Rozdział 41

19.5K 1.2K 75
                                    


2 tygodnie później

Cara

Eliksir zadziałał kilka godzin po podaniu go, tak, że dopiero w okolicach wieczornych, wszystkie wilki padły znużone. Całe stado zostało uśpione, oprócz wartowników, którzy pominęli obiad do którego wlałam specyfik.

Byłam więc zmuszona ich unieszkodliwić, a potem związać, wykorzystując swoją siłę oraz pozycję.

Miałam tylko dziesięć godzin, by dotrzeć z kompletnego odludzia do naszego celu. Nigdy przedtem nie opuszczałam siedziby, ponieważ alfa zabraniał kobietom opuszczać teren watahy, dlatego więc wszystko robiłam po omacku, nie mając pewności, czy się uda odnaleźć prawidłową drogę do miasteczka, do którego zmierzałyśmy.

Ukradłam trochę pieniędzy z portfela alfy, w nadziei, że tyle wystarczy na zniknięcie i wyruszyłam w wilczej formie. 

W drodze, idąc przez las, żałowałam tego, że nie potrafiłam jeździć samochodem. Wtedy ucieczka byłaby o wiele prostsza, a przez tę drobnostkę mogłyśmy zostać złapane. Wówczas czekałaby na nas prawdopodobnie śmierć.

Powstrzymałam wywołane paniką wzbierające ponaglanie, ponieważ ranna dziewczynka była za wolna, żeby nadążyć za mną — biegnącą w postaci wilka. Z racji tego postanowiłam wziąć ją na grzbiet już po pierwszych dwudziestu metrach. Nie wiedziałam czemu, ale nie brzydziło mnie to, że niosłam ją na sobie, chociaż nasz gatunek nie tolerował takich zachowań, szczególnie nie takie z moją pozycją.

W jakiś niezrozumiały sposób, była dla mnie ważna — niemal jak córka, dlatego musiałam to zrobić, ignorując wyuczone poglądy i instynkty.

Utrzymywałam cały czas dobre tempo, szybko krocząc, ale po pięciu godzinach wreszcie zwolniłam do marszu, nie tylko, by odsapnąć, ale również, by dać małej odetchnąć. Trzymała się kurczowo mojej szyi przez całą drogę, nie skarżąc się jakkolwiek. Jej palce zesztywniały boleśnie, a przynajmniej tak wywnioskowałam, czując poluźniający się uchwyt na futrze.

W pewnym momencie zorientowałam się, że zmierzamy w kierunku wody. Czułam słony, morski zapach coraz bliżej, co oznaczało, że poruszałam się we właściwą stronę. Gdy dotarłam do końca lasu, okazało się, że odnalazłam skalistą rozpadlinę, zamiast miasteczka, które spodziewałam się ujrzeć. Niemal jęknęłam zrezygnowana i puściłam się wzdłuż niej, mając nadzieję, że wybrałam dobry kierunek. Czas powoli się kończył, a niebo zaczęło jaśnieć, co oznaczało, że wilki w stadzie, niedługo się miały obudzić albo właśnie to zrobiły.

Bałam się, że droga okaże się kolejną ślepą uliczką, a nieprzerwany widok drzew bez końca drogi, szarpał moje napięte nerwy z okrutną częstotliwością. Czułam w brzuchu skurcz z głodu i strachu. Czas dłużył się niemiłosiernie, kpiąc sobie z moich wysiłków, sypiąc sól na rany oraz szepcząc słowa zwątpienia, odzwierciedlające mój niepokój, który osiadł w sercu i na dnie umysłu.

Opadałam z sił, w dodatku czułam osłabienie dziewczynki. Już od godziny do moich nozdrzy docierał zapach jej krwi, dlatego postanowiłam się zatrzymać na wzniesieniu przed nami i zmienić jej opatrunek. Gdy dopadłam do niego, na moment zamarłam, spostrzegając, że to był koniec lasu.

Ogarnęły mnie różne emocji. Studiowałam rozciągający się przede mną widok domków z uniesieniem połączonym z ulgą, dotarłszy do celu podróży. Mięśnie piekły mnie niesamowicie, ale pocieszałam się myślą, że byłyśmy tuż przed metą.

Ściągnęłam małą ze swojego grzbietu i przemieniłam się w ludzką postać. Była jesień, więc odczuwam delikatnie chłód, ale w niewielkim stopniu. Szybko wyciągnęłam z plecaka ubrania, wyrzuciłam zakrwawiony gazik i szybko zrobiłam nowy opatrunek, owijając małe ciało. Następnie chwyciłam dziewczynkę za rączkę, schodząc w dół wzgórza, gdzie dotarłam do małego miasteczka portowego.

I tak wkrótce ulegniesz (DNO PISARSKIE, UNIKAĆ)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz