LXIX

6.9K 523 384
                                    

Czy on jest już teraz widoczny dla wszystkich???

Od autora: mam dla Was mały przedślubny dodatek :D



Perspektywa Zayna (V uparła się, że mam to napisać, bo jak betowała to miała "WTF???", że nagle ma 1861 rok hahaha :D jakieś pięć minut to przetwarzała...) 


Był wrzesień 1861 roku, kiedy zszedłem na śniadanie.

– Matko. Ojcze – przywitałem się, skinając głową, następnie uśmiechnąłem się do mojego brata i usiadłem przy stole na wprost niego, a Louis odwzajemnił uśmiech. – Dziękuję, Isaac – powiedziałem, gdy nalał mi wody.

Isaac był naszym pracownikiem, około czterdziestoletnim ciemnoskórym mężczyzną, ojciec nie uznawał niewolnictwa, traktował wszystkich równo i każdemu dawał to samo wynagrodzenie, nieważne, jaki miał kolor skóry, ale głównie o to było to całe zamieszanie, wojna, która trwała już od kilku miesięcy.

– Mam zamiar zaciągnąć się do wojska – oświadczyłem, a cała rodzina natychmiast skupiła na mnie wzrok. – Nie chcę walczyć, chcę pomagać rannym – kontynuowałem. – Z moimi umiejętnościami mogę im się przydać.

– A jeśli coś ci się stanie? – zapytała od razu Victoria.

– Wiesz, że tak nie będzie, mamo.

Oczywiście nic nie mogło mi się stać, przecież byłem wampirem, posiadałem jednak ogromny dar – byłem w stanie pomagać ludziom. Mogłem ich po prostu dotknąć i uzdrowić, czego nie mogłem pokazać, ale przecież nikt nie zauważy, kiedy nie tylko lekami i ziołami będę przyspieszał gojenie się ran. Jeśli byłem w stanie zmniejszyć ich cierpienie, to dlaczego miałbym tego nie robić?




– Doktorze, generał Parker. Rykoszet – usłyszałem i odwróciłem się do dwójki żołnierzy taszczących na noszach młodego chłopaka. Mógł być w moim wieku, a raczej moim ludzkim wieku, w każdym razie wyglądał na około osiemnaście lat.

Skończyłem zszywać ranę jakiemuś mężczyźnie. Gdybym był człowiekiem, już dawno padłbym ze zmęczenia. Kolejna potyczka. Kolejni ranni i znowu pełne ręce roboty.

Żadna wojna nie miała sensu.

Wytarłem brudne od krwi ręce o fartuch, po czym poleciłem mojemu asystentowi (chyba mogłem go nazywać asystentem), żeby zdezynfekował ranę, a sam podszedłem do tego generała i westchnąłem głęboko. Dostał w klatkę piersiową. Wziąłem niewielki scyzoryk i z jego pomocą rozerwałem górną część munduru chłopaka. Mógłbym zrobić to rękami, ale zawsze starałem się nie zwrócić na siebie większej uwagi i tak już uchodziłem za najlepszego lekarza.

Byłem lekarzem szóstego pułku kompanii C. Byłem nim od trzech lat i za każdym razem dawałem z siebie wszystko, żeby ci ludzie przeżyli, niestety nieraz nie byłem już w stanie im pomóc.

Teraz jednak musiałem wyciągnąć spory kawał drewna z klatki piersiowej leżącego przede mną chłopaka. Umyłem ręce i zdezynfekowałem alkoholem, robiłem to jako jedyny, bo mój instynkt podpowiadał mi, że wtedy są czystsze, zresztą interesowałem się medycyną ze względu na swój dar i wierzyłem w niedawną teorię Pasteura o tym, że bakterie powodują choroby.

Chwyciłem odłamek wystający z jego klatki piersiowej, jednak szybko cofnąłem rękę, krzywiąc się odruchowo. To było drewno osikowe. Niby zwykły kołek, niemniej jednak będący w stanie mnie zabić. Jakkolwiek musiałem go wyciągnąć, dlatego wziąłem głębszy oddech i postanowiłem spróbować ponownie. Przez moment zawahałem się, czując zapach, zapach, który kojarzył mi się jedynie z moim gatunkiem, ale potrząsnąłem głową, odrzucając tę myśl i ponownie nachyliłem się nad tym chłopakiem. Złapałem drewno w rękę, jednak nie zdążyłem pociągnąć, bo ktoś przytrzymał moją dłoń. Spojrzałem na tego chłopaka. Wpatrywał się we mnie intensywnie, a w jego oczach widziałem ogromny ból, jednak najbardziej moją uwagę przykuła jego szybka reakcja. Teraz miałem poważniejszy problem – miałem przed sobą wampira, w którego piersi tkwił osikowy kołek. Nie wiedziałem, czy jestem w stanie go uratować...

Through the darkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz