Rozdział 61.1.

43 3 0
                                    


[02.03]

-Louis, ale my nie możemy przyjechać! Lottie jest chora, wczoraj miała gorączkę i nadal jest cała rozgrzana-obudziłam się przez krzyki James'a. Chłopak stał przy oknie, krążąc w poprzek pokoju. Był zdenerwowany, mogłam to dostrzec, kiedy chłopak ciągnął się nerwowo za włosy-Rozumiem, że ją potrzebuje, ale jak mam ją tam przywieźć? Okey, będziemy za jakąś godzinę. Cześć. 

-James, co się dzieje? Kto potrzebuje mojej pomocy?-zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Niebieskooki zasiadł na łóżku tuż obok mnie, chciał mi coś powiedzieć, ale nie wiedział od czego zacząć.

-Lottie, Godzinę temu Jesy dostała pierwsze skurcze i odeszły jej wody. Jest już w szpitalu i przygotowują ją do porodu. Dziecko będzie wcześniakiem, ale Jess urodzi naturalnie.

-Ja muszę tam jechać! Nie mogę siedzieć spokojnie w łóżku, kiedy moja przyjaciółka rodzi pierwsze dziecko. Nie obchodzi mnie to, że jestem chora-szybko zerwałam się z posłania, szukając moich spodni, które leżały na komodzie naprzeciw łóżka. Wciągnęłam je na swoje nogi i ruszyłam do wyjścia. Po drodze zatrzymał mnie James. 

-Lotts, posłuchaj mnie. Pojedziemy tam, ale najpierw pojedziemy do ciebie, przebierzesz się i coś zjesz. Chyba, że chcesz jechać w moich za dużych dresach. 

-Jedziemy do mnie, ale szybko-powiedziałam. Ubraliśmy się w ekstremalnym tempie i pojechaliśmy do mojego mieszkania. 

W czasie kiedy ja brałam prysznic, James zdecydował, że zrobi mi kanapki. Po wyjściu spod gorącego natrysku ubrałam na siebie czarne dresy z Nike oraz tej samej firmy bluzę z kapturem. Włosy rozczesałam, następnie związując w kitkę. Nie nakładałam makijażu, ponieważ nie miałam siły. Jedynie moje wory pod oczami potraktowałam korektorem, a usta pomadką. Na dole zjadłam kanapki, przygotowane przez McVey'a, i zażyłam tabletki przeciwgorączkowe. Do kieszeni wzięłam jakieś pieniądze oraz telefon, założyłam Vansy i kurtkę. Po półgodzinnej podróży i narzekaniach James'a, że powinnam grubiej się ubrać, dojechaliśmy do szpitala. 

-Lottie, nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze. Pomyśl sobie, że za niedługo będziesz chrzestną-pocieszał mnie blondyn, a ja siedziałam cicho i głośno oddychałam. 

-Dzień dobry, my do Jesy Harris. 

-Kim państwo jest?-zapytała niemiła kobieta za ladą w szpitalnej recepcji. 

-Jestem jej siostrą, a ona teraz rodzi, więc proszę mi w tej chwili powiedzieć gdzie jest porodówka. 

-Proszę kierować się cały czas prosto, a przy drugim korytarzu w lewo do samego końca. Ktoś tam już czeka.

-Dziękuję-powiedziałam z szyderczym uśmiechem. Pociągnęłam James'a za rękę i biegiem ruszyłam w stronę porodówki. 

Recepcjonistka miała rację. Na korytarzu siedział Louis, Emi, Liam, a Harry uspokajał zdenerwowanego Zayn'a. Chłopak bez przerwy krążył po korytarzu, w oczekiwaniu na jakiekolwiek wiadomości o swojej dziewczynie i dziecku.

Kiedy Louis dostrzegł moją osobę, szybko znalazł się obok i mnie przytulił.

-Jak się czujesz? 

-Nawet dobrze, James o wszystko zadbał. Nawet ugotował mi rosół, po którym "od razu stanę na nogi"-zaśmiałam się-A teraz mów co z Jesy.

-Może półtorej godziny temu zadzwoniła do mnie i powiedziała, że fasolka chce już na świat. A że Zayn był w pracy, szybko po nią pojechałem i przywiozłem tutaj. Od razu wzięli ją na salę, fasolka będzie wcześniakiem, ale na szczęście Jess może urodzić naturalnie. I jest jeszcze jedna wiadomość-na chwilę przerwał. 

Promises||N.HOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz