S01 E11

952 95 53
                                    

×××
Kompot
×××

Wszedłem głównymi drzwiami do środka i przeszedłem do kuchni, gdzie stała staruszka w towarzystwie Illumiego. Nie zdziwiłem się, kiedy usłyszałem jak Zoldyck próbuje wyłudzić informacje o położeniu lasu i odległości od najbliższego miasta. Nie liczyłem na cud, że zostanie na miejscu do czasu wygojenia ran. Był uparty, a jego celem był powrót i odzyskanie wzroku, chociaż nie miał pewności, że zmysł uda się przywrócić. Dopytywał kilka razy, ale staruszka umiejętnie zatajała prawdę, ignorując go i przygotowując kolejne ciasto. Pewnie sama wiedziała co było dla niego dobre. Bardzo opiekuńcza kobieta. Gdy wcześniej pożyczała nam ubrania, opowiedziała o swoich synach. Ruszyli na egzamin dla łowców, obiecując że powrócą w wielkim stylu. Niestety Sophie już nigdy nie zobaczyła swoich bohaterów. Musieli zginąć, a może opuścili dom na stałe? Babcia została samiutka z kundlem przy boku. Smutny los. Nasza obecność musiała przywrócić jej miłe wspomnienia ze swoimi dziećmi i nie zdziwiłbym się, gdyby nie chciała nas już wypuścić.

- Gdzie jest najbliższe miasto? Musi to Pani wiedzieć, skoro w lodówce jest sklepowe mleko - mówił zdenerwowany Zoldyck.

- Lubicie truskawki? Ugotuje kompot - odezwała się kobieta, wyciągając kosz owoców.

- Skąd wiesz, że to sklepowe? - zapytałem cicho Illumiego.

- Nie wiem, chciałem ją wrobić, aby mi powiedziała - odpowiedział mi szeptem. - Halo, karzeł zabrał mi oczy - dodał, odwracając się do mnie. Pomachał ręką przed oczami.

- Odpuść, nic ci nie powie. Najpierw musisz wyzdrowieć - położyłem dłoń na jego głowie, a on ją od razu strzepał.

Wyglądał na niezadowolonego. Krzyżował ręce na piersi, wpatrując się w podłogę. Myślał nad innym sposobem dostania się do cywilizacji. Nie podda się tak łatwo. Uparty jak pięciolatek na lizaka.

- Moglibyście pozbierać kwiatki z ogródka? Udekorujemy nimi stół - powiedziała Sophie, sięgając do szafki po cukier.

- Kwiaty? Ogród? Na jakiejś górze? - zdziwił się Illumi, którego złapałem za nadgarstek i pociągnąłem na zewnątrz tylnym wyjściem.

Zazwyczaj był małomówny. Siedział cichutko, zajmował się sobą i obserwował resztę z bezpiecznego dystansu, a po stracie wzroku stał się niespokojny, stale zestresowany. Potrzebował czasu, aby przyzwyczaić się do ograniczenia. Wciąż odruchowo odgarniał włosy, chociaż obecnie tego nie wymagały. Były bardzo zadbane. Musiał poświęcić im mnóstwo uwagi. Jego gniew był zrozumiały. Jedno porwanie narobiło mu sporo problemów.

- Trzymaj koszyk. Będę ucinał łodygi - poinformowałem, bo raczej zamiana ról nie miałaby sensu. - i przestań się boczyć, odzyskasz w końcu oczy - dodałem, widząc naburmuszoną minę swojego towarzysza.

- Łatwo ci mówić. Tobie nic się nie stało...- mruknął, zaciskając dłonie na uchwycie.

Westchnąłem cicho na jego słowa. Więc do mnie także miał problem, bo sądził, że nic mi się nie stało podczas naszego pobytu w fabryce lecz to nie miałoby sensu, prawda? Dlaczego miałaby ominąć mnie ta rozrywka? Ucinając kwiaty, opowiadałem mu o momencie, w którym zabrali mnie ze sobą do osobnego pomieszczenia. Chcieli, aby Chrollo usłyszał mój głos w telefonie i był skłonniejszy do zaakceptowania wymiany. Ciągle czekałem na teatrzyk uwolnienia z Illumim w roli głównej, więc nie miałem zamiaru się odzywać do słuchawki. Oczywiście ten szczegół ominąłem w swojej opowieści. Wtedy moja klatka piersiowa ucierpiała przez bicz. Wymusili ze mnie losowy odgłos, a gdy wróciłem do Illumiego po dłuższym czasie, pod ubraniem nie było widać ran. Przez to sądził, że nie ucierpiałem, ale się mylił. Aby udowodnić swoją szczerość, rozpiąłem koszulę. Nie mógł zobaczyć pamiątki po tamtej bandzie, z tego powodu musiałem użyć innej metody, innego zmysłu.
Wyjąłem koszyk z jego rąk, kładąc go na glebie. Złapałem dłonie młodszego, aby móc przesuwać nimi po swoim torsie, w uszkodzonych miejscach. Dostrzegłem jego speszenie. Pewnie by na mnie nakrzyczał za zbyt dużą pewność siebie, ale powstrzymywało go coś na wzór zdziwienia.

- Mówiłem, że ja także oberwałem - powiedziałem niskim tonem.

- Próbujesz być seksowny czy żałosny? Bo bliżej ci do tego drugiego - skomentował mnie, zabierając ręce. - I tak dostało ci się mniej ode mnie...

- Oh, przepraszam największa ofiaro losu. Może chcesz zaśpiewać piosenkę o swoim cierpieniu? - zapytałem, obserwując jak podniósł na mnie niewidomy wzrok i zamrugał dwa razy, nie rozumiejąc mnie. Zaśmiałem się pod nosem. - Zbyt mało bajek oglądałeś.

- A ty luster...

×××
|Zmiana narratora|
Kurapika

Siedziałem na sporym odłamie skały, chowając twarz w dłoniach. Do moich uszu nieustannie docierały pytania i marudzenia Gona, który wcale się nie męczył. Martwił się o mnie bardziej niż było mi to potrzebne, natomiast Killua wydawał się zły i wcale się nie odzywał. Nic dziwnego, skoro byłem zastępcą i partnerem kogoś kto pozbawił mnie rodziny. Moje gadanie o nienawiści do pająków mogło wydawać się zwykłym, brudnym kłamstwem. W ich oczach musiałem być oszustem. Nie chciałem tracić ich przyjaźni, nawet jeśli w ostatnim czasie ją zaniedbałem. Potrzebowałem ich obecności lecz nie w takim czasie, w którym życie nawet mi robiło pod górkę. Stromą górkę. Leorio krążył mi po głowie, zastanawiałem się co mógł robić w tym samym momencie. A co jeżeli nie dość, że zamartwiał się o mnie, to teraz także bezpieczeństwem chłopców? Beznadziejna sytuacja i mnóstwo straconych nerwów. To zamieszanie nie powinno mieć miejsca.

- Kurapika, powiesz mi wre...

- Gon! - podniosłem ton, wstając nagle. Wtedy obudziłem alarm w głowie białowłosego.

- Nie krzycz na niego! Nie masz prawa tego robić! Po tym co zrobiłeś...

- Ty też nic nie rozumiesz!

- Widzisz, Killua? Nic nie rozumiesz - odezwał się Gon.

- A ty po czyjej jesteś stronie?! - wykrzyczał znowu Kill.

- W ogóle nie powinno was tu być. Teraz bedziecie grzecznie czekać na powrót Chrollo, a potem pójdziecie do Leorio i uspokoicie go, rozumiecie? - poleciłem, patrząc im prosto w twarze.

- Hej, iskiereczko - wtrącił się Phinks. - Twoje oczy kiedyś przestają się świecić? To już zaczyna mnie denerwować.

- Nie podnoś mi ciśnienia Phinks!

- Oh, ojej, jaki delikatny - zakpił blondyn, ruszając do Franklina w towarzystwie Feitana.

Jeszcze raz spojrzałem na chłopców. Najchętniej wyniósłbym ich samodzielnie, niestety pająki mi nie ufały i nie chciały mnie słuchać. Jaki sens mieć władzę, skoro nikt jej nie podlega. Ile musiałem czekać, aby udowodnić im brak złych zamiarów? Na swoim ciele miałem nawet ich znak rozpoznawczy. Zaufanie Lucilfera nie wystarczyło, aby ich przekonać. A co jeśli to Chrollo polecił im czujność? Sam wspominał o mojej możliwej zdradzie.

Zbyt wiele myślałem. Chrollo oddał mi swoje serce. Oczywiście najpierw zakochał się w moich oczach, a dopiero potem we mnie.

Czekanie męczy.

×××
Notka od Autorki
×××
Wolicie aby Kurapika naprawdę coś czuł do Chrollo czy może przeciwnie?

Odpowiedzi nie mają wpływu na fabułę

Kill my Soul || Hisoka x Illumi PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz