Harry pospiesznie zbiegł po schodach. Rozejrzał się za białą czupryną Malfoya, ale niestety nie udało mu się jej dostrzec. Szkoda. Planował zamienić z nim jeszcze kilka słów zanim rozejdą się na zajęcia. Na szczęście traf chciał, że mieli razem eliksiry. Przyśpieszył kroku w kierunku sali. Co prawda nie udało mu się zjeść za wiele podczas śniadania, jednak postanowił to przetrzymać i zaczekać do obiadu. Zbiegł właśnie po schodach na pierwsze piętro. Rozejrzał się. Nadal nikogo znajomego. Potem na parter i w końcu do lochów. Harry był o dziwo jedną z pierwszych osób w sali. Na szczęście nie spotkał go nieprzyjemny wzrok Snape'a, a wręcz przeciwnie - niebieskie oczka Slughorna. Harry doskonale wiedział, że ten profesor nie był specjalnie odważny, jednak nawet lubił go za czasów Hogwartu. Szczególnie dlatego, że łatwo było u niego o dobry stopień.
- Dzień dobry panie profesorze - przywitał się, siadając machinalnie na swoim starym miejscu. Slughorn zmierzył go dziwnym spojrzeniem, ale nie powiedział ani słowa. Harry pomyślał, że to ze względu na miejsce. Zapewne w tym świecie siadał jakoś z tyłu. Nic dziwnego, że Slughorn wodził za nim wzrokiem. Czarny przeszukał swoją torbę, ale nie znalazł podręcznika. Westchnął ciężko. - Panie profesorze, zapomniałem podręcznika - mruknął. Horacy przez chwilę lokalizował kto do niego mówi, po czym jego wzrok spoczął na nim.
- Weź sobie jakiś z szafki - powiedział, wracając do swoich zajęć. Mieli jeszcze chwilę czasu zanim lekcje się zaczną. Chłopiec wstał i podszedł do kredensu w kącie sali. Wyciągnął podręcznik i po chwili zrozumiał, że to ten Severusa. Przesunął pieszczotliwie po grzbiecie książki, z melancholią patrząc na lekko nadgryzioną zębem czasu okładkę. Wtedy ktoś wpadł do sali. Trzasnął drzwiami, na co profesor zmierzył go wrogim spojrzeniem. Harry'ego nie bardzo interesowało, kto jest takim ignorantem. Ruszył wolnym krokiem do "swojej ławki", czekając na rozpoczęcie zajęć. Wtedy poczuł, że ktoś się do niego dosiada. Zerknął na tą osobę, mając nadzieję, że to Malfoy. Dzięki temu mógłby porozmawiać z nim o tej dziwnej sytuacji z gabinetu Dumbledore'a. Mylił się. Obok niego siedział przystojny Teodor Nott. Potter zamarł zaskoczony. Wpatrywał się w Teodora z mieszanymi uczuciami. Owszem, Draco miał rację. Jakiś czas temu w ich świecie coś go z nim łączyło. Jednak to już była daleka przeszłość, ponieważ Teo nigdy nie potrafił zdecydować co jest dla niego ważniejsze, on czy nazwisko. Teraz lustrował wzrokiem młodego Notta. Jego czarne, lekko przydługie włosy opadały niesfornie na czoło, kryjąc bystry wzrok czarnych oczu. Obdarzył go jednym z tych swoich uśmiechów. Harry będąc z nim w związku odkrył, że Teo ma ich mnóstwo. Zrobił nawet ich długą listę, numerując od najbardziej pociągających do złośliwych, przez pogardliwe i pożądliwe. Ten mógł określić jako nieśmiały. Takich Teodor rzeczywiście miał mało. Potter zmarszczył brwi zaskoczony widokiem chłopaka. Przyjrzał mu się podejrzliwie, oczekując niemo jakichkolwiek wyjaśnień. Zamiast tego spotkał się z rumieńcami chłopaka i jego zgarbioną sylwetką.
- Teo? - zapytał Potter machinalnie. Zawsze się tak do niego zwracał, przez wzgląd na łączącą ich "przyjaźń" i dawne czasy. Tu także nie mógł się pohamować. W ostatniej chwili ugryzł się w język, ale było już za późno. Teodor nieśmiało położył dłoń na udzie Pottera, przesuwając delikatnie palcami po jego spodniach.
- To co powiedział rano Malfoy, na śniadaniu... - zaczął nagle Nott, przybierając kolejny z tych uśmiechów z rankingu Harry'ego. Ten był zdecydowanie numerem szóstym wśród pociągających. Potter gwałtownie wciągnął powietrze, odwołując się do zdrowego rozsądku. Kiedyś kochał Notta jak nikogo na świecie, ale ten związek niszczył ich oboje. Teraz powinien grzecznie go odepchnąć. Szczególnie, że to nie był "jego" Nott. Co on wygaduje. Teodor już nigdy nie będzie "jego". Harry doskonale pamiętał jak dostał od niego pocztówkę z Egiptu z podpisem "Wiecznie oddany Teo i jego narzeczony, Justin". Pamiętał, że ognista znikała błyskawicznie, a gorycz nie i to przez długie tygodnie. Dopóki pocztówki przychodziły od samego Notta, radził sobie całkiem nieźle. Ale ten Justin... Teraz Nott siedział obok niego i jawnie go prowokował. Umysł dwudziestojednoletniego Pottera pracował na najwyższych obrotach. Wystarczyło odgarnąć te jego przydługie kosmyki z twarzy, pociągnąć za nie lekko tak jak Teo lubił i już po chwili całowali by się gdzieś pod stołem. Harry walczył sam ze sobą, zastanawiając się poważnie nad każdym za przeciw. Niby Teodor był dzieckiem, jednak przecież Harry wyglądał na szesnastolatka. Niecierpliwa dłoń sąsiada z ławki Pottera zacisnęła się niebezpiecznie blisko jego krocza. Harry warknął gardłowo. "Teraz albo nigdy" - pomyślał szybko, ale wtedy ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Przez chwilę jego nos dopadł przyjemny zapach mięty, wody kolońskiej i czegoś nieznanego, niebezpiecznego. Potter zamrugał kilkakrotnie, delektując się zapachem. Na twarz Notta wstąpił nieprzyjemny grymas. Ten, którego Harry tak strasznie nie lubił gdy byli razem. Grymas pod tytułem "Odwal się koleś, on jest mój". Potter przymknął powieki, zaciskając usta, ale ciepła dłoń Notta, oddaliła się od pożądanego miejsca i spoczęła zaborczo na jego kolanie. Przez chwilę Harry poczuł się jak lalka, ale nie to, że mu się to nie podobało. Po prostu taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Chciał się obrócić, żeby sprawdzić kto im przerywa, ale wtedy tuż przy jego uchu odezwał się znajomy głos.
CZYTASZ
Zielony Lew
FanfictionWojna była i zniknęła. Harry Potter był narodowym bohaterem, a Draco Malfoy, jego największy wróg, dawnym Śmierciożercą. Powoli wszystko zaczynało się układać. Potter miał wianuszek fanów, a Malfoy grono nienawidzących go pismaków. Co się by jednak...