcę cię widzieć siedzącego nad książkami w salonie przy stole.
- Możesz sobie chcieć.
- Raz, dwa!
Marcelowi zatrzęsła się broda. Spojrzał na ojca oczyma pełnymi gniewu.
- Trzy i wstaję do ciebie, Marcel.
- Nie musisz! Nie musisz... - odparł malec ruszając błędnym krokiem w stronę schodów. - Już idę po ten głupi plecak, no!
Szymon przeciągnął się.
- No, i tak ma być. A co u ciebie, Nikoś? Jak tam historia? - spytał podnosząc się z fotela.
- Kończę robić ściągę...
- Co takiego?
Mężczyzna podszedł do syna. Wziął do ręki starannie wykonaną przez Nikodema ściągę.
- Weź się za naukę, dobrze?
- Wszyscy robią ściągi. Tata, oddaj, no!
Szymon podszedł do kominka. Uchylił delikatnie żeliwne drzwiczki. Położył ściągę Nikodema na rozpalonym drewnie. Ogień momentalnie zajął kartkę papieru.
Nikodem patrzył na ojca z żalem. Zakrył twarz rękoma. Wybuchnął płaczem.