Rozdział 3

32.1K 2.1K 214
                                    


Nuka, przywódca watahy Drapieżnych Wilków


Wjechałem na dziedziniec, ale nigdzie nie potrafiłem dostrzec samochodu ojca. Co dziwne, w pobliżu nie było żywej duszy. Zgasiłem silnik i zacząłem uważnie nasłuchiwać. Rozszerzyłem pole, marszcząc czoło w skupieniu i w końcu namierzyłem hałas. Okrzyki dopingu, pisk opon. Wyścigi, stwierdziłem. Umiałem dodawać, a wniosek sam się nasuwał. Kiedy dochodziło do spotkania dwóch samców alfa i słyszało się to, co ja usłyszałem, mogło chodzić tylko o wyścig. 

Westchnąłem, żałując, że nie zostałem dłużej z Lydią. Należała do grupy niewielu kobiet do których wracałem po więcej. Nigdy nie darła się następnego dnia, że nie może chodzić. 

Wykrzywiłem usta w diabelskim uśmiechu, przypominając sobie jak jej nogi zaciskały się mocno na moich biodrach i ramionach, a parę godzin później — kiedy nie mogła już się ruszyć— bezwładnie trzymała rozłożone uda szeroko, kiedy wbijałem się głęboko plądrując jej smakowite ciało. A musiałem przyznać, że miała piękne...

Wróciłem prędko do teraźniejszości i rozejrzałem, w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Nie cierpiałem tu przyjeżdżać i nie wiedziałem właściwie dlaczego się tak działo. Podczas wszystkich wizyt, a tych było niewiele, targało mną dziwne uczucie, którego źródła nie potrafiłem określić. To wrażenie dręczyło w takim samym stopniu mnie jak i wilka. To było frustrujące. Cholernie mi się to nie podobało, szczególnie, że chciałem znać tego przyczynę.

Właśnie przez to, tylko dwa razy skorzystałem z zaproszenia od Cowden'ów, doszedłem do wniosku. Na szczęście tym razem było inaczej. Coś się zmieniło. Nie wiedziałem, co stało za dziwnymi emocjami w zeszłym roku, jak i piętnaście lat temu, ale tym razem byłem wolny od dręczącego uczucia. Wypuściłem powietrze z ulgą, nie zdając sobie wcześniej sprawy z tego, że wstrzymywałem. 

Rzuciłem kask na siedzenie a torbę pod drzwi. Rozebrałem się i puściłem biegiem w las zmieniając swoją ludzką powłokę, na wilczą. Czułem się wspaniale, bo uwielbiałem być tym kim byłem. Zapachy uderzały we mnie z każdej strony. Dźwięki łamanych liści, kiedy uderzałem swoimi ciężkimi łapami o ziemię, były niczym muzyka w moich uszach, więc zatraciłem się w czynności. 

Po godzinie cudownie samotnego biegu, stanąłem nagle wryty, ciężko dysząc. 

Musiałem zapolować. To pragnienie jedno z dwóch, które trawiło mnie każdego dnia. Czułem ją. Sarna, w dodatku bardzo  blisko. Była za łatwa, uznałem. Chciałem czegoś trudniejszego. Musiałem się wysilić, a ona nie była warta mojej uwagi.

~~ No dalej— warczał mój wilk— Bierzmy ją!

~~ To nie jest wyzwanie.

~~ Co z tego! Jest na wyciągnięcie ręki- zaskomlał.

Zignorowałem skowyt i starałem się go przekonać. W końcu przyznał mi racje. To nie była zabawa, zabić coś tak słabego i prostego do schwytania. Minąłem niedoszłą ofiarą i puściłem się dalej. Po dłuższym czasie wyczułem kilku intruzów. Nie mogłem uwierzyć, gdy dokonałem identyfikacji. Co tutaj robiły hieny, zadałem sobie pytanie, po czym wyszczerzyłem zęby, zanurzyłem pazury w ziemi i przeorałem w niej. Nachyliłem tułów szykując ciało do pogoni i wystartowałem. Pomyślałem, że osiem zmiennokształtnych hien do przegonienia z terenu, powinno starczyć aby zaspokoić głód krwi. Mój wilk był tego samego zdania.





I tak wkrótce ulegniesz (DNO PISARSKIE, UNIKAĆ)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz