Rozdział 8

862 62 7
                                    

Thoth wrócił do czytelni równo z wybiciem ciszy nocnej i dosłownie wyrzucił Kin na korytarz. Chcąc, nie chcąc dziewczyna była zmuszona udać się w stronę akademików.

Na dworze lało jak z cebra.

Shiroi stała chwilę przed wyjściem ze szkoły patrząc nieprzytomnym wzrokiem na krople i myśląc o nordyckich bogach.

Lubiła deszcz. Nie miała też nic przeciwko byciu mokrą, więc gdy przypomniała sobie, że powinna wracać, zanim nawinie się bóg mądrości, ruszyła wolno przez strugi wody.

Gdy tak patrzyła na ciemne chmury i świat w letargu, mimowolnie przypomniała sobie, jak gdy były małe pojechały z siostrą na wakacje do babci do Anglii. To właśnie tam poznała wiele starych piosenek. Babcia zawsze śpiewała im na dobranoc. Wakacje te miały tylko jedną wadę – w ich miejscowości prawie zawsze padało. Tak jak teraz. Na co dzień więc siedziały w domu i tam się bawiły. Raz jednak uparły się wyjść na dwór. Babcia ubrała je ciepło, założyły kalosze, płaszcze i przez całe popołudnie biegały po podwórku.

Sama nie wiedziała kiedy zaczęła biegać, skakać, tańczyć i śpiewać piosenki swojej babci. Zachowywała się jak dziecko, pierwszy raz od śmierci siostry.

W końcu upadła zmęczona na mokrą trawę.

Początkowo słyszała tylko własny oddech i szum deszczu, lecz nagle zrozumiała, że skądś przebija się też trzeci dźwięk. Czyjś śmiech.

Z niechęcią podniosła się i rozejrzała po okolicy. Było jednak ciemno, a wszechobecna woda nie pomagała.

-Na górze, ptaszyno!

Spojrzała na koronę pobliskiego drzewa i zobaczyła uśmiechniętego Lokiego.

-Co ty tu robisz? I Jakim cudem nie jesteś mokry?!

-Siedzę sobie, nie widać?

-No co ty?! A ja myślałam, że zbierasz grzyby!

-To źle myślałaś – bóg ognia, niewzruszony sarkazmem, nadal uśmiechał się perfidnie. - Poza tym ktoś tak pięknie tańczył i śpiewał, że nie mogłem zaprzepaścić szansy na taką parodię.

-Wal się – Kin nie mając humoru na przekomarzanie odwróciła się z zamiarem odejścia.

-Ej! Ptaszyno!

-Czego?

-Nadal pada... Zmokniesz – Loki wyglądał na dość zdenerwowanego.

-Już wyglądam jak zmokła kura, jakbyś jeszcze nie zauważył. Ale miło, że się o mnie martwisz. Zapiszę sobie w kalendarzu i będę obchodzić, jak święto narodowe.

-Nareszcie ktoś docenia mnie jak należy. A teraz chodź pod drzewo, tu nie pada.

-Niby po co? I tak już jestem przemoczona do suchej nitki.

-A po to, że możesz dotrzymać mi towarzystwa.

-Eee... A nie możesz po prostu iść do akademika i się nad kimś poznęcać? I tak jest po ciszy.

-Przecież pada!

-No to co? Z cukru jesteś?

Mimo, że Kin nadal stała na deszczu, przestała zwracać na to uwagę. Bardziej pochłonęło ją dziwne zachowanie boga ognia.

-Oczywiście. Jestem tak słodki jak równowaga mnie w cukrze.

-Chyba ci się cukier z solą pomylił. Albo papryczkami chili.

Pośród BóstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz