Rozdział 26

579 22 41
                                    

2 miesiące później...

-Czy ty jesteś jakiś nienormalny? Powinieneś wrócić do tego jebanego psychiatryka bo tylko tam cię chcą. Naprawdę dziwie się, że wcześniej nie zauważyłem jaki obrzydliwy jesteś- mówił spokojnie Matt. Nie chciałem tego słuchać, ale on przyciskał mnie do ściany. Próbowałem się wyrwać lecz on zawsze był silniejszy. Poczułem ból na twarzy a po chwili metaliczny posmak krwi w ustach. Wiedziałem, że z nosa też mi się leję ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Tym razem nie będę pizdą. Kurwa postawię się i nie dam się sobą pomiatać.
-Zrób to jeszcze raz a z nami koniec.- powiedziałem uśmiechając się do niego.
-Tak? A to bardzo ciekawe bo z tego co wiem beze mnie nie możesz żyć. Nie potrafiłbyś tego zrobić i każdy o tym wie. Jesteś żałosny, moja "śmierć" była najlepszym co mogłem zrobić. Uwolniłem się od ciebie nawet na chwilę a czułem jakbym wyszedł z jebanego więzienia połączonego z psychiatrykiem.-Auć...zabolało. Już chciałem coś powiedzieć gdy zakręciło mi się w głowie a potem była już tylko ciemność.

___
Otworzyłem szeroko oczy łapczywie łapiąc powietrze. Rozejrzałem się po sypialni Matta. Spojrzałem na spokojnie śpiącego chłopaka i odetchnąłem z ulgą rozumiejąc, że to sen. Od jakiegoś czasu cały czas mam tego typu sny, albo Matt mnie zabija, biję lub wyzywa, albo znowu umiera tylko, że tym razem naprawdę. Było jeszcze parę innych, których wolałbym w ogóle nie pamiętać.

Wstałem z łóżka i po cichu założyłem swoją bluzkę i buty. Wyszedłem z mieszkania zamykając je na klucz po czym wybiegłem z bloku. Od może miesiąca zostaję coraz częściej w mieszkaniu i nie opłaca mi się wracać do domu. Z Maxem mieszkamy już oddzielnie i o wiele rzadziej się widujemy. Odkąd Matt wrócił on stał się przygnębiony, nie chciał już spotykać się w jakiś barach, oglądać filmów wieczorami...

Wsiadłem na swój motocykl, tak znowu mam mój ukochany pojazd. Zadzwoniłem do jednego z naszych ochroniarzy aby przewiózł mi go do Anglii. Nie mam pojęcia jak to zrobił, ale motocykl dotarł cały i zdrowy. Wsiadłem na niego zakładając kask i odjechałem. Po krótkiej jeździe dotarłem do bloku, w którym miałem mieszkanie. Wszedłem do niego po czym wszedłem do windy i kliknąłem odpowiedni guzik. W tle leciała cicha melodyjka a ja stałem oparty o ścianę windy. Nagle w rogu zobaczyłem Shane, zniknął tak szybko jak się pojawił ale byłem 100% pewny że tu stał.

Znowu jebie mi się coś w głowie?

Szybko wysiadłem z windy i wyjąłem klucze z kieszeni. Otworzyłem drzwi po czym je zamknąłem. Poszedłem do swojego pokoju i przebrałem się w piżamę. Ogarnąłem się jeszcze w łazience po czym gasząc światło położyłem się do łóżka. Chciałem już iść spać gdy znowu zobaczyłem Shane. Stał w koncie i mi się przyglądał. Na początku wyglądał normalnie, ale z każdą chwilą jego ciuchy rwały się, brudziły, na twarzy pojawiały się rany. Zacisnąłem oczy nie chcąc na to patrzeć. Nie wiem ile tak minęło, ale gdy z powrotem otworzyłem oczy go już nie było.
Przekręciłem się na bok i spróbowałem zasnąć, po jakimś czasie udało mi się.

Siedziałem w swoim stary pokoju w rezydencji. Szkicowałem coś nawet nie widząc kartki. Czułem się jakby ktoś zakleił mi oczy, jedyną rzeczą dzięki czemu wiedziałem o tym, że rysuję jest ołówek w mojej ręce i szeleszcząca kartka. Zacząłem panikować, bałem się, że nic nie będę widział już do końca mojego życia. Nagle usłyszałem kroki w moim pokoju po czym palce na moich oczach. Mój bliźniak uchylił mi powieki, widziałem go dalej trochę niewyraźnie, ale jednak dostrzegłem jego całe zakrwawionego ubrania i twarz.
-Shane? Co się stało?-zapytałem. Nie rozumiałem dlaczego tak wygląda.
-Musisz mi pomóc.-Co?
-W czym? Co ci się stało?- Nagle zamiast mojego pokoju byliśmy w jakimś lesie.-Gdzie my jesteśmy?-Shane nie odezwał się tylko ruszył przed siebie. Nie wiedziałem co innego zrobić więc poszedłem za nim. Dotarliśmy do jakiegoś dołu zasypanego ziemią.
-Shane co to jest?-dobrze wiedziałem co to jest, ale kogo?
-Otwórz.-co?
Nie pytałem o nic tylko podszedłem do grobu po czym zacząłem ogarniać ziemię rękami. Widać było, że ten ktoś został zakopany nie dawno. Gdy w końcu dokopałem się do trumny słyszałem że środka ciche walenie jakby ktoś już tracił siły. Spróbowałem otworzyć trumnę, ale nie działało.
-Tony.- odezwał się Shane. Odwróciłem się w jego stronę gdzie trzymał w ręce łom. Wziąłem od niego nawet nie zastanawiając się skąd go ma. Otworzyłem trumnę...
Leżał w niej Shane z ledwo otwartymi oczami. Zaraz? Jak to się stało? Odwróciłem się za siebie gdzie wcześniej stał mój bliźniak.
-Tony...- Nie skupiając się już na tym spojrzałem znowu na brata. Wziąłem go na ręce starając się uważać. Nie wiadomo w jakim jest stanie i może mieć gdzieś rany. Wstałem z Shanem na rękach i teraz rozejrzałem się dokładniej gdzie jestem. Kojarzyłem ten las, raz po kłótni z Vincentem wyszedłem na spacer i wszedłem do lasu wkurwiony. Po chyba jakiejś godzinie dotarłem tutaj. Skręciłem w lewo kierując się w stronę rezydencji. Nie chciałem jeszcze wychodzić na drogę aby nie spotkać żadnego samochodu.
(Debil, mógłby ktoś mu pomóc.)
Nie wiedząc jak po 5 minutach wyłoniła się zza drzew rezydencja mimo, że powinienem iść jeszcze dobre 50 parę minut. Przeszedłem wzdłuż płotu i dotarłem do bramy. Przytszymując Shane wpisałem kod, wszedłem na terany rezydencji po czym nagle wszystko zniknęło. Shane, mój stary dom, las, byłem otoczony czarną pustką.
-Halo?-Nagle za mną pojawił się Vincent.
Jebany spawner sobie wybudował.

-Vincent? Co ty tu robisz? Gdzie Shane?
-Tony obudź się. Odbierz.-Odebrać? Co mam odebrać? I jak ja mam niby się obudzić?
-O czym ty mówisz?
-Obudź się.-Wtedy znowu nastała ciemność, czułem jakbym się gdzieś przenosił gdy otworzyłem oczy będąc w swoim pokoju tym samym, którym zasypiałem. Nagle rozbrzmiała muzyczka w telefonie. Spojrzałem na ekran nieznany numer.
_____
952 słowa

Ocena ---->

Pomysły ---->

Tony Monet-przegrał życie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz