S01 E20

731 85 60
                                    

🍥🍥🍥

Pewnie trudno w to uwierzyć lecz nasz pobyt u miłej staruszki Sophie bardzo się przeciągnął. Illumi przestał się niecierpliwić, a ja uczyłem go jego ulubionej techniki. Opanował ją prawie do perfekcji, dzięki czemu nie potrzebował opieki non stop, chociaż z niektórymi rzeczami nadal trzeba było mu pomagać. Żył w tym uroczym domku z nadzieją, że prędzej czy później odzyska wzrok. Staruszka stale nam obiecywała, że odnajdzie sposób, a my ufaliśmy jej. Ten dom stał się po części naszym domem. Co tydzień schodziliśmy z góry i wędrowaliśmy do pobliskiej wioski. Była naprawdę niewielka, ale posiadała wszystko co niezbędne do życia w tym wielkim lesie. Kupowaliśmy brakujące składniki, a Illumi za każdym razem wybierał bukiet kwiatów, który przez kilka dni miał zdobić stół w kuchni. Chociaż ich nie widział, delikatnie sunął palcami po płatkach i wiedział, które chciał. Co jakiś czas zabieraliśmy psiaka na spacery, wtedy także ćwiczyliśmy umiejętności Illumiego w terenie. Jego włosy z każdym dniem wydawały się coraz dłuższe, a po czasie odrosły do poprzedniej długości, zupełnie jakby były przesiąknięte magią. Nie raz upiekliśmy coś wspólnie, aby sprawić babci Sophie przyjemność. Wtedy nie przeszkadzał mu mój dotyk, gdy pomagałem odmierzać mąkę, nakierowując delikatne, blade dłonie młodszego. Przyzwyczaił się do spania we dwójkę, przyjmował moje rady, sam szukał mojego towarzystwa. Wydawało mi się, że z biegiem czasu oswajał się ze mną coraz bardziej. Czasami nawet wkradał się mały żarcik, nazywał mnie "Hisoka Sensei" w odniesieniu do moich nauk. Nigdy się przy tym nie uśmiechnął, nigdy się nie śmiał lecz ja wciąż cierpliwie czekałem, wiedząc że i ten moment nadejdzie.

Powoli nadciągał zmierzch. Ostatni blask słońca jaśniał daleko na horyzoncie. Od czasu porwania minęły trzy miesiące, powoli nadchodziła zima, a dni robiły się coraz krótsze. Małe latarenki na zewnątrz domu oświetliły okolice. Weszliśmy do środka lecz nie znaleźliśmy tam Sophie. Wcześniej wspominała, że spędzi cały wieczór w swoim pokoju, dlatego nie martwiliśmy się o jej bezpieczeństwo. Przeszliśmy do głównego pokoju, tam gdzie palił się kominek. Było to takie ciepłe i klimatyczne pomieszczenie. Wszędzie zdjęcia w starych ramkach, różnorodne pamiątki rodzinne służące jako dekoracja. Usiedliśmy na kanapie, nie zapalaliśmy światła, bo dla mnie światło kominka było wystarczające, a dla Illumiego wszystko jedno. Dopiero wróciliśmy z ćwiczeń, więc był dość zmęczony. To dlatego oparł się o mój tors?

- Illumi? - szepnąłem, nie chcąc przerywać ciszy zbyt drastycznie. Mimo wszystko zdziwiło mnie jego zachowanie.

- Przeszkadza ci to? - młody zabójca zadał własne pytanie, zaciskając dłoń lekko na materiale mojej koszuli. To rozczulające zagranie...

- Nie, Leż spokojnie, spróbuj zasnąć - mruknąłem, głaszcząc dłonią jego policzek.

- Mh...

Zaczął się do mnie przekonywać, przestał traktować mnie jak wroga, uprzykrzającego życie klauna, irytującego śmieszka o dwuznacznych żarcikach. Nie dostrzegał już we mnie zagrożenia. Czułem się jak jego starszy brat. Do głowy przychodziła mi stale jedna myśl - czy Illumi mnie polubił? Pewnie zrozumienie tego zajmie mu trochę czasu, bez wątpienia zauważył w sobie zmiany. W jego głowie wciąż tkwiła zasada jego ojca, zakazująca mu przyjacielskich relacji. Jego rodzina była dla mnie przeszkodą w przejęciu go całego. Odkąd stracił całkowity kontakt z rodziną, jego zachowanie przeszło wielką metamorfozę. Co jeśli odbiorę go na dłużej? Co jeśli odetnę go od kontroli rodziców? Może nauczę go tego, czego od dziecka nie dane było mu poznać? Jeszcze długa droga przed nami.
Spojrzałem na zegar, godzina 17:00. Mój wzrok powoli zjechał niżej na stare lustro o złotej, zdobionej ramie. Zatrzymałem się na odbiciu wtulonej twarzy Illumiego. Moje serce zabiło szybciej, kiedy zobaczyłem coś niesamowitego, coś na co czekałem od dawna. Uśmiechał się. Nie był to szeroki, radosny uśmiech, tylko delikatny i ledwo zauważalny. Bez wątpienia niekontrolowany. Aby się o tym przekonać wbiłem wzrok w prawdziwą twarz Zoldycka, jednak ten piękny obrazek zniknął.

- Illumi - szepnąłem, łapiąc go za policzki, unosząc jego twarz, abym mógł go widzieć. - Uśmiechnij się...

- Dlaczego? - zapytał, podpierając dłonie na mojej nodze. Jakby przesunął je trochę dalej... Nie, nie teraz.

- Uśmiechnij się, dla mnie...

- Ja...nie chcę...

Wydawał się zakłopotany, pewnie zastanawiał się czy w ogóle mógł pokazać mi swoje uczucia. W jego sercu było tyle lęku. Ten lęk go ode mnie odsuwał. Illumi nie był zimny jak jego rodzice. Został źle wychowany. Jak ktoś, komu wpajano takie okropieństwa, mógł tworzyć zdrową relację? To niemożliwe. Jego życie to koszmar od narodzin. Zawsze sam, nigdy z kimś. Przez czas spędzony z nim zdążyłem nasłuchać się wiele o jego rodzeństwie. Kochał ich obsesyjnie, martwił się, obawiał o ich bezpieczeństwo zbyt przesadnie. To właśnie był jeden z wyników okrutnego wychowania.
Mogłem go uwolnić, pokazać że w uczuciach nie czaiła się żadna pułapka, posiadanie kogoś bliskiego wzmacniało zamiast czepiać kulę u nogi. Potrzebował mnie, spotkaliśmy się nie bez powodu i nie bez powodu tak bardzo przypadł mi do gustu. Oczekiwałem na niego trzy miesiące, tak długo pielęgnowałem jego wnętrze, a im dłużej zmagałem się z jego blokadami, tym bardziej przekonywałem się, że nie był on owocem, a pięknym kwiatem, który nie może rozkwitnąć. Będę podlewać jego pewność siebie, chronić przed pasożytami żerującymi na jego zaletach. To już nie jest moja zabawka.

To moja lilia.

Pozwoliłem mu zasnąć na mojej piersi. Głaskałem miękkie, czarne włosy, bawiąc się długimi kosmykami. W końcu mogłem ich dotykać. Spał tak cicho i spokojnie, tak jakby go nie było. Uśmiechałem się, patrząc na niego. Nawet jeśli nie chciał się dla mnie uśmiechnąć, byłem pewny że z czasem usłyszę jego śmiech.

Nie chciałem ryzykować jego przebudzeniem, zbyt dobrze mu się spało. Nie lubił, kiedy ktoś przerywał mu drzemkę, dlatego nie podnosiłem się, aby zanosić młodego do łóżka. Sięgnąłem po zarzucony na podłokietnik fotela kocyk, który Sophie samodzielnie wyczarowała. Okryłem go nim szczelnie, a psiak dołączył do nas, kładąc łeb na udzie Illumiego. Nie dało się ukryć, że chciałbym zamienić się z nim miejscami, ale jedynie na kilka minut, bo moja obecna pozycja była o wiele przyjemniejsza. Możliwość obejmowania młodego zabójcy to coś co zdecydowanie trzeba w pełni wykorzystać. Kto wie czy jeszcze kiedyś przytrafi się taka okazja?

Cóż... Dni mijały, zmienialiśmy się z biegiem czasu, pracowaliśmy nad sobą. Zaczęliśmy od zera i nawet teraz nie dotarliśmy nawet do połowy. Pozostało tylko czekać dalej, rozwijać skrzydła i przestać się bać.

🍥🍥🍥
Hisoka i jego rozmyslania ciąg dalszy

Kill my Soul || Hisoka x Illumi PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz