Rozdział 35

467 16 118
                                    

Will:

Leżałem na leżaku w ogrodzie i czytałem książkę. Miałem akurat chwilę czasu na odpoczynek bo malutka pojechała do przyjaciółki.

(Ej jak wygląda Vincent bez koszulki? Wiem, randomowe pytanie, ale na serio?)

Zastanawiałem się czy Tony nie będzie protestował z wycieczką do ojca. Tak właściwie to nie wiem dlaczego Vincent się tak uparł, ale każdemu wyjdzie to na dobrze. Malutka sobie odpocznie od szkoły. Dalej czytałem gdy usłyszałem dźwięk jakby ktoś wpadł w krzaki. Wstałem i spokojnym krokiem udałem się w stronę hałasu.

Rozejrzałem się, ale nikogo nie widziałem. Zajrzałem w krzaki w których leżał Tony.
-Tony? Potrząsnąłem nim i sprawdziłem czy nie jest ranny. Na szczęście nic mu się nie stało, ale co on tutaj robi? Ten po paru minutach jakby nigdy nic wstał i bez słowa wszedł do domu. Po chwili słyszałem już jego i Dylana krzyki. Nie wiem dlaczego oni mają taki problem do siebie. Ważne, że malutka jest spokojna i nie czepia się ich. Jak ja ją kocham, jest taka bezbronna i mała. No, ale nie ważne. Trzeba się dowiedzieć o co chodzi i naśladować Vincenta. Wychodzi mi to naprawdę dobrze.

Wszedłem do domu i udałem się w stronę krzyków. Wszedłem do pokoju Shane gdzie był Dylan i Tony. Shane stał z boku przyglądając się temu wszystkiemu rozbawiony.
-Co tu się dzieje?- Zapytałem po czym stanąłem pomiędzy nimi.
-No Dylan I Shane, może pochwalicie się co odjebaliście w pokoju gościnnym. Na pewno Vincent się ucieszy.- Co oni zrobili?
-O czym Tony mówi?
-Wiesz co Will, może ja ci to pokaże co ty ma to?-Strach się bać. Skinąłem głową po czym wyszedłem za Tonym z pokoju. Przeszliśmy korytarz po czym zatrzymaliśmy się przed jedynym pokojem otwieranym tylko od zewnątrz. Mój najmłodszy brat pociągnął za klamkę i pokazał wnętrze. O boże...wszystko w kutasach i na dodatek jakiś goły typ. Niby dla mnie raj, ale...

Ruszyłem do gabinetu Vincenta i zapukałem jednak nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Wszedłem do środka, ale nikogo tam nie było.

Vincent nie pracuje?

Wróciłem do Tonego, który stał już przed drzwiami swojego bliźniaka.

-Gdzie jest Vincent?- Zapytałem go.

-Ostatnio był u siebie.-Przeszedłem parę metrów dalej i znowu zapukałem. Tym razem uzyskałem odpowiedź więc wszedłem. Przeprowadziłem dość wkurwiającą rozmowę bo Vincent nie uważał, że Tony był winny. Widziałem wybitą szybę więc powinien ponieść za to konsekwencje. Wyszedłem z jego pokoju trzaskając drzwiami.

Tony:

Usłyszałem jak ktoś trzasnął mocno drzwiami, ale się tym nie przejąłem bo właśnie odzyskałem swój telefon. Na szczęście te bałwany nie potrafiły zresetować hasła i nie dostały dostępu. Chyba znowu bym musiał wyjechać jakby zobaczyli moją wyszukiwarkę...a nie czekaj. Vincent to by mnie wydziedziczył z rodziny....

À propos niego właśnie szedłem podać mu tego maila. Jest na tyle poważnym człowiekiem, ze nie uzna go za głupiego, prawda?

Zapukałem do jego pokoju i wszedłem po usłyszeniu proszę.
Vince leżał na łóżku z jedną ręką na twarzy. Trochę dziwne, że nie pracuje.

-Vince?- Co mu się stało?

-Hmy?-Mruknął coś, ale nie usłyszałem.

-Przyniosłem tego maile.- Szybciej, nie chcę tu być.

-Wyślij mi go.- Ok. Wyszedłem z jego pokoju i wysłałem od razu Vincentowi.

A gdyby tak sprawdzić ten mój sen?

Zbiegłem po schodach na dół i odszukałem drzwi do piwnicy. To jest chyba najgorsze miejsce w tym domu. Powoli zacząłem schodzić po każdym schodku zatrzymując się aby przyzwyczajać się do ciemności.

Gówno, nic nie widzę.

Odpaliłem latarkę w telefonie już będąc na dole. Wiem, że światła nie działały więc nawet nie było sensu sprawdzania ich. Rozejrzałem się, widziałem parę drzwi i jakieś szafki. Jednak moją uwagę przykuł regał, podszedłem do niego i zacząłem szukać jakiegoś przycisku czy czegoś w tym stylu. Oczywiście nic nie znalazłem więc już miałem wracać gdy pomyślałem, że mogę go jeszcze przesunąć. 

-I tak nic tu nie będzie.- Powiedziałem do siebie po czym zacząłem przesuwać regał.

O chuj...

Zza regałem było takie same przejście jak w moim śnie. Po wejściu do środka śmierdziało również tak samo. Jedyną różnicą był brak kości pod ścianą. Nie zasuwając regału wybiegłem z piwnicy i od razu udałem się do Vincenta. Wpadłem do jego pokoju nawet nie pukając.

-Vincent to była prawda! Mój sen to była prawda tylko, że nie ma kości!-Ten popatrzył się na mnie jak na debila, ale po chwili przymknął oczy i przetarł twarz ręką.

-Wiem, została już pochowana. Jutro jedziemy do ojca aby wyjaśnić to.- Mind fuck.

-Co, ale jak to? Jak ja cię wtedy mogłem widzieć? To nie ma absolutnie żadnego sensu.- Nie rozumiem dlaczego jestem taki zjebany. 

-Też tego nie wiem Tony i raczej nigdy się nie dowiemy. Proszę nie mów o tym nikomu i potraktuj to jako tajemnicę.- No, ale nie mogę powiedzieć Max...Mattowi? Nie odpowiedziałem tylko skinąłem głową po czym pożegnałem się i wyszedłem. Skoro tak to chyba będę musiał się nachlać w Tajlandii z Maxem aby o tym nie pamiętać. Szykuje się niezła zabawa, w sumie to dawno nie imprezowałem. Matt ostatnio nie chce aby się z kimś spotykał, ale mówi, że chce ze mną spędzać jak najwięcej czasu. Martwi się o mnie, to słodkie. Chciałbym mu jakoś wynagrodzić to, że on też nie spotyka się tak dużo ze swoimi znajomymi. 3 razy w tygodniu to na pewno za mało i rozumiem to. Kocham go i chcę dla niego jak najlepiej. Nie ważne jest to, że krytykuje Maxa. Urwałem z nim kontakt i jest lepiej dla wszystkich. Tak będzie najlepiej...

_______
891 słów

Ocena --->

Pomysły --->

Tony Monet-przegrał życie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz