Rozdział 10

27.4K 1.9K 133
                                    

Nuka


Mam tego dość! 

Wrzuciłem do plecaka rzeczy, które leżały na podłodze i zarzuciłem go na ramię. Przesunąłem spojrzeniem po pomieszczeniu, ale nie widziałem nic, co należało do mnie. Upewniwszy się, wyszedłem z pokoju, skręciłem w stronę schodów ku wyjściu. Nie zdążyłem przekroczyć ciężkich, stalowych drzwi wejściowych, bo przy moim boku stanął Marcus i Edward.

Z mojego gardła wydobyło się sfrustrowane warknięcie. Nie miałem ochoty na żadne wynurzenia, czy też durne pogadanki. Chciałem się wynieść stamtąd jak najprędzej, a wszelkie opóźnienie, działało mi na nerwy. Wszystko z winy Nadii.

Zwyczajnie wariowałem przez nią, a to nie było w porządku. To nie byłem ja! Pomimo swojej wybuchowej natury, każde moje uczynki, były dotąd przemyślane. Każdą burdę, wszczynałem świadomie. Każdą laskę pieprzyłem świadomie. Aż dziw więc brało to, że znany z okrucieństwa, bezlitosny sukinsyn, ruchający wszystko co ma cipkę, niespodziewanie nie panuję nad własnym wackiem. I to jeszcze dla kogo... Dla jakiejś, małolaty. Przeklęta Nadia, a także jej seksowne ciało oraz umysł.

Kiedy mężczyźni wpatrywali się we mnie, miałem ochotę komuś przywalić, to z kolei prowadziło do myśli, że zdecydowanie potrzebowałem zaliczyć, w przeciwnym razie, mógłby zrobić staruszkom krzywdę. Tylko dlaczego myśl o innej kobiecie niż Nadia, nie wzbudzała we mnie pożądania. Lydia, seksowna, mokra Lydia. Nic... Nadia i to jej spojrzenie.... Kurwa. Samo jej spojrzenia sprawiało, że mi stawał. Chryste, zachowuję się, jak nieopierzony nastolatek, który jeszcze nie miał szans zamoczyć fiuta, w kobiecym raju.

— Mam do ciebie prośbę.

Facet wygląda na zmartwionego, co sprawiło, że ogarnął mnie niepokój.

— Idzie wojna. Dostaliśmy wyzwanie od Watahy Krwawego Sądu. Graniczą z naszymi terenami.

— Synu, trzeba pomóc — dodał ojciec.

— A na co ja jestem potrzebny? To tylko walka między alfami wyzywającej watahy i wyzwanego. Co ja mam tu do roboty?

— Nie znasz ich, nie rozumiesz. Nawet jak Marcus wygra...

— To oczywiste, że wygram— warknął gospodarz.

— Nawet kiedy wygra — odparł zniecierpliwiony — to są duże szanse, że wezwie armię i zaatakują ich, tak czy siak. To ich sposób zdobywania terenów. Kiedy ich alfa nie daje rady, atakują.

Zacisnąłem gniewnie szczękę.

— Kiedy pojedynek?

— We wtorek o świcie.

Kiwnąłem przyswajając informację. Nie podobało mi się to i nawet nie starałem się tego ukryć. Chciałem się ulotnić jak najszybciej, a wychodził na to, że czekać mnie będzie jeszcze trochę męczarni. Niechętnie zgodziłem się i mógłbym przysiąc, że mojemu ojcu zabłyszczały oczy ze szczęścia, co samo w sobie było nieprawdopodobne. Przecież on nawet się do mnie nie uśmiecha...

Moje ciało nagle się rozluźniło, kiedy uderzył we mnie zapach mojego chodzącego afrodyzjaku. Chciałem zamruczeć i jednocześnie ją zabić. Serce przyśpieszyło, a w ustach zaschło na widok bogini. Sunęła niczym leśna nimfa, w długiej białej sukni wiązanej z tyłu na karku, tak delikatnej, że byle co mogłoby ją rozerwać. A ja w szczególności, gdybym znalazł się z nią sam na sam, w pokoju. 

Nawet się specjalnie nie starając, spostrzegłem, że jej piersi były nieskromnie skryte małą ilością materiału, który torturował moją wyobraźnię. Włosy miała wysoko upięte, skąd spływały kaskadą na ramię. Długa odsłonięta łabędzia szyja, prosiła o długie pocałunki i mokre liźnięcia. A ja warczałem w duchu, gdy co chwila jakiś omega spoglądał na nią rozbieganym, maślanym wzrokiem.

I tak wkrótce ulegniesz (DNO PISARSKIE, UNIKAĆ)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz