Rozdział 34

483 21 67
                                    

Tony:

Po rozmowie usłyszałem jak Vincent krzyczy jeszcze z góry, że lecimy do taty na tydzień. Niby fajnie bo się z nim dawno nie widziałem, ale jednocześnie nie planowałem zostawać na długo z moją rodzinką. Trochę przejebane nie powiem, że nie, ale...może załatwię Maxowi lot do Tajlandii i się spotkamy? Nie, to głupi pomysł, zaraz Dylan i Shane będą się z nas nabijać, że znowu z nim umawiam a to tylko mój przyjaciel. Chociaż muszę przyznać, że Max to jedna z najbardziej zajebistych osób jakie poznałem. Tak w sumie to czemu nie? Dawno się nie widzieliśmy nie licząc tej dziwnej rozmowy wśród ciemności jak on spał a ja...właściwie to też, ale w śpiączce. Może jak powiem o tym Vincentowi to się zgodzi? Tak to dobry plan, spakuję się w ubrania które tu zostawiłem po czym do niego pójdę. 

Poszedłem do mojego pokoju po czym znalazłem jakąś dużą torbę i zacząłem pakować do niej ciuchy, szczotkę, dezodorant, perfumy, szkicownik, ołówki, gumkę do ścierania, bieliznę i pamiętnik, który zacząłem prowadzić podczas mojego chujowego okresu w życiu. Może się teraz przydać bo nie wiem jak wytrzymam psychicznie cały tydzień z tymi półmózgami.

Gdy skończyłem się pakować i wspominać jakie tu miałem gówniane zarazem zajebiste życie przed moim...stanem zdrowia? Nie wiem jak to nazwać, depresji raczej nie miałem. Wyszedłem z pokoju i zacząłem się zastanawiać czy Vincent zdążył przejść już do gabinetu czy dalej siedzi w swoim pokoju. Postanowiłem najpierw sprawdzić jego pokój bo był bliżej a mi się nie chciało łazić nigdzie. Zapukałem i na szczęście usłyszałem ciche proszę, wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi.

-Siema Vincent, bo jest sprawa tak ogólnie.- Jak się nie zgodzi to mu zajebię hajs na lot dla Maxa.

-Słucham Tony?- Nie mówi się słucham bo cię wy...Tony to twój brat.

-No bo...jest taki Max i on jest teraz w Anglii, ale czy mógłbyś mu kupić bilet online czy coś i mu wysłać aby poleciał do Tajlandii i zamieszkał z nami na ten tydzień albo wynajął hotel?- Lepiej mu tego nie wytłumaczę. Ten popatrzył się na mnie i wyglądało to jakby się mocno nad czymś zastanawiał.

-Powiedz mu, że na jutro ma się spakować i podaj mi jego maile abym wysłał mu bilet. zarezerwuję hotel na tyle ile będzie trzeba.- Mówiłem, że Vincent to jednak spoko ziomek?

-Dzięki, zaraz ci wyślę jego maile. PA!- Wyszedłem i od razu złapałem za telefon. Odblokowałem go i...ojoj.  24 nieodczytane wiadomości i 30 nieodebranych połączeń od Matta. Troszkę zapomniałem o nim...heh. Oddzwonię za godzinę, nic mu się nie stanie do tego czasu. Wyszukałem w kontaktach numer Maxa po czym przyłożyłem telefon do ucha i czekałem aż odbierze. Po może 2 sygnale usłyszałem jego zaspany głos, serce zabiło mi szybciej nie wiem z jakiej przyczyny.
-Halo?- O cholera.
-Cześć Max, ogólnie to jest sprawa. Podaj mi swojego maila to Vincent ci wyślę bilet do Tajlandii i dane do rezerwacji hotelu. Wszystko będziesz miał opłacone, zgadzasz się?-Trochę głupio to zabrzmiało. Dlaczego ja najpierw robię potem myślę? Zaraz uzna mnie za jakiegoś popierdoleńca.
-Co? Chwila, ale kiedy?-Nie powiedział, że się nie zgadza, ale też nie mówi, że się zgadza.
-Jutro. Nie wiem jeszcze dokładnie o której, ale to wszystko będzie na maile. Podaj mi go oczywiście jeżeli się zgadzasz...- Stresik jest i na dodatek cisza w słuchawce.
-Tylko nie śmiej się z mojego maila, jasne?- Nie możesz być zły.
-No spoko.- Po chwili dostałem wiadomość.
MegaMax@gmail.com
-Mega Max?- zaśmiałem się.
-Zakładałem go 3 lata temu.- Odpowiedział oburzony.
-Dobra, ja teraz pójdę do Vincenta i podam mu go. Za jakiś czas będziesz miał już wszystko.- Rozłączyłem się i już miałem się odwracać aby znowu pójść do Vince, ale poczułem jak ktoś ściska mi ręce z tyłu. Przede mną stanął Shane i wyrwał mi telefon z ręki.
-Oddawaj!- Teraz całą analiza mojego telefonu i czy nie mam tam czegoś...nieodpowiedniego.
-Dylan weź go zamknij w pokoju, który dla niego przygotowaliśmy.- Co?!

Próbowałem się wyrwać lecz każda moja próba kończyła się mocniejszym uściskiem. Wrzucili mnie do jakiegoś pokoju gościnnego bez klamki w drzwiach balkonowych. Podniosłem się z ziemi i...JAPIERDOLE. Wszędzie były wydrukowane...zdjęcia kutasów. Na ścianach, meblach i pościel była w kutasy.

-WYPUŚĆCIE MNIE STĄD W TEJ CHWILI!- Wydarłem się najgłośniej jak potrafiłem.

-Lubisz takie!- Chyba was jebło. Wszedłem do łazienki a tam jakiś goły facet tańczący na rurze. Nawet nie wiem skąd ona się tam wzięła. Zatrzasnąłem drzwi jak najszybciej i próbowałem otworzyć balkon. Widziałem jak ten typ wychodzi z łazienki i zbliża się do mnie.

Chuj, Vincent się wkurwi.

Kopnąłem w szybę chyba jakieś 5 razy gdy ta w końcu się rozbiła. Przeszedłem przez otwór i rozejrzałem się gdzie bym mógł zeskoczyć lub uciec. Balkon był dość daleko od drugiego, ale skok do ogrodu gdzie leżał Will też nie wchodził w grę.

Stanąłem na barierce podtrzymywałem się ściany. Próbowałem wyliczyć czy uda mi doskoczyć do drugiego balkonu. Tak właściwie to mogę przejść po nich do mojego pokoju, pamiętam, że zostawiłem otwarte drzwi balkonowe. Wychyliłem się jak najbardziej i wyciągnąłem nogę, coś tam dotykała, ale to nie był najlepszy pomysł.

Raz się żyje.

Skoczyłem. Czy mi się udało dolecieć nie wiem bo zajebałem głową w rynnę.
______
862 słowa.

Ocena --->

Pomysły --->

Tony Monet-przegrał życie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz