~17~

1.1K 49 3
                                    

18 lipiec, poniedziałek 

~~Ross~~

Wracam właśnie z ojcem ze szpitala. Zdjęli mi szwy.

- Jeżeli jeszcze raz będę musiał tłumaczyć się przed lekarzem, dlaczego cię nie zawiozłem to cię zabije. Zrozumiałeś?- warknął ojciec i zacisnął dłonie na kierownicy.

- Tak tato.

- Na pewno?

- Tak.

- I kim byli ci ludzie co cię zawieźli?!- zrobił groźną minę.

Wjechaliśmy na podwórku.

Otworzyłem drzwi i już chciałem wyjść z samochodu, kiedy złapał mnie za rękę i pociągnął.

Opadłem na fotel.

- Nie otrzymałem odpowiedzi!- warknął i zacisnął rękę na moim nadgarstku.

- Ja... Przepraszam... nie znam tych ludzi.... oni... no... po prostu mnie zawieźli.

- Po prostu cię zawieźli.- powtórzył z kpiną.

- Nooo... Szedłem ulicą, potknąłem się i wywaliłem centralnie przed nimi. Zaoferowali pomoc. 

- I czemu się zgodziłeś?

- Bo gdybym tego nie zrobił musiałbym jechać autobusem, a wtedy zobaczyłoby mnie więcej osób.

- Uh, idź do swojego pokoju. Mam dosyć twojego widoku.

Wyszedłem z auta.

Poszedłem do łazienki.

- Chyba kazałem ci iść gdzie indziej, prawda?- warknął ojciec, kiedy wychodziłem.

- Musiałem skorzystać.

Uh, nawet wysikać się nie mogę, bo przeszkadza.

Wyminąłem go i poszedłem do pokoju.

Spojrzałem w okno Natalie. Nie było jej w pokoju.

Wziąłem w rękę gitarę usiadłem z nią na łóżku i zacząłem grać.

Po minucie ojciec wparował wściekły do mojego pokoju.

- Co ty robisz?!- krzyknąłem, kiedy wyrwał mi instrument z rąk.

Wstałem szybko.

Rzucił gitarą przez pokój.

- Co ty robisz?!! Przestań!- krzyknąłem do niego wściekły.

- Na mnie krzyczysz?!- podszedł do mnie i złapał mnie za szyje.

- Wal się.- warknąłem.

Tym razem nie byłem przerażony.... byłem bardzo zły.

- Ty szczeniaku! Zabiłbym cię teraz, ale musisz iść do Lynchów w środę.

Puścił mnie i wyszedł trzaskając drzwiami.

Podszedłem do gitary. Na szczęście nic nie odpadło, nic się nie złamało. Uff.

Położyłem ją na szafę. To jej stałe miejsce.

Usiadłem na łóżku i patrzyłem się na drzwi.

19 lipiec, wtorek

Rano znowu obudził mnie mój ojciec. Uh, jak ja go nienawidzę.

Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy.

Spakowałem rzeczy potrzebne na cały tydzień u mojej rodziny. Będzie fajnie. Co prawda siniaki nie znikły w stu procentach, ale są chociaż trochę mniej widoczne.

Włączyłem laptopa.

Ja: Śniadanko zjedzone?

Natalie5: No.

Ja: Dobrze... skarbie?

Natalie5: Co?

Ja: Jadę jutro do rodziny... 

Natalie5: Mówiłeś, że nie możesz wychodzić z domu...

Ja: Bo nie mogę... tylko do rodziny jeżdżę.... Czasami.... nie widziałem się z nimi od 4 miesięcy.

Natalie5: Ok......

Ja: Ale i tak będę do ciebie pisał w sprawie śniadania.

Natalie5: Nie musisz... nie przeszkadzaj sobie w wyjeździe...

Ja: Nie gadaj głupot. Nie będzie mnie cały tydzień :(

Natalie5: Miłego wyjazdu :D

Ja: Widzę, że się cieszysz.

Natalie5: Cieszę się, że w końcu wyjdziesz z domu <3

Ja: Oh, czy to serduszko?

Natalie5: *wywraca oczami*

Ja: I tak cię kocham.

Nie odpisała.

C.D.N.

NadziejaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz