Patrzyłam na garderobę okrągłe dziesięć minut. Szukałam idealnej sukienki, która by pasowała na imprezę urodzinową mamy. Tak, zgodziłam się ale tylko ze względu na Sophie i jej braci, którzy bez mojej pomocy zabiliby się w tamtym domu.
Westchnęłam odrzucając już piątą sukienkę.
- Nigdy się nie zdecydujesz - usłyszałam za sobą głos Eda.
- Wiem - wywróciłam oczami i dalej szukałam. Nagle rudzielec wystawił przede mnie rękę i wyjął kremowa sukienkę przed kolano. Nie miała ramiączek, a dekolt miała w serce. Ohyda, co ja mam w tej szafie.
- Tą - uśmiechnął się, pocałował w policzek i wcisnął mi ją do ręki.
- Chyba cię coś nie teges - zaśmiałam się wieszając z powrotem sukienkę.
- No weź. Wszycy będą patrzyli na ciebie wygłodniałym wzrokiem. Nawet ja - poruszył sugestywnie brwiami, a ja wybuchnęłam śmiechem. W ostateczności wzięłam tą nieszczęsną kreacje i weszłam do łazienki. Szybko wzięłam prysznic. Po chwili suszyłam już włosy, a Ee mi wybierał buty, których mam od cholery.
- O tak - uśmiechnął się od ucha do ucha podając mi wysokie czarne szpilki.
- To nie wesele tylko impreza, Ed. Wybierz jakieś baleriny. I dobierz mi kurtkę, bo jest już listopad. - mężczyzna kiwnął głową i poszedł szukać dalej. Ja w tym czasie ubrałam sukienkę i pomalowałam się. Zamknęłam drzwi od łazienki, więc rudzielec już stękał pięć minut, kiedy wyjdę.
Co poradzę, że tak długo się maluje?
Po kolejnych pięciu minutach wyszłam w pełni gotowa. Nałożyłam rajstopy i granatowe baleriny, które dostałam od przyjaciela. Do tego nałożył mi granatową ramoneskę.
Skąd on to ma?!
Wyszliśmy z domu zamykając szczelnie drzwi. Po kilkunastu minutach byliśmy pod lotniskiem. Głośno westchnęłam, a rudowłosy głośno się zaśmiał.
- Czego baranie - warknęłam.
- Aż tak bardzo nie chcesz tam jechać?
- Bardzo, bardzo.
***
Saoudre
- Może się napijesz, Saoudre? - spytała mnie pani Parker. Ja pierdole, na co się zgodziłem.
- Nie, dziękuję. Mogę zaprosić moją dziewczynę? - spytałem z nadzieją w głosie.
Tak, mam dziewczynę. Od jakiś dwóch tygodni, ale czuję, że to nie wypali. Jest miła i w ogóle, ale jesteśmy przeciwieństwami. Ona grzeczna, poukładana, a do mnie pasują tylko dwa słowa.
Bad boy
Ja nie wierzę w "przeciwieństwa się przyciągają". Wiem tylko, że "Wrogowie nigdy nie będą przyjaciółmi". Jedyny sprawdzający się cytat. Powiedziała to najgorsza osoba chodząca po tym świecie.
Moja matka.
I powiedziała to w najgorszym momencie.
W zerwaniu z Veronicą.
- Oh, Saoudre. Nie możesz pogadać sobie z Lucasem lub Sophie? - zapytała mnie rozbawiona. Zrezygnowany dalszymi pytaniami podszełem do nieszczęsnej dwójki.
- Ym, cześć - przywitałem się nieśmiało. Tak, nienawidzę gadać z nieznajomymi.
- Oh, nasz kochany Saoudre - warknęła Sophie. W jej głosie było od choleru jadu.
- Co ci?
- Jak to co?! - syknęła jak najciszej, żeby nikt nie usłyszał - Jedno skinienie głowy, a moi bracia zrobią z ciebie kwaśne jabłko.
- O co ci chodzi, Sophie. - warknąłem zirytowany całą sytuacją.
- Lucas, idź poszukaj Leona i Drake'a. Pewnie gdzieś ćpają, a chce to uniknąć.
- Jasne kochana - pocałował siostrę w policzek i gdzieś poszedł. Ona za to podeszła do mnie i chciała przywalić w twarz, ale nagle usłyszeliśmy trzask drzwi. Odwróciliśmy się w tamtą stronę, a tam stała Veronica z...
Veronica
Otworzyłam drzwi i jako damska wersja dżentelmena puściłam przodem Eda. On tylko się zaśmiał, ale spoważniał, gdy zobaczył, że wszyscy na nas patrzą.
Prychnęłam i podeszłam do mamy.- Wszystkiego najlepszego - sztucznie się uśmiechnęłam i podałam jej torebeczkę, w której były jakieś kolczyki.
- Oh dziękuję! Dziękuję, że przyszłaś. Widzisz, wszyscy są. Nawet Smithów zaprosiłam - powiedziała, gdy już prawie każdy gadał ze sobą.
- Że co?!
CZYTASZ
Simply Love 1&2&3
Teen FictionStara nazwa książki: Nic (chyba) z tego nie będzie *** Opis pierwszej i drugiej części Veronica chciała mieć spokojne życie z dala od problemów. Niestety przeprowadziła się do rodzinnego miasta, San Diego, gdzie musi stawić czoło z swoim wrogiem num...