Jak najprościej tłumacząc to co się stało, mogę powiedzieć, że odwaliło się coś DUŻEGO. Postaram się to w miarę streścić więc...
Przed budynkiem ONZ, w którym odbywało się spotkanie ktoś podłożył bombę. No może nie ktoś, tym ktosiem był James Buchanan Barnes czyli w skrócie ma ksywkę Bucky przynajmniej tak wywnioskowały gazety, ale mi coś tam ewidentnie nie pasowało. Steve stwierdził, że służby do tego wyspecjalizowane nie dadzą sobie rady ( co w sumie było prawdą bo coś czarno widziałam spotkanie zwykłych ludzi z zimowym żołnierzem), więc on przejął inicjatywę i do tego dołączył się Sam no bo nie zostawi Steve'a. Najpierw Steve miał z nim tylko pogadać ale ostatnio nie wszystko idzie po naszej myśli i jak chyba każdy już się domyśla na rozmowie się nie skończyło. Wparowali do nich wezwani antyterroryści i... no... jakby to powiedzieć?... OSTRO SCHRZANILI SPRAWĘ. Barnes zaczął uciekać a Steve go gonił. Do tego całego pościgu dołączyły się oczywiście niezastąpione służby (wyczujcie ten sarkazm), ale nie tylko one. Po jakimś czasie dołączył się też jakiś gość w czarnym stroju przypominającym panterę, ten gościu był strasznie szybki i to nie tam JAKOŚ szybki tylko BARDZO szybki. W końcu złapali Barnes'a a przy okazji Steve'a i tego nowego, zdjęli mu maskę z twarzy i był to T'Challa. Jest on synem króla Wakandy albo raczej był bo jego ojciec zginął podczas wybuchu bomby na posiedzeniu ONZ.
Teraz jesteśmy z tatą i Nat w takim ,,jakby więzieniu". Czemu jakby? Bo tutaj jest więcej biur i innych tego typu rzeczy niż cel, z resztą ja się tam nie znam na więzieniach więc co ja tam będę mówić. Ross chciał wytoczyć im sprawę prawną a tata starał się załagodzić sytuację, ja i Nat siedziałyśmy na krzesłach i czekałyśmy na przyjazd chłopaków żeby zacząć im prawić kazanie.
Dostaliśmy informację, że już są. Poszliśmy tam ja, Nat, Sharon Carter i parę gości w garniturach, no wiadomo ci którzy tutaj ,,dowodzą". Weszliśmy do pomieszczenia, w którym już byli Steve, Sam, ten gość, który przebrał się za panterę i Bucky w jakieś przeszklonej kostce jak dla jakiegoś psychopaty.
Steve wyszedł z auta, którym wszyscy tutaj zostali przewiezieni i przez dłuższą chwilę patrzył na Bucky'ego siedzącego w tej ,,puszce". - Co z nim zrobicie?
- To co wam też powinniśmy. Badania psychologiczne i ekstradycja.- niezłe żarty.
- Pan Everett Ross, zastępca szefa naszej sekcji.- Przedstawiła go Sharon.
- Potrzebny będzie adwokat?
- Dobre, adwokat.- odpowiedział z rozbawieniem w głosie.- Schowajcie ich sprzęt- powiedział do innych gości w garniturach.- Oczywiście dostaniecie pokwitowania.- Teraz wszyscy skierowaliśmy się do wyjścia, oprócz Barnes'a oczywiście. Twórcy całego zamieszania szli przodem ale przed nimi szedł ten cały zastępca, swoją droga strasznie drętwy gość a te jego żarty to może przeszłyby ale co najwyżej w średniowieczu.
Podeszłam do Steve'a nadal idąc przed siebie.- I po co ci to było?
- On jest niewinny. On na pewno nie podłożył tej bomby.- Rozmawialiśmy ze sobą jednak nie patrząc na siebie.
- Wiem.- Teraz nasz szanowny kapitan ameryka uraczył mnie spojrzeniem.- Co jak co ale tego raczej by nie zrobił. Nawet pod tym całym transem zimowego żołnierza.
- To czemu...- zaczął ale nie dokończył bo weszliśmy do pomieszczenia, w którym tata nadal rozmawiał z Rossem.
- Jeszcze dokończymy tą rozmowę.- Powiedziałam odchodząc w stronę taty.
- Nie, Rumunia nie podpisała protokołu... Pułkownik Rhodes już usuwa ślady... Na pewno wyciągnę z tego konsekwencje... Oczywiście, że może pan zacytować w końcu to moje słowa, czy coś jeszcze?... Dziękuje szefie.- skończył rozmawiać przez telefon i podszedł do nas.
- Konsekwencje?- powiedział pytającym głosem Steve.
- Ross chce wytoczyć wam sprawę prawną, chce go uspokoić.- powiedział i zaczęliśmy się kierować w stronę korytarza.
- CZYLI TARCZY NARAZIE NIE ODZYSKAM?- zapytał krzycząc do nas Rogers.
- NIE JEST TWOJA TYLKO RZĄDU USA, SKRZYDŁA TEŻ.- odkrzyknęłam w odpowiedzi.
- Ale zima.- powiedział pod nosem Sam.
- W CELI JEST ZIMNIEJ.- To była ostatnia rzecz jaką odkrzyknął im tata przed tym jak odeszliśmy.
Ja stwierdziłam, że pogadam z tym nowym no bo kurde kto normalny przebiera się za kota i gania za mordercą? T'Challa siedział na krześle a za nim był taki jakby mały gabinet, w którym teraz był tata i Steve. Tata chciał go przekonać do podpisania protokołu.
Podeszłam do tego nowego i usiadłam na krześle obok niego.- Cześć... albo raczej witam wasza wysokość.- zaczęłam niepewnie.
- Wystarczy cześć.- odpowiedział z spuszczoną głową, ale czemu mu się dziwić stracił ojca.
Siedzieliśmy dłuższą chwilę w ciszy, więc starałam się ją jakoś przełamać.- Więc... Lubisz koty?
- Co?
- No wiesz przebrałeś się za kota.
- Nie kota tylko panterę to raz. A dwa to nie przebranie tylko kostium o niespotykanej mocy, której nie jesteś w stanie pojąć...
- Ta twoja niespotykana siła to vibranium nie? Może nie niespotykana ale fakt dostępna tylko w Wakandzie.- przerwałam mu jego wypowiedź. Niech nie ma mnie za jakąś głupią.
- Dużo wiesz.
- Z resztą to nie dziwne przebierać się za tego kota czy tam jak wolisz panterę... Nie łam się mam kolegę, który przebiera się za pająka, ten to dopiero dziwak.
- Nie powinnaś raczej składać kondolencji czy czegoś tam?- powiedział ze smutkiem w głosie i wciąż spuszczoną głową.
- Tylko po co?- powiedziałam poważnym tonem ale spokojnym. On tylko spojrzał na mnie pytającym wyrazem twarzy.- Nie potrzebujesz tego... i nie chcesz żebym to mówiła bo wiesz, że to nie wróci mu życia. Tak jak zabicie Barnes'a.
- Ale mi da satysfakcję. -powiedział a ja uznałam to za koniec rozmowy, może i Barnes zabijał ale nie robił tego świadomie i nie zasługiwał na to co go teraz spotkało...
Dzisiaj trochę mniej ale nie miałam czasu a i tak zrobiłam sobie 5 dni przerwy więc tak jakby trochę jestem to winna więc proszę bardzo. A no i mam plan żeby zmienić trochę akcje ale tylko trochę wiec nie obrażać się.