Czy on jest już teraz widoczny dla wszystkich???
Od autora: mam dla Was mały przedślubny dodatek :D
Perspektywa Zayna (V uparła się, że mam to napisać, bo jak betowała to miała "WTF???", że nagle ma 1861 rok hahaha :D jakieś pięć minut to przetwarzała...)
Był wrzesień 1861 roku, kiedy zszedłem na śniadanie.
– Matko. Ojcze – przywitałem się, skinając głową, następnie uśmiechnąłem się do mojego brata i usiadłem przy stole na wprost niego, a Louis odwzajemnił uśmiech. – Dziękuję, Isaac – powiedziałem, gdy nalał mi wody.
Isaac był naszym pracownikiem, około czterdziestoletnim ciemnoskórym mężczyzną, ojciec nie uznawał niewolnictwa, traktował wszystkich równo i każdemu dawał to samo wynagrodzenie, nieważne, jaki miał kolor skóry, ale głównie o to było to całe zamieszanie, wojna, która trwała już od kilku miesięcy.
– Mam zamiar zaciągnąć się do wojska – oświadczyłem, a cała rodzina natychmiast skupiła na mnie wzrok. – Nie chcę walczyć, chcę pomagać rannym – kontynuowałem. – Z moimi umiejętnościami mogę im się przydać.
– A jeśli coś ci się stanie? – zapytała od razu Victoria.
– Wiesz, że tak nie będzie, mamo.
Oczywiście nic nie mogło mi się stać, przecież byłem wampirem, posiadałem jednak ogromny dar – byłem w stanie pomagać ludziom. Mogłem ich po prostu dotknąć i uzdrowić, czego nie mogłem pokazać, ale przecież nikt nie zauważy, kiedy nie tylko lekami i ziołami będę przyspieszał gojenie się ran. Jeśli byłem w stanie zmniejszyć ich cierpienie, to dlaczego miałbym tego nie robić?
– Doktorze, generał Parker. Rykoszet – usłyszałem i odwróciłem się do dwójki żołnierzy taszczących na noszach młodego chłopaka. Mógł być w moim wieku, a raczej moim ludzkim wieku, w każdym razie wyglądał na około osiemnaście lat.
Skończyłem zszywać ranę jakiemuś mężczyźnie. Gdybym był człowiekiem, już dawno padłbym ze zmęczenia. Kolejna potyczka. Kolejni ranni i znowu pełne ręce roboty.
Żadna wojna nie miała sensu.
Wytarłem brudne od krwi ręce o fartuch, po czym poleciłem mojemu asystentowi (chyba mogłem go nazywać asystentem), żeby zdezynfekował ranę, a sam podszedłem do tego generała i westchnąłem głęboko. Dostał w klatkę piersiową. Wziąłem niewielki scyzoryk i z jego pomocą rozerwałem górną część munduru chłopaka. Mógłbym zrobić to rękami, ale zawsze starałem się nie zwrócić na siebie większej uwagi i tak już uchodziłem za najlepszego lekarza.
Byłem lekarzem szóstego pułku kompanii C. Byłem nim od trzech lat i za każdym razem dawałem z siebie wszystko, żeby ci ludzie przeżyli, niestety nieraz nie byłem już w stanie im pomóc.
Teraz jednak musiałem wyciągnąć spory kawał drewna z klatki piersiowej leżącego przede mną chłopaka. Umyłem ręce i zdezynfekowałem alkoholem, robiłem to jako jedyny, bo mój instynkt podpowiadał mi, że wtedy są czystsze, zresztą interesowałem się medycyną ze względu na swój dar i wierzyłem w niedawną teorię Pasteura o tym, że bakterie powodują choroby.
Chwyciłem odłamek wystający z jego klatki piersiowej, jednak szybko cofnąłem rękę, krzywiąc się odruchowo. To było drewno osikowe. Niby zwykły kołek, niemniej jednak będący w stanie mnie zabić. Jakkolwiek musiałem go wyciągnąć, dlatego wziąłem głębszy oddech i postanowiłem spróbować ponownie. Przez moment zawahałem się, czując zapach, zapach, który kojarzył mi się jedynie z moim gatunkiem, ale potrząsnąłem głową, odrzucając tę myśl i ponownie nachyliłem się nad tym chłopakiem. Złapałem drewno w rękę, jednak nie zdążyłem pociągnąć, bo ktoś przytrzymał moją dłoń. Spojrzałem na tego chłopaka. Wpatrywał się we mnie intensywnie, a w jego oczach widziałem ogromny ból, jednak najbardziej moją uwagę przykuła jego szybka reakcja. Teraz miałem poważniejszy problem – miałem przed sobą wampira, w którego piersi tkwił osikowy kołek. Nie wiedziałem, czy jestem w stanie go uratować...
CZYTASZ
Through the dark
FanfictionHarry wiedzie nudne życie ucznia ostatniej klasy liceum, wszystko zmienia się jednak, gdy do szkoły dołącza „nowy", który może wywrócić dotychczasowe życie Stylesa do góry nogami, zwłaszcza kiedy Harry odkryje mały, mroczny sekret Louisa.