*Mark*
Kolejne dni mijały tak samo. Nic nie jadłem, nie spałem, dostawałem w twarz. Licznie tych dni zakończyłem przy czterech bo nie miałem już siły. Usta miałem suche, włosy i wszystko inne brudne. Tak cholernie tęskniłem za Jacksonem. Brakowało mi jego głosu, ciepłych ramion, cudownych ust. Czułem się tak strasznie źle. Przez ten prawie tydzień myślałem, że ktoś mnie znajdzie ale się myliłem. No bo kto szukałby mnie w opuszczonym budynku na dodatek w piwnicy. Porywaczów nie widziałem od rana. Powiedzieli, że wrócą wieczorem. Postawiłem wykorzystać tą chwilę i ostatnie moje siły by się stąd wydostać. Zacząłem się szarpać, wyrywać. Wszystko by się uwolnić. Złapałem za nóż, który leżał na szafce za mną i przeciąłem taśmę, którą miałem związane ręce. Później to samo zrobiłem z tą u nóg. Wstałem z krzesła o ostatnich siłach o wyszedłem z piwnicy. Znalazłem wyjście z budynku i przy pomocy ścian go opuściłem. Trochę się potykałem ale to nie przeszkadzało mi by dalej uciekać. Rozejrzałem się czy nikogo nie ma w pobliżu. Gdy czułem się bezpieczny zacząłem biec przed siebie. Kilka razy się przewróciłem ale to nie przeszkadzało mi by biec dalej. Dobiegłem w końcu pod pobliski szpital no bo tylko tam mogłem iść nie znając miasta. Weszłem powoli do środka przy pomocy ściany, a chwilę później upadłem i widziałem tylko ciemność.
***
Obudziłem się na miękkim łóżku przypięty do tych sprzętów lekarskich. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Obok mnie stała pielęgniarka i coś sprawdzała.
- O już się obudziłeś. Pamiętasz jak się nazywasz? - zapytała kobieta ns oko po trzydziestce. Bardzo śliczna koreanka.
- J-jestem M-Mark T-Tuan. - wyjąkałem
- Spokojnie Mark. Oddychaj. Nic ci nie grozi. Jesteś w szpitalu. - wyjaśniła
- Gdzie Jackson? - zignorowałem jej słowa
- Kto to jest Jackson?
- Mój chłopak. On się o mnie martwi.
- Daj mi swój telefon. Poinformuje go gdzie jesteś.
- Nie mam telefonu, oni mi ukradli
- Oni, czyli?
- Porywacze. - rozpłakałem się
- Wszystko będzie dobrze. Pamiętasz może numer swojego chłopaka?
- T-tak. XXX-XXX-XXX - podałem kobiecie numer telefonu. Zapisała go sobie w telefonie i wybrała numer po czym wyszła z sali mówiąc, że wróci zaraz.
*Jackson*
Spałem sobie pierwszy raz od trzech lub czterech dni, ściskając swój telefon z nadzieją, że usłyszę "Mark się znalazł". Telefon zaczął wibrować, a ja od razu usiadłem na pustym oprócz mnie łóżku i przetarłem oczy po czy spotkałem na telefon. Numer prywatny, huh no co mi szkodzi odebrać.
- Halo?
- Czy dodzwoniłam się do chłopaka Marka Tuana?
W pierwszych minutach nic nie mówiłem, musiałem przeanalizować słowa kobiety kilka razy.
- Jest tam ktoś?
- Tak! Jestem! Gdzie jest Mark?! Muszę go zobaczyć.
- Szpital w Incheon. Pana chłopak jest w bardzo ciężkim stanie ale o tym powie Panu lekarz. On pana teraz potrzebuje.
- Jezu, już jadę! Dziękuję za telefon!!
Po tych słowach rozłączyłem się. Zacząłem skakać jak głupi.
- Mój Mark się znalazł bitches, on żyje! - biegałem po pokoju i krzyczałem
Po ogarnięciu się nie tylko psychicznie, fizycznie ale i wizualnie. Zabrałem telefon oraz klucze i zbiegłem na dół. Zamknąłem drzwi od domu na klucz i szybko pobiegłem do samochodu chwilę późnej odjeżdżając.
Drogę do Incheon pokonałem dość szybko, łamiąc przy tym niejednokrotnie prawo ale to się nie liczyło w tej chwili. Mój Mark się znalazł! Zaparkowałem przed szpitalem i szybko wybiegłem do środka. Zauważyłem panią w recepcji, do której od razu podszedłem.
- Gdzie leży Mark Tuan?
- A może by tak trochę kultury dla starszej osoby?
- Dzień dobry, gdzie leży Mark Tuan? - poprawiłem się
- Zapytaj tego lekarza. Ja nie wiem która to akurat sala. - pokazałam na lekarza, który szedł z głową w papierach.
Bez słowa pobiegłem do lekarza.
- Dzień dobry, gdzie leży Mark Tuan? - zapytałem ponownie
- Jesteś kimś z rodziny?
- Jego chłopakiem. Co z nim?
- Usiądź - pokazał na krzesło pod ścianą co zrobiłem - Jest w ciężkim stanie. Odwodniony, mało brakowało a umarł by z głodu. Pobity dość mocno, a dziecko... tutaj sytuacja się komplikuje. Dziecko może nie przeżyć lub może to zrobić pana chłopak... w najlepszym przypadku oboje mogą przeżyć ale to już zależy od tego jak organizm pana Marka zareaguje na leczenie. - skończył mówić, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
Stracenie dziecka było by straszne ale stracenie Marka jeszcze bardziej. Ledwo co wytrzymałem bez niego te kilka dni, a co dopiero resztę życia. Prędzej sam bym się zabił...
- Gdzie jest? - zapytałem po chwili
- Sala numer 45.
- Dziękuję.
Od razu pobiegłem do sali, w której miał leżeć mój Mark. Tak też było. Spał. Był lekko wychudzony, blady, a wory pod oczami mogły wskazywać to, że nie spał kilka dni. Nie chcąc go budzić po cichu wszedłem do sali. Usiadłem obok niego na krześle i złapałem delikatnie za jego chudą dłoń i przytuliłem ją do swojego policzka.
- Nie zostawiaj mnie, proszę...
<< atunspring jeszcze się nie dowiesz kto to 😈 >>
CZYTASZ
Zakazany? × Markson
FanfictionMark i Jackson zakochują się w sobie, ale czy różnica wieku dobrze wpłynie na ich związek? paring;markson top;jackson !mpreg! Miejsce 8 w #jacksonwang