Rozdział 30

879 44 2
                                    

***
Veronica

Od miesiąca nie daje znaków życia. Jedynie Angeli wysyłam codziennie SMS-a o treści "żyje". Wiem, pomysłowe.

Dziś postanowiłam zadzwonić do Eda, bo ma dzisiaj imieniny. Szybko do niego zadzwoniłam.

- Halo?

- Edek? - zapytałam rozbawiona

- Ver! Jak tam u ciebie na wakacjach?

- A bardzo dobrze. Jakoś daje radę. - zaśmiałam się patrząc, jak Cody próbuje zejść z Pimpka. - Chciałabym ci złożyć życzenia imieninowe.

- Ah, faktycznie je mam. Bo w ogóle nikt mi nie składa życzenia i nikt mnie nie budził od północy do teraz by złożyć mi życzenia - powiedział z ogromnym sarkazmem. Wybuchnęłam śmiechem - Kiedy wracasz?

- Dwa tygodnie przed wrześniem. W ogóle Angela odebrała list z tych studiów w Londynie i się dostałam! - pisnęłam do słuchawki.

- Gratulacje mała. Ale Brandon się nie obrazi, jak cię zabiorę pod swoje skrzydła?

- Nie sądzę. Dobra, muszę kończyć bo Cody zaraz się utopi. - zaśmiałam się i rozłączyłam. Szybko podbiegłam do malucha, gdy zobaczyłam, że jakiś facet mu pomaga - Ej! Odwal się od mojego syna! - warknęłam, gdy ten go wziął na ręce. Pimpek od razu zaczął na niego warczeć.

Mężczyzna był około w wieku Brandona. Miał krótkie, platynowe włosy (pewnie farbowane), niebieskie oczy i był mega szczupły, choć wysportowany.

- Przepraszam... Po prostu nie uważasz na tego malucha. Prawie się utopił.

- Szłam już do niego. - warknęłam i spojrzałam na przestraszonego synka - Cody, wszystko dobrze? - spytałam.

- Zimno mi. - powiedział cicho i zapłakał. Spanikowałam, bo nie miałam żadnych ubrań na zmianę, a zauważyłam, że był cały mokry.

- Choć, mój brat ma ciuchy. Będą dla tego chłopca trochę za duże, ale lepsze takie od żadnych. - kiwnęłam głową i poszłam za mężczyzną. - James! Gdzie masz zapasowe ubrania? - nagle podleciał do nas około czteroletni chłopiec z mega ślicznymi włosami. Miał małe jasne loczki i zielone oczy. Podszedł do jakiejś torby i rzucił bratu spodnie dresowe i bluzkę.

- Masz. - warknął i poszedł się bawić.

- Whoaw. Nie lubicie się, czy co. - powiedziałam zakładając koszulkę małemu.

- Nom, trochę się wkurzył, bo nie poszedłem z nim na lody. W ogóle Patrick jestem.

- Ver... - powiedziałam znudzona - Dzięki za ubrania.

- Mamo, gorąco. - szepnął Cody. Przyłożyłam rękę do czoła. 

- Masz gorączkę. Pojedziemy do szpitala. - wzięłam go na ręce - Pimpek! Wracamy!

- Odwiozę was do szpitala. Wiem, gdzie jest, bo nie raz tam byłem.

- Nie, Dzięki. - warknęłam, ale poczułam dotyk synka.

- Mamo, proszę - powiedział cicho, a ja westchnęłam.

- Okej. Ale pamiętaj, mam chłopaka. - mężczyzna się uśmiechnął i poprowadził do auta. Po chwili byliśmy w szpitalu.

- Poczekaj. - powiedział, gdy wyszłam z samochodu. - Znam tutaj lekarza. Wpuści cię od razu. Inaczej będziesz czekała cały dzień. - kiwnęłam głową i poszłam za mężczyzną.

Staliśmy przy łóżku mojego synka oczekując rezultatów.

- Panna Parker. - krzyknął lekarz, a ja od razu do niego podeszłam - Pani opiekuje się Codim Hitsem? - kiwnęłam głową - Cody jest po prostu chory. Tutaj jest recepta, proszę z nim nie wychodzić z domu przez około tydzień, dwa, bo stan się pogorszy. Takie małe dzieci mają słabe serduszko.

- Rozumiem, dziękuję. - pożegnałam się z lekarzem i wzięłam Codiego z szpitala.

- Podwieźć was?

- Jakbyś mógł. - powiedziałam nieśmiało. Mężczyzna uśmiechnął się i otworzył mi drzwi.

***
- To tu. - powiedziałam, a chłopak od razu się zatrzymał. - Dzięki.

- Mogę twój numer? - spytał robią maślane oczka.

- Przykro mi, ale nie. Mam chłopaka, który jest bardzo o mnie zazdrosny. - zaśmialiśmy się, a ja wysiadłam z samochodu. Wzięłam Codiego i Pimpka i wróciłam do hotelu.

Simply Love 1&2&3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz