I

14.2K 800 1.9K
                                    

– Robię imprezę na zakończenie pierwszego tygodnia szkoły – oznajmił Niall, gdy tylko przekroczyliśmy próg szatni i momentalnie odpowiedział mu chór zadowolonych głosów.

Oczywiście dawno byłem wtajemniczony w ten plan, poza tym, jako że byłem jednym ze współorganizatorów, to na mnie spoczęła odpowiedzialność załatwienia jak największej ilości alkoholu.

– Dzisiaj o dwudziestej i wszyscy jesteście zaproszeni.

Niall szturchnął mnie lekko w bok, więc zerknąłem na niego, a on skinął głową w stronę przebierającego się Tomlinsona, który stał plecami do nas. Wzruszyłem ramionami, bo jak przepuszczałem, chodziło mu o to, czy ma zaprosić nowego indywidualnie.

– Lewis, nie czuj się wykluczony. Myślę, że będzie fajnie, kiedy wszyscy się poznamy.

Tomlinson odwrócił się w naszą stronę i zmierzył nas tak chłodnym spojrzeniem, że poczułem, jak po kręgosłupie przeszedł mnie dreszcz. Nie odpowiedział, a chwilę później wyszedł z szatni. Zignorowałem to i rzuciłem torbę na ławkę, po czym zacząłem się przebierać, żeby już po kilku następnych minutach robić rozgrzewkę razem z resztą klasy. Było jeszcze ciepło, dlatego korzystaliśmy z boiska znajdującego się na zewnątrz. Słońce świeciło za bardzo po oczach, ale można było się przyzwyczaić, a po trzech kółkach stwierdzałem, że wcale nie było ciepło, było gorąco.

Oczywiście, jak to zwykle było, rozdzieliliśmy się na dwie drużyny, ale nie lubiłem, kiedy musiałem być kapitanem, po prostu nie lubiłem wybierać. Standardowo jako pierwszego do mojej drużyny wciągnąłem Nialla, ale zarówno ja, jak i Mark, drugi kapitan, omijaliśmy nowego. Jeszcze nikt nie wiedział, jak gra, więc nikt nie chciał ryzykować. Skrzywiłem się, kiedy Mark zgarnął Billa, a Tomlinson przypadł mi.

– Gdzie zazwyczaj grałeś? – zapytałem. Musiałem przecież wiedzieć, gdzie go ustawić.

– Napastnik – powiedział tylko.

– Okej – stwierdziłem. – Dam ci szansę, zobaczymy, jak grasz, ale jeśli jesteś do dupy, wylatujesz z boiska. Masz dziesięć minut, żeby się wykazać.

Zanim odszedłem na swoją pozycję, usłyszałem tylko prychnięcie, ale zignorowałem chęć obrócenia się i przyłożenia nowemu. Irytował mnie, odkąd tylko się tutaj pojawił.

Zawsze z Nini graliśmy w obronie i nim dotarłem na miejsce, do moich uszu doleciał gwizdek. Mecz się zaczął. Od razu skupiłem się na obserwowaniu Tomlinsona, obiecałem mu dziesięć minut, jednak już po jakiejś minucie wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z Niallem, kiedy Louis zgrabnie odebrał piłkę Markowi. Bawił się nią, jak jakiś pieprzony Ronaldo.

– Że co, kurwa? – wyrwało mi się, kiedy chwilę później już było 1:0 dla naszej drużyny.

Jak on to zrobił?

Nawet nie miałem szansy się nad tym zastanowić, bo rozwścieczony Mark właśnie zmierzał w moją stronę i musiałem skupić się na grze.

Oczywiście, w ciągu następnych paru minut, nie zdjąłem tego pieprzonego Ronaldo. Wkurzał mnie za to jego pewny siebie, ironiczny uśmieszek i wcale nie zazdrościłem chłopakom z przeciwnej drużyny, bo musieli go nieźle pilnować, żeby nie wpakował im w siatkę jeszcze kilku piłek, chociaż jego umiejętności przemawiały w tym momencie raczej na moją korzyść.

Ostry dźwięk gwizdka przeciął powietrze, kiedy Stan cholernie nieprzepisowo zrobił wślizg pod nogi Tomlinsona, a ten praktycznie zarył twarzą w ziemię. Jako kapitan natychmiast znalazłem się przy nich, zauważając, że nowy ma całkowicie rozdarty t-shirt.

Through the darkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz