...

9.2K 647 45
                                    

Patrze w sufit i liczę przesła. Za każdy razem to samo. 62. I znowu 62. Nudne zajęcie. Znam tu już wszystko na pamięć. Ta sama klatka, te same ściany i ci sami ludzie. Po kilku miesiącach robi się to naprawdę wkurzające. Przydała by się jakaś muzyka i już było by inaczej. Mniej sztywno. I gdyby dodano tu trochę kwiatów i wiecej przestrzeni, i świeże powietrze.
- Pojdziemy na dwór?- pytam cicho. Stuard patrzy na mnie jak na wariatke, którą zresztą jestem.
- Mogła o to pytać Harleen Quinzel. Ty masz siedzieć tutaj- mówi szorstko i odchodzi. Nagle słyszę głosy i zbliżające się kroki.
- Legion Samobójców to był najlepszy pomysł Amandy- mówi mężczyzna i chwilę później staję przede mną. Patrzy na mnie przez kraty. Jego ruchy nic nie zdradzają. Po co tu przyszedł? Podchodzę niepewnie do krat.
- Harley Quinn- mówi z uśmiechem. Jego uśmiech nie jest tak śliczny jak mojego pączusia. Dotykam krat.
- Kim ty do cholery jesteś?- pytam cicho. Wyciągam do niego dłoń. Nie czuje prądu co jest dość dziwne. Łapię mnie za rękę i wykręca ją boleśnie. Krzycze na całe gardło.
- Będziesz teraz grzeczna?- pyta, wykręcając mi mocniej rękę.
- Sprawiasz mi ból- mówię
- Będziesz?- podnosi głos.
- Tak!- krzycze z bólem. Puszcza mnie. Odsuwam się na drugi koniec klatki. To jakiś potwór.
- Otwórzcie ją- używa rozkazującego tonu. Otwierają klatke, a ja obserwuje ich z mojeho kąta. Zakładają mi kajdanki. Prowadzą mnie w jakieś miejsce, nie odzywając się ani słowem. Otwierają przede mną tajemnicze drzwi. Za nimi jest garderoba. Cudowne nie noszone przez nikogo ciuchy.
- Wybierz sobie jedną rzecz- mówi strażnik. Uradowana biegam w tą i z powrotem.
- Chcem to i to, i jeszcze to- mówię z radością.
- Jedną Harley- mówi z naciskiem. Wybieram białe body. Rozbieram się i szybko zakładam nowe ciuszki. Pozwalam na założenie sobie kajdanek. Prowadzą mnie znów do mojej klatki. Siadam na prowizorycznym łóżku i sięgam po książkę. Jest już taka nudna. Po chwili wstaję i robie sobie mocną kawę. Radośnie się śmieje. Nagle wyłapuje dziwne dźwięki. Rozglądam się po strażnikach. Nikt nic nie usłyszał. Wtem w ścianie po mojej lewej stronie powstaje ogromna dziura. Kule się na podłodze i patrze na padających jak muchy strażników. Ktoś otwiera klatkę. Jest ubrany identycznie jak pilnujący mnie ludzie, ale ma wyróżniający się napis na piersi. Joker. Patrze na niego z uwielbieniem. Moje serce przyśpiesza. Pan J. żyje i przyszedł po mnie. Mój pączuszek. Mój wariat. Ściąga maske, a ja rzucam się mu w ramiona.
- Puddin- szepcze cicho. Jego palce wbijają się boleśnie w moje biodra, lecz jest to najprzyjemniejszy ból jaki kiedykolwiek czułam. Patrze na jego twarz, szukając śladów wypadku, ale nic nie widać. Wyczuwam jego zaborczość.
- Wracajmy do domu- mówi i wyprowadza mnie z klatki. Z szalonym uśmiechem idę obok niego. Na zewnątrz czeka na nas prywatny helikopter Jokera. Odlatujemy w momencie, gdy włącza się alarm.

WariaciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz