S02 E13

670 68 104
                                    

🍥🍥🍥

- Bo jak nie, to to - odpowiedział i podniósł się.

Obserwowałem z zaciekawieniem to co wyczyniał. Podszedł do balkonu, otwierając go. Wiedziałem, że będzie tego próbował, w końcu nie straszne mu skakanie z wysokim budynków, ale tym razem nie obawiałem się niczego. Zdążył jedynie wskoczyć na ściankę dzielącą go od przepaści i już się nie ruszył, patrząc w dół. Chyba zapomniał, że znajdowaliśmy się naprawdę wysoko nad ziemią. Gdyby skoczył, bez wątpienia coś by połamał, a jemu na pewno było już dość ryzykowania własnym ciałem.
Swoją drogą pięknie wyglądał, gdy stał wyprostowany na wąskim podłożu. Utrzymywał równowagę, jakby dzielił ją z kotem. Niezależnie od sytuacji, zawsze poruszał się lekko i zgrabnie jakby ponosił go wiatr, a zamiast wnętrzności miał piórka...mmm poduszka z Illumiego.

- Dlaczego mieszkasz tak wysoko ty samobójco?!

- Nie krzycz na balkonie, bo dostaniesz od sąsiadki parasolką po głowie - ostrzegłem, idąc do niego.

Zabrałem go stamtąd siłą. Nie uśmiechało mi się zbierać go z chodnika lub szyby losowego samochodu. Jeszcze gorzej jakby zawisnął na lampie. Postanowiłem ułatwić sobie sprawę i użyć Bungee gum. Dzięki temu mogłem splątać jego dłonie i dokleić tyłek do kanapy. Na tym skończyła się zabawa w berka. Strasznie się denerwował, a mnie w pewnym sensie cieszył ten widok. Uroczo wyglądał, gdy próbował wyszarpać się z mojej gumy. Usiadłem obok, obserwując te starania. Bycie stałym romantykiem do mnie nie pasowało. Prawda była taka, że chciałem pielęgnować go niczym własną lilię, ale nie mogłem się powstrzymać od dręczenia bezbronnego Zoldycka. Podobał mi się. Zarówno jego charakter jak i ciało. Niestety nie umiałem tego ze sobą połączyć i zaczynałem przyłapywać się na przedmiotowym traktowaniu Illumiego. Momentami był narzędziem do zasopokajania moich potrzeb. Tak, może byłem strasznym dupkiem, ale z drugiej strony chciałem mu pomóc odkrywać swoje ukryte karty. Nie paplałem przecież wcześniej totalnych bzdur. Planowałem pomóc mu się otworzyć lecz przy okazji nie zaszkodzi skorzystać z prostego celu. Było mi głupio za moje niestosowne wpadki i to jak łatwo traciłem kontrolę, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Był na mnie skazany, bo kto miałby mu pomóc? Trupa nie mieszała się w nasze sprawy, sąsiedzi unikali jakichkolwiek odpowiedzialności, jego ojciec nie szukał go od czasu porwania. Mogłem go sobie przywłaszczyć jak bezpańskiego kota. To dom tej małej przybłędy. Musiał zaakceptować swój los, a bez wątpienia nie będzie się ze mną nudził.

Bycie przesadnie słodkim męczyło mnie.

- Zabieraj to brzydkie, ohydne, klejące coś. Nie dziwię się, że to paskudztwo to twoja moc. Pasuje do ciebie.

- Też się z tym zgodzę. Guma zdecydowanie idealnie do mnie pasuje - przyznałem, przysuwając się powoli. - A może chciałbyś odzyskać klucze?

- Tak, dawaj.

- Nie bronie ci ich sobie zabrać.

- Ty wredny, paskudny...i pomyśleć, że chciałem dać ci szansę! - krzyknął zirytowany, czym bardzo mnie zainteresował.

- Szansę? - przysunąłem się zaciekawiony. - Szansę na co, Lulu?

- Daruj sobie swoje brudne myśli. Myślałem, że przy tobie będzie inaczej, że zrozumiem czemu Killua stale ucieka do tego głupiego bachora z głupiej wyspy z głupim uśmiechem - mruknął o wiele ciszej, odwracając ode mnie wzrok.

Kill my Soul || Hisoka x Illumi PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz