***
VeronicaOd miesiąca nie daje znaków życia. Jedynie Angeli wysyłam codziennie SMS-a o treści "żyje". Wiem, pomysłowe.
Dziś postanowiłam zadzwonić do Eda, bo ma dzisiaj imieniny. Szybko do niego zadzwoniłam.
- Halo?
- Edek? - zapytałam rozbawiona
- Ver! Jak tam u ciebie na wakacjach?
- A bardzo dobrze. Jakoś daje radę. - zaśmiałam się patrząc, jak Cody próbuje zejść z Pimpka. - Chciałabym ci złożyć życzenia imieninowe.
- Ah, faktycznie je mam. Bo w ogóle nikt mi nie składa życzenia i nikt mnie nie budził od północy do teraz by złożyć mi życzenia - powiedział z ogromnym sarkazmem. Wybuchnęłam śmiechem - Kiedy wracasz?
- Dwa tygodnie przed wrześniem. W ogóle Angela odebrała list z tych studiów w Londynie i się dostałam! - pisnęłam do słuchawki.
- Gratulacje mała. Ale Brandon się nie obrazi, jak cię zabiorę pod swoje skrzydła?
- Nie sądzę. Dobra, muszę kończyć bo Cody zaraz się utopi. - zaśmiałam się i rozłączyłam. Szybko podbiegłam do malucha, gdy zobaczyłam, że jakiś facet mu pomaga - Ej! Odwal się od mojego syna! - warknęłam, gdy ten go wziął na ręce. Pimpek od razu zaczął na niego warczeć.
Mężczyzna był około w wieku Brandona. Miał krótkie, platynowe włosy (pewnie farbowane), niebieskie oczy i był mega szczupły, choć wysportowany.
- Przepraszam... Po prostu nie uważasz na tego malucha. Prawie się utopił.
- Szłam już do niego. - warknęłam i spojrzałam na przestraszonego synka - Cody, wszystko dobrze? - spytałam.
- Zimno mi. - powiedział cicho i zapłakał. Spanikowałam, bo nie miałam żadnych ubrań na zmianę, a zauważyłam, że był cały mokry.
- Choć, mój brat ma ciuchy. Będą dla tego chłopca trochę za duże, ale lepsze takie od żadnych. - kiwnęłam głową i poszłam za mężczyzną. - James! Gdzie masz zapasowe ubrania? - nagle podleciał do nas około czteroletni chłopiec z mega ślicznymi włosami. Miał małe jasne loczki i zielone oczy. Podszedł do jakiejś torby i rzucił bratu spodnie dresowe i bluzkę.
- Masz. - warknął i poszedł się bawić.
- Whoaw. Nie lubicie się, czy co. - powiedziałam zakładając koszulkę małemu.
- Nom, trochę się wkurzył, bo nie poszedłem z nim na lody. W ogóle Patrick jestem.
- Ver... - powiedziałam znudzona - Dzięki za ubrania.
- Mamo, gorąco. - szepnął Cody. Przyłożyłam rękę do czoła.
- Masz gorączkę. Pojedziemy do szpitala. - wzięłam go na ręce - Pimpek! Wracamy!
- Odwiozę was do szpitala. Wiem, gdzie jest, bo nie raz tam byłem.
- Nie, Dzięki. - warknęłam, ale poczułam dotyk synka.
- Mamo, proszę - powiedział cicho, a ja westchnęłam.
- Okej. Ale pamiętaj, mam chłopaka. - mężczyzna się uśmiechnął i poprowadził do auta. Po chwili byliśmy w szpitalu.
- Poczekaj. - powiedział, gdy wyszłam z samochodu. - Znam tutaj lekarza. Wpuści cię od razu. Inaczej będziesz czekała cały dzień. - kiwnęłam głową i poszłam za mężczyzną.
Staliśmy przy łóżku mojego synka oczekując rezultatów.
- Panna Parker. - krzyknął lekarz, a ja od razu do niego podeszłam - Pani opiekuje się Codim Hitsem? - kiwnęłam głową - Cody jest po prostu chory. Tutaj jest recepta, proszę z nim nie wychodzić z domu przez około tydzień, dwa, bo stan się pogorszy. Takie małe dzieci mają słabe serduszko.
- Rozumiem, dziękuję. - pożegnałam się z lekarzem i wzięłam Codiego z szpitala.
- Podwieźć was?
- Jakbyś mógł. - powiedziałam nieśmiało. Mężczyzna uśmiechnął się i otworzył mi drzwi.
***
- To tu. - powiedziałam, a chłopak od razu się zatrzymał. - Dzięki.- Mogę twój numer? - spytał robią maślane oczka.
- Przykro mi, ale nie. Mam chłopaka, który jest bardzo o mnie zazdrosny. - zaśmialiśmy się, a ja wysiadłam z samochodu. Wzięłam Codiego i Pimpka i wróciłam do hotelu.
CZYTASZ
Simply Love 1&2&3
Teen FictionStara nazwa książki: Nic (chyba) z tego nie będzie *** Opis pierwszej i drugiej części Veronica chciała mieć spokojne życie z dala od problemów. Niestety przeprowadziła się do rodzinnego miasta, San Diego, gdzie musi stawić czoło z swoim wrogiem num...