Rozdział 53

15.1K 1K 7
                                    


Nadia

Wow. Nie wiedziałam, co się stało, ale... wow. Gdy tylko wszedł, zauważyłam w jego spojrzeniu coś niepokojącego, ale nim zdążyłam wniknąć w jego umysł, otoczyła mnie zmysłowość.

Seks był bardziej zwierzęcy niż zwykle. Surowy, wypełniony potrzebą. Wiedziałam, że powie mi prędzej czy później, więc nie pytałam. Uznałam, że lepiej było poczekać.

Wyskoczyłam z łóżka i obejrzałam się w lustrze, zauważając, że narobił mi paru siniaków. Cóż... z drugiej strony, ja nie oszczędzałam swoich pazurów. Spojrzałam do tyłu na swoje dzieło, ale rany się zrosły i zostały tylko różowe kreski na plecach mężczyzny.

Wzruszyłam ramionami i wróciłam do łóżka, przytulając jego głowę do swojej piersi. Czułam potrzebę chronienia go. Wsunęłam palce między jego czuprynę i odetchnęłam męskim zapachem, zmieszanym z lasem. To była jego woń. Woń, którą zawsze będę pamiętać, ilekroć spojrzę na drzewo.




***





28 sierpnia, poranek.

Usta, stwierdziłam. Zdecydowanie to coś na moim ramieniu to są usta, doszłam do wniosku. Zaczęły się przesuwać po ramieniu do szyi, powoli pięły się w górę i nagle świat zawirował, albo to tylko wrażenie w moim podbrzuszu, gdy jego zęby zacisnęły się na uchu. 

Pisnęłam na wpół zachwycona na wpół rozbawiona.

Uśmiechnęłam się leniwie do oprawcy i skubnęłam jego nos. Z westchnieniem splotłam nasze dłonie, wpatrując się w nie bezmyślnie.

— Skrzywdziłem cię w nocy?

— Hm... — udałam, że się zastanawiam czy odpowiedzieć, ale ostatecznie przyznałam — Nieznacznie. Już wszystko zniknęło.

Nie pytając się o pozwolenie... — to byłby ósmy cud świata, gdy to zrobił — Odsunął kołdrę i obejrzał mnie uważnie.

Całe szczęście, że ten głupiec od razu zasnął wczoraj, przeszło mi przez myśl. Moja regeneracja to nie żart. Leczyłam się w równym stopniu, co on. Teraz już wiedziałam dlaczego. Nie zauważyłam wcześniej, że walkirie znacznie dłużej leczyły rany niż ja. Dlatego właśnie Jackie i Zara poprosiły mnie o krew. Jak na razie blondynka tylko raz wykorzystała warunek umowy, a Zara sobie odpuściła najwyraźniej.

Po długiej obdukcji dał mi spokój, a ja wygramoliłam się z łóżka i poleciałam pod prysznic. Nie minęło trzydzieści sekund, a był już tam ze mną.

Po godzinie zeszliśmy coś zjeść, ponieważ poprzedniego dnia nic nie mieliśmy w ustach, a przynajmniej Nuka. Ja sobie podjadłam, kiedy mężczyzna leżał nieprzytomny.

Po zjedzeniu rozdzieliliśmy się, więc postanowiłam wykorzystać czas w szpitalu. Zawołałam Roberta, by spytać się o nasze straty. Zrozumiałam wtedy, co oznaczało dziwne zachowanie Nuki poprzedniej nocy.

Ze smutkiem przyjęłam wiadomość o śmierci Zareka i pozostałych. Chłopak nie był towarzyski i mało miałam z nim kontaktu, ale jego odejście naturalnie przypomniało mi o wszystkich naszych spotkaniach. Był dobrym i odpowiedzialnym wilkiem. Pamięć o nim była jedyną rzeczą, którą teraz mogłam dla niego zrobić.

Współczułam również Marii. To musiało być dla niej okropne. Straciła swojego partnera, tak krótko go przy sobie mając. Znałam ją bardzo dobrze, bo pochodziła z mojej starej watahy. Bardzo starannie szukała partnera i ubolewała za każdym razem, gdy poszukiwania kończyły się porażką.

Dlatego, gdy się odnaleźli z Zarekiem, kibicowałam jej, radując się ze szczęścia obydwojga.

W jednej chwili postanowiłam, że się wybiorę do niej.

Nie na wiele mogłam się zdać, ale moje towarzystwo mogło ją uspokoić nieznacznie. Moce luny były na tyle silne, by ukoić odrobinę bólu dziewczyny.




***




Zachód słońca

Czekał nas pogrzeb.

Wykopaliśmy w lesie groby, każdy brał w tym udział, na koniec przysypując ciało kompana piachem.

Czterdzieści trzy wilki: młode i stare, kobiety, a także mężczyźni, ci ranni, jak i cali siedzieli z pochylonymi głowami, gdy alfa jako ostatni zaraz po mnie, wykonał symboliczny dla ludzi rzut ziemią. Po chwili wydał z siebie skowyt, do którego po chwili dołączyło stado.

Żałobne zawodzenie rozniosło się w promieniu paru kilometrów, niosąc wiadomość o naszej stracie i cierpieniu.

Nie byłam wilkiem, więc nie mogłam zrobić tego samego dla poległych, ale walkirie, gdy umierał im ktoś bliski, przynosiły deszcz nawet w bezchmurne niebo lub poruszały je grzmotami. 

Spojrzałam do góry, obserwując zmiany, za które byłam odpowiedzialna. Niebo wciąż jasne, rozbłysło od huków, ponieważ krzyczało z wilkami...



_____________________________________________________



Ilość słów : 645

Opublikowano : 28.01.2017


I tak wkrótce ulegniesz (DNO PISARSKIE, UNIKAĆ)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz