Rozdział 27

622 24 40
                                    

Wziąłem telefon do ręki, odebrałem i przyłożyłem słuszawkę do ucha.
-Halo?- zapytałem słysząc jakieś rozmowy.
-Pan Tony Monet?- odezwała się jakaś kobieta.
-Tak, kto mówi?- jest pieprzona 3 w nocy.
-Chciałam tylko poinformować Pana i złożyć kondolęcje.-Co?
-Jak Vincent umarł to może się pani rozłączyć.-Kobieta westchnęła.
-Nie, Shane Monet został zakopany żywcem, ale o dziwo znaleziony obok grobu.- Co...?
-On...nie żyje?-Czemu nie Dylan? Vincent? Albo ktokolwiek?
W mojej głowie latały tylko dwa słowa. Obudź się.
-Bardzo mi przy...co? Oddycha? Panie Monet nie mam pojęcia jak to się stało, ale Shane zaczął znowu oddychać. Mógłby Pan przyjechać?- Shane przechodzi kurwa jakiś speedrun przez życie.
-Jestem aktualnie w Londynie, ale przylecę jak najszybciej.
-Dobrze, dziękuję.-powiedziała po czym rozłączyła się. Japierdole Shane sobie kurwa ze mnie żartuje, dzwoni do mnie typiara i mówi, że umarł a po chwili jebany chuj wstaje i kurwa może jeszcze herbatkę piję.

Przebrałem się szybko w jakiekolwiek ciuchy po czym sprawdziłem loty i spakowany w plecak wyszedłem z domu. Zamówiłem taksówkę I pojechałem na lotnisko. Kupiłem bilet w jedną stronę do Pensylwanii i usiadłem na tych gównianych plastikowych krzesełkach.

Mam nadzieję, że nie spotkam tych debili.

                       ***
Wyszedłem z samolotu i rozejrzałem się po lotnisku. Wszystko wyglądało identycznie kiedy razem z Maxem siedzieliśmy tutaj. To było 3 miesiące temu. Prawie 3 miesiące nie rozmawiałem z nikim z mojej rodziny. To trochę dziwne, ale za nikim jakoś nie tęsknię. Miałem ich dosyć i byłem na nich zły więc uciekłem, teraz wracam na...tak właściwie to nie mam pojęcia na ile. Kilka dni? Jutro wrócę? Nie wiem, nie chcę teraz o tym myśleć.

                         ***
Po tym jak się skapnąłem, że nie mam pojęcia w jakim szpitalu leży Shane zadzwoniłem znowu do tej kobiety. Teraz stoję przed wejściem i nie mogę się w sobie zebrać aby tam wejść. Stałem tu już jakieś 15 minut patrząc się w jeden punkt. Ludzie patrzyli na mnie jakby uciekł z psychia...a nie czekaj. No cóż, to mają problem. Jezu nie mogę tu stać tak, wchodzę nie będę się bał kurwa mojego rodzeństwa. Otworzyłem drzwi i pewnym krokiem wszedłem do środka, podszedłem do jakiejś pani i zapytałem gdzie leży Shane. Po krótkiej wymianie zdań polegającej na kłóceniu się, że jestem jego bratem w końcu dowiedziałem się, że leży w sali 348. Przeszedłem na drugie piętro i stanąłem przed odpowiednią salą. Zajrzałem przez szybę i japierdole...całe moje zasrane rodzeństwo siedzi sobie na krzesełkach rozmawiając o czymś. Każdy się śmiał lub uśmiechał, nawet Vincent. Wtedy zrozumiałem, że ja naprawdę nie pasuję do tej rodziny, wolą jak mnie nie ma i jestem im niepotrzebny. Nie sprawiam już problemów bo jestem w innym kraju...

Nie jestem pizdą.

Wow mój głos w głowie pierwszy raz powiedział coś co nie sprawia mi bólu. Otworzyłem drzwi tym samym sprowadzając ma siebie uwagę wszystkich. Nie patrząc nawet na nich od razu potrzedłem do Shane, który wyglądał jakby zobaczył ducha. Jebnąłem go w głowę.

-Czy ty jesteś normalny!? Kurwa wlazłeś mi do łba czy jak a po tym dzwoni do mnie typiara i mówi, że umarłeś!-Ten się uśmiechnął jakby przedstawił mu jego plan na wagary.
-Ale odkopałeś mnie.- To on wiedział?!
-Co. Nie wiesz co sorry to jest jakieś pojebane.-powiedziałem po czym przytuliłem go. Muszę przyznać, że trochę mi go brakowało. Tylko t r o c h ę.
-Anthony Monet.- Brawo Vincent, przetworzyłeś sobie w głowie moją obecność?
-Czego?- zapytałem odwracając się w stronę reszty.
-Grzeczniej to po pierwsze, a po drugie jak ty się zachowujesz? Uciekasz z psychiatryka, wylatujesz z kraju, nic nie mówisz nikomu a jak się do ciebie dzwoni to nie odbierasz. Teraz sobie nagle wracasz i nawet nie przywitasz się. Ty nie jesteś taki.-Excuse me?
-A no tak sorry zapomniałem, że przestałem udawać zajebistego braciszka i zacząłem pokazywać jaki jestem naprawdę. Już się poprawiam.- Przetarłem sobie twarz dłonią po czym uśmiechnąłem się.

-Cześć rodzinko! Jak miło was widzieć, nawet nie wiecie jak bardzo tęskniłem. Bardzo wam dziękuję za umieszczenie mnie w psychiatryku i przepraszam za ucieczkę z niego. Zaraz się spakuję i wejdę tak jak wyszedłem, pasuje?- mówiłem to wszystko przytulając się do każdego.-Teraz lepiej?-zapytałem patrząc wściekły na Vincenta.
Ten na to jedynie przewrócił oczami i skupił się na Hailie. Gówniara myśli, że jest pępkiem świata.

Rozmawiałem trochę z Shanem i Vincentem. Niby ten drugi mnie wkurwiał, ale czasem da się z nim normalnie porozmawiać. Wyszedłem na chwilę zapalić nie zdając sobie sprawy, że ktoś idzie za mną. Już chciałem wyjmować paczkę papierosów gdy ktoś docisnął mnie do ściany za szyję.
-Co ty sobie kurwa myślisz?! Że niby możesz sobie wracać tutaj i znowu rozpierdalać rodzinę!? Nie pozwolę ci na to, jutro ma cię znowu kurwa nie być w tym kraju bo inaczej będziesz miał przejebane. Rozpierdolę ci ten zjebany łeb i może w końcu zmądrzejesz.-Czułem jak odpływam a Dylan nawet na moment nie poluzował uścisku. Ciągle przyciskał mnie do ściany za szyję, miałem już mroczki przed oczami. Ostatnie słowo jakie usłyszałem to, że jednak jestem problemem.

Perspektywa Vincenta:

Gdy Tony wyszedł zapalić Dylan poszedł za nim. Nie przejąłem się tym tylko myślałem, że brakowało mi go. Mimo częstych kłótni to jednak mój młodszy brat i czuję się odpowiedzialny za niego. Minęło 5 minut po czym Dylan wrócił.

-Gdzie Tony?-popatrzył się na mnie i już wiedziałem, że coś ukrywa.

-Nie wiem.- Nie wkurwił się od razu? Kłamie.

-Dylan Monet gdzie jest twój najmłodszy brat Tony.-Pierdole tego idiotę.

-Ja pierdole nie poszedłem za nim więc nie wiem.- Od niego to nic się nie dowiem.

Wstałem z kanapy po czym ruszyłem w stronę wyjścia ze szpitala. Rozejrzałem się i wtedy zobaczyłem ciało Tonego oparte o ścianę budynku. Podszedłem do niego i sprawdziłem czy oddycha, na szczęścia tak było, ale słabo. Widziałem czerwony ślad na jego szyi.

Ktoś go dusił.

Wziąłem go na ręce i szybko zaniosłem do pielęgniarki. Wyprosiła mnie po czym zamknęła drzwi, nie podobało mi się to. Dlaczego niby nie mogę widzieć co się dzieje i co robi? No, ale przecież nie będę się kłócić bo teraz ważny jest Tony. Po może jakiś 20 minutach kobieta wyszła nie pozwalając mi nawet zajrzeć do środka.

-Dlaczego nie mogę wejść?-zapytałem patrząc na nią jak najgroźniej chociaż nie, jak niektórzy określają mój wzrok jako "góra lodowa". Ja po prostu patrzę na nich bez emocji dzięki czemu zaczynają czuć się niekomfortowo. Ta metoda działa od jakiś 10 lat więc po co ją zmieniać?

-Pan Tony Monet został wprowadzony w śpiączkę.- Słucham?

-Dlaczego mój brat przez podduszenie został wprowadzony w śpiączkę?- Nie ma to sensu.

-Tak w sumie nie wiem, moja praca jest nudna a to było zabawne.- Czy ty w tej chwili żartujesz sobie ze mnie?!

-W takim razie zabawne będzie zwolnienie cię i zejścia ze mną do mojej piwnicy.-Nie zabije jej, ale fajnie postraszyć. Spojrzałem na plakietkę zapamiętując imię. Wyleci z pracy i tyle. Wszedłem do sali gdzie na pierdolonym łóżku leżał mój najmłodszy brat. Jak zobaczę Dylana to zacznie błagać o wizytę w gabinecie. Usiadłem na krzesełku obok łóżka i patrzyłem na Tonego. W głowie miałem mnóstwo myśli. Dlaczego go wysłałem do psychiatryka? Czy on mnie teraz nienawidzi? Dokąd wyleciał? Z kim? Czy przypadkiem nie spotkał Matta? Co on tam przeżył, że musiał uciec?

Nie mam pojęcia ile tak przy nim siedziałem, ale poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Willa, widziałem zmartwienie wymalowane na jego twarzy.
Nie chciało mi się z nim rozmawiać więc wstałem z krzesełka po czy ruszyłem w stronę sali Shane. Nie chciałbym być w skórze Dylan, nie mam zamiaru się hamować. Moje lekcje boksu może w końcu się na coś przydadzą.
_____
1256 słów

Ocena ---->

Pomysły ---->

Tony Monet-przegrał życie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz