Rozdział 4.2

799 41 1
                                    

Patrzyłam na garderobę okrągłe dziesięć minut. Szukałam idealnej sukienki, która by pasowała na imprezę urodzinową mamy. Tak, zgodziłam się ale tylko ze względu na Sophie i jej braci, którzy bez mojej pomocy zabiliby się w tamtym domu.

Westchnęłam odrzucając już piątą sukienkę.

- Nigdy się nie zdecydujesz - usłyszałam za sobą głos Eda.

- Wiem - wywróciłam oczami i dalej szukałam. Nagle rudzielec wystawił przede mnie rękę i wyjął kremowa sukienkę przed kolano. Nie miała ramiączek, a dekolt miała w serce. Ohyda, co ja mam w tej szafie.

- Tą - uśmiechnął się, pocałował w policzek i wcisnął mi ją do ręki.

- Chyba cię coś nie teges - zaśmiałam się wieszając z powrotem sukienkę.

- No weź. Wszycy będą patrzyli na ciebie wygłodniałym wzrokiem. Nawet ja - poruszył sugestywnie brwiami, a ja wybuchnęłam śmiechem. W ostateczności wzięłam tą nieszczęsną kreacje i weszłam do łazienki. Szybko wzięłam prysznic. Po chwili suszyłam już włosy, a Ee mi wybierał buty, których mam od cholery.

- O tak - uśmiechnął się od ucha do ucha podając mi wysokie czarne szpilki.

- To nie wesele tylko impreza, Ed. Wybierz jakieś baleriny. I dobierz mi kurtkę, bo jest już listopad. - mężczyzna kiwnął głową i poszedł szukać dalej. Ja w tym czasie ubrałam sukienkę i pomalowałam się. Zamknęłam drzwi od łazienki, więc rudzielec już stękał pięć minut, kiedy wyjdę.

Co poradzę, że tak długo się maluje?

Po kolejnych pięciu minutach wyszłam w pełni gotowa. Nałożyłam rajstopy i granatowe baleriny, które dostałam od przyjaciela. Do tego nałożył mi granatową ramoneskę.

Skąd on to ma?!

Wyszliśmy z domu zamykając szczelnie drzwi. Po kilkunastu minutach byliśmy pod lotniskiem. Głośno westchnęłam, a rudowłosy głośno się zaśmiał.

- Czego baranie - warknęłam.

- Aż tak bardzo nie chcesz tam jechać? 

- Bardzo, bardzo. 

***

Saoudre

- Może się napijesz, Saoudre? - spytała mnie pani Parker. Ja pierdole, na co się zgodziłem.

- Nie, dziękuję. Mogę zaprosić moją dziewczynę? - spytałem z nadzieją w głosie.

Tak, mam dziewczynę. Od jakiś dwóch tygodni, ale czuję, że to nie wypali. Jest miła i w ogóle, ale jesteśmy przeciwieństwami. Ona grzeczna, poukładana, a do mnie pasują tylko dwa słowa.

Bad boy

Ja nie wierzę w "przeciwieństwa się przyciągają".  Wiem tylko, że "Wrogowie nigdy nie będą przyjaciółmi". Jedyny sprawdzający się cytat. Powiedziała to najgorsza osoba chodząca po tym świecie.

Moja matka.

I powiedziała to w najgorszym momencie.

W zerwaniu z Veronicą. 

- Oh, Saoudre. Nie możesz pogadać sobie z Lucasem lub Sophie? - zapytała mnie rozbawiona. Zrezygnowany dalszymi pytaniami podszełem do nieszczęsnej dwójki.

- Ym, cześć - przywitałem się nieśmiało. Tak, nienawidzę gadać z nieznajomymi.

- Oh, nasz kochany Saoudre - warknęła Sophie. W jej głosie było od choleru jadu.

- Co ci?

- Jak to co?! - syknęła jak najciszej, żeby nikt nie usłyszał - Jedno skinienie głowy, a moi bracia zrobią z ciebie kwaśne jabłko.

- O co ci chodzi, Sophie. - warknąłem zirytowany całą sytuacją.

- Lucas, idź poszukaj Leona i Drake'a. Pewnie gdzieś ćpają, a chce to uniknąć.

- Jasne kochana - pocałował siostrę w policzek i gdzieś poszedł. Ona za to podeszła do mnie i chciała przywalić w twarz, ale nagle usłyszeliśmy trzask drzwi. Odwróciliśmy się w tamtą stronę, a tam stała Veronica z...

Veronica

Otworzyłam drzwi i jako damska wersja dżentelmena puściłam przodem Eda. On tylko się zaśmiał, ale spoważniał, gdy zobaczył, że wszyscy na nas patrzą.
Prychnęłam i podeszłam do mamy.

- Wszystkiego najlepszego - sztucznie się uśmiechnęłam i podałam jej torebeczkę, w której były jakieś kolczyki.

- Oh dziękuję! Dziękuję, że przyszłaś. Widzisz, wszyscy są. Nawet Smithów zaprosiłam - powiedziała, gdy już prawie każdy gadał ze sobą.

- Że co?!

Simply Love 1&2&3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz