Rozdział 13

982 40 82
                                    

...Jason. Japierdole co on tutaj robi? Śledzi mnie?

-Co tu robisz?- warknąłem do niego.
-Siema Tony, nie mieliśmy czasu pogadać jak ruchałem twoją siostrę.- zaśmiał się chłopak.

-Chyba sobie teraz kurwa żartujesz, nie mamy o czym rozmawiać. Gratuluję wyjścia z więzienia a teraz stąd spierdalaj jebany stalkerze.-Odejdź ode mnie, nie chcę cię znać, nie zrobisz mi tego znowu prawda?

-Tony, ale po co ta agresja?- Nie jestem agresywny lecz trochę nerwowy, idioto.
-Nie chcę abyś tu był. Zostaw mnie w spokoju, żyj sobie dalej i tyle.- powiedziałem gdy on przybliżał się do mnie.
-Ty naprawdę nie rozumiesz? Ja nie mam niczego, nie mam domu, pieniędzy, pracy, niczego i to wszystko przez ciebie. To jest twoja zasrana wina! Dlatego nie bój się, zniszczę to co kochasz najbardziej i nikt ani nic ci nie pomoże. Nie zatrzymasz tego.- mówił uśmiechając się radośnie.

-Chwila...Kiedy ty dokładnie wyszedłeś?-Czy on...

-Miesiąc temu.- Japierdole.

-To ty byłeś w tedy w hotelu? W lesie? Zabiłeś sarnę?- To on?!

-Coś tam jeszcze główka pracuje jak widać. Długo ci zajęło rozwiązanie tak łatwej zagadki.- on jest jakiś pojebany.

-Idź się człowieku lecz, śledziłeś mnie przez ostatnie 3 tygodnie!- on jest jakiś chory.

-Nie tym tonem Monet bo zaraz ta rzeczka na dole będzie miała odcień krwi. -Spojrzałem za siebie gdzie dosłownie jakieś 3 kroki od nas była przepaść.

-Dobra sorry.
-Widzimy się wkrótce Tony.- powiedział po czym wszedł w krzaki. Nie chciałem go w swoim życiu a tu się okazuje, że jest w nim prawie miesiąc. Tylko o czym on mówił? Zniszczy to co kocham? Raczej rodzeństwa mi nie zabije więc jest git.

***
Wróciłem do domu dopiero późnym wieczorem. Znowu ominęła mnie kolacja i obiad, ale to w sumie dobrze. Nie jem normalnie już od ponad dwóch tygodni i schudłem na razie prawie 6 kilo. Jeszcze trochę i będę miał idealną wagę. Jeszcze tylko trochę. Wszedłem do pokoju i przeprowadziłem wieczorną rutynę. Położyłem się do łóżka I zamknąłem oczy. Nie wiem ile tak leżałem, ale nie potrafiłem zasnąć. Sprawdziłem godzinę na zegarku, 2:40. Kładłem się po północy! Kurwa no! Wstałem idąc do kuchni, otworzyłem szafkę z lekami po czym wyszukałem tabletki na sen. Nie patrząc ile wyciskam połknąłem wszystkie. Spojrzałem na opakowanie które powinno być całe a nie było połowy. Połknąłem jebane 6 tabletek nasennych jak mi się nic po tym nie stanie to przyrzekam, że jestem niezniszczalny.

Poczułem rosnący ból głowy i brzucha. Wspiąłem się po schodach dochodząc do swojego pokoju i złapałem za telefon. Wybrałem numer Matta czując, że zaczynam odpływać. Po 3 sygnale usłyszałem jego głos.
-Halo? Tony jest 3 w nocy po co dzwonisz?- dziękuję, że odebrałeś.
-Cześć Matt- prawie nie kontaktowałem.- Co by się stało, tak całkiem teoretycznie jakbyś połknął 6 tabletek nasennych?
-Tony o czym ty mówisz? Wziąłeś je?!- Nie odpowiedziałem bo osunąłem się po ścianie. Jak przez mgłę słyszałem głos Matta po czym zemdlałem.

Perspektywa Matta:

Spałem sobie spokojnie gdy obudził mnie dzwonek telefonu. Nie ogarniałem o co chodzi dopóki nie zobaczyłem na wyświetlaczu jego numer. Sprawdziłem godzinę. 3:01. Od razu odebrałem zaniepokojony porą o której do mnie dzwoni.
-Halo? Tony? Jest 3 w nocy po co dzwonisz?- zapytałem.
-Hej Matt.- Chłopak brzmiał dziwnie, mówił trochę nie wyraźnie i cicho.-Co by się stało, tak całkiem teoretycznie jakbyś połknął 6 tabletek nasennych?-Otworzyłem szerzej oczy, on chyba nie...
-Tony o czym ty mówisz? Wziąłeś je?!-Wydarłem się,ale jedyne co słyszałem w komórce to spokojny oddech.
-Tony nie zasypiaj! Jadę do ciebie, zawołaj kogoś aby ci pomógł! Proszę, Tony!- zerwałem się z łóżka zakładając byle jakie spodnie i koszulkę z mojej ulubionej szafy(krzesła).
Rzuciłem się do wyjścia zakładając buty, wychodząc z mieszkania. Zamknąłem je jak najszybciej po czym biegiem schodziłem po schodach do garażu podziemnego. Wsiadłem w swój samochód i wyjechałem. Kiedyś mi Tony coś wspominał jak dojechać do niego więc mniej więcej ogarniałem, jechałem drogą otoczoną lasem. Zatrzymałem się przy domu, nie to była rezydencja. Zostawiając samochód pod bramą przy której stali dwa ochroniarze próbowałem się dostać.
-Przepraszam bardzo, w czymś mogę pomóc?- zapytał się mnie jeden ochroniarz patrząc na mnie podejrzliwie.
-Tony! On rozmawiał ze mną! Trzeba mu pomóc, jestem na medycynie, studiuję połknął 6 tabletek nasennych!- Ten drugi powiedział coś przez walkie talkie po czym odsłuchując w słuchawce odpowiedź wpuścił mnie.
-Dziękuję!- powiedziałem po czym wbiegłem na teren rezydencji. Otworzył mi na oko 30 letni mężczyzna w garniturze.

The fuck?

To był chyba Vincent, Tony mi mówił, że ma 4 starszych braci i jedną młodszą siostrę.
-Dzień dobry- Boże jaki dziad
-Dzień dobry-przywitałem się
-W czym pomóc?- Jezu nie ma czasu na gadanie.
-Do Tonego muszę szybko on, tabletki Boże no!- zaczął plątać mi się język więc zamiast tłumaczyć wepchnąłem się do środka. Gdybym miał czas zapewne wszystko bym obejrzał ale on jest ważniejszy. Pobiegłem na górę i zobaczyłem 6 drzwi. Każde miało na sobie po jednej literze. Odnalazłem z literą T i wszedłem do nich. To co zobaczyłem mnie przeraziło. Tony leżący na podłodze a z ust powoli wyciekała mu piana. Słyszałem kroki za sobą, ale teraz mnie to nie interesowało. Musiałem mu pomóc za wszelką cenę, nie po studiuję medycynę aby ta sytuacja się powtórzyła. Nie pozwolę na to. Klęknąłem przy Tonym i zacząłem sprawdzać puls. Sprawdziłem dodatkowo czy oddycha. Nie czuję oddechu! Sprawdziłem jeszcze raz, ale dalej nic.

-Po karetkę trzeba zadzwonić on nie oddycha!-Wydarłem się na Vince ta stojącego za mną. Krzycząc chyba obudziłem resztę rodzeństwa Tonego bo po chwili wszyscy przyglądali się z zaciekawieniem.

-Po karetkę kurwa dzwońcie a nie się gapicie!

                          ***

Perspektywa Tonego:

Obudziłem się w jakimś białym pomieszczeniu. Wszystko wokół wirowało i nie wiedziałem co się dzieje. Słyszałem jakieś głosy, ale nie potrafiłem ich dopasować do właścicieli. Otworzyłem szerzej oczy mrugając, ponieważ światło zaczęło mnie razić. Zacząłem się rozglądać po pokoju, przy ścianie stał Shane i Dylan a obok nich, na kanapie siedziała Hailie. Spojrzałem na krzesło obok siebie które było zajęte prze Matta.

-Matt?- powiedziałem niemal niesłyszalnie. Nie spojrzał na mnie, miał dalej odwrócony wzrok w stronę ściany. Usiadłem na łóżku i wtedy Matt podniósł głowę. 

-Matt? Co się stało?- Ten nic nie powiedział tylko wstał z łóżka po czym złapał mnie za podbródek.

-Tony...kochanie jak mogłeś mi to zrobić?

-Co? O co chodzi?-Widziałem jak moje rodzeństwo stanęło wokół łóżka.

-Chciałeś się zabić? Jesteś obrzydliwy, ale to w sumie bardzo dobrze. Nie chcę cię, myślałem że jestem jakimś obrzydliwym gejem? Założyłem się z Dylanem, że rozkocham cię w sobie i co? Udało mi się to tak łatwo. Naprawdę to jest bardzo przykre, że jesteś taki łatwowierny. Nikt cię tu nie chce.- Oczy zaszły mi łzami, naprawdę mnie nie chce? Miałem rację?

-Nikt cię nie chce!- zaczęła krzyczeć cała trójka. Ich oczy były czarne, skóra Hailie miała na sobie wszędzie siniaki i zadrapania.

-To była twoja wina!- Wykrzyczała. Obraz zaczął mi się rozmazywać o potem wszystko już było ciemne.

_____

1083 słowa.

Ocena ---->

Pomysły ---->

Tony Monet-przegrał życie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz