Rozdział 23

603 58 4
                                        

Harry zmierzał szybko przez zaciemniony korytarz. W powietrzu unosił się wilgotny zapach kamiennych murów Hogwartu. Świece na korytarzu migotały drżącym płomieniem. Harry doskonale wiedział, że to tylko iluzja i nigdy nie zgasną. Jednak miał wrażenie, że nagle świat zaczął wyrażać dezaprobatę Potterem snującym się po korytarzu. Wbrew pozorom długo użalał się w swoim pokoju po wyjściu Notta. Ignorował pół dnia docinki Blaise'a. Po wybuchu Malfoya w czasie obiadu starał się też unikać miejsc, gdzie mógłby go zobaczyć. W głowie nadal majaczył mu obraz Teodora wychodzącego z jego pokoju. Chciał pobyć sam, nic więc dziwnego, że ruszył na błonia. Siedział tu już dobre dwie godziny, rozpamiętując swoją przeszłość. To co zdarzyło się w jego nastoletnich czasach. Gdy był zmuszony do walki z chorym i zdeprawowanym czarodziejem, którego ciężko było nazwać człowiekiem. Od dzieciństwa stawał do walki z nieprzychylnym światem. Myślał o tym, jak po nocy błagał przez łzy by obudzić się w innym ciele. Mieszkanie w domu Dursley'ów nigdy nie było lekkie. Dudley często się nad nim znęcał, zamykano go w komórce pod schodami, głodzono. W Hogwarcie pojawił się Malfoy, który tak złudnie przypominał mu Dudleya. Racjonalne, że szybko odrzucił propozycję jego przyjaźni. Potterowi zawsze wydawało się, że był pozornie szczęśliwy, ale bycie marionetką Dumbledore'a nie było wcale lepsze. Do tego Voldemort trwale szkodził jego życiu, zabijając każdą bliską mu osobę. Chłopak mimowolnie objął się ramionami, jakby chciał obronić się tym gestem przed światem. Patrzył jak słońce powoli chowa się za horyzontem. Październik zupełnie nie przypominał mu tej osławionej jesieni. Było mokro, zimno, a przejmujący wiatr obijał się o jego bębenki w uszach, domagając uwagi. Czarnowłosy znowu pogrążył się w myślach, odganiając przejmujący go chłód. Czasy wojny. Tyle odpowiedzialności ile zrzucono na jego barki. Tyle śmierci za którą był odpowiedzialny. Wszystkie te wydarzenia odcisnęły na Chłopcu Który Przeżył trwałe piętno. Bycie aurorem zawsze było spełnieniem jego marzeń, ale po wojnie zrozumiał, że ma dość już tej ciągłej walki. Był zmęczony. Po roku pracy, zrozumiał, że nie jest w stanie znieść metod i samej pracy. Rzucił to. A wydawało się, że to idealne stanowisko dla Wybawcy. Ale on... Miotał się w swoich działaniach. A Ministerstwo trwale wykorzystywało jego niezdecydowanie, pociągając za sznurki przyszyte niewidzialnie do jego kończyn. Harry Potter był zawsze, bardziej lub mniej, czyjąś marionetką. Właśnie z goryczą uświadomił sobie, że pozwalał na to od lat. Nawet Teodor Nott, jego największa i jedyna miłość, miał jakieś korzyści. Nie, wbrew tego co mówił Prorok Codzienny, nie chciał się wybić na jego renomie Wybrańca i oczyścić z podejrzeń. On po prostu czuł się wygodnie z nim w związku. Potter, który uważał się za niezdolnego do jakichkolwiek uczuć, oddał mu całego siebie. A Nott tylko brał i brał, nie dając nic w zamian. Te puste noce, obietnice, nieprawdziwe uczucia. Nott był świetny w słodkich słówkach. Harry zrozumiał, że tylko jemu było dobrze, bo egoistycznie pragnął uczucia. Ale Teo nie był w stanie mu go dać, bo podświadomie tego uczucia nie było. To był czysty zysk. Teodor Nott nie był zdeklarowany, obawiał się samego siebie, widział w sobie za wiele wad, presja społeczeństwa go przygniatała, a rodzina nie była dla niego przychylna. A potem jeszcze ten Justin. Kto by pomyślał, że puchoni są tacy ogniści, a Nott uwielbia jęczeć nazwisko Finch-Fletchey. To było takie żałosne. Potter westchnął , a następnie przeczesał palcami rozwiane włosy. Robiło się naprawdę późno, ale on dalej nie zebrał jeszcze wszystkich myśli. Chciał przemyśleć jeszcze tą chorą sytuację, w której się znalazł razem z Malfoyem. Właśnie... Malfoy! Harry mimowolnie skrzywił się na myśl mężczyzny. Ostatnimi czasy wzbudzał w nim sprzeczne emocje. Nigdy nie podejrzewał Fretki o bycie gejem. Ale kto go tam wiedział. Potter był dorosły, nie chciał myśleć o nim źle, chciał wyleczyć się z uprzedzeń. Ale kiedy o nim myślał, wbrew wszystkiemu otwierał mu się w kieszeni metaforyczny nóż. Blondyn był równie zagubiony co on. Owszem, znaleźli się w niekorzystnym położeniu, jednakże to nie skłaniało ich do przyjaźni. Jednak ostatnio miał wrażenie, że Draco inaczej na niego patrzy. Jakby z szacunkiem. Jeszcze ta sytuacja jego ojca... wiedział, że blondyn nie ma lekko. Poniekąd przyczynił się do wpakowania jego ojca do Azkabanu, jednak wcześniej wierzył, że sobie na to zasłużył. Teraz gdy już widział, że te wszystkie twarze Dracona Malfoya to zwykłe maski, rozumiał, że ten człowiek bardzo cierpi. Potter mimowolnie pokusił się o myśl, że ślizgon ma serce i to tylko niewinny dzieciak, któremu tak jak i jemu, odebrano dzieciństwo. Na Merlina! Jak większości jego rocznika! Jednakże... coś było w tym mężczyźnie, co Potterowi wydawało się fascynujące. Kiedy płakał, pragnął ścierać jego kryształowe łzy, ukoić ból, nie pozwolić by ta piękna twarz kiedykolwiek była wygięta cierpieniem. Potter zdecydowanie miał coś z miłościwego samarytanina. Kiedy Malfoy się złościł, Potter chciał zgarnąć te wszystkie złośliwe iskierki i zamknąć tylko dla siebie. Tak, zdecydowanie czasy, w których to Draco Malfoy był mu wrogiem, minęły. Teraz kierowała nim zdrowa fascynacja tym smukłym arystokratą.

- Na litość Boską! - przeklął czarnowłosy pod nosem, a na jego zawołanie wiatr zawył nieznośnie. Potter zadrżał z zimna. Dopiero teraz zrozumiał, że słońce już dawno zniknęło, a zastąpiło je nieprzyjemne, szare, jesienne niebo. Harry Potter inteligentnie zauważył, że chyba zbiera się na deszcz. Powoli wstał i rozprostował zesztywniałe kości. Westchnął, wiedząc, że powinien stawić się u Snape'a. Pokusił się o myśl, żeby totalnie go zignorować. Nadal go nie znosił, nieważne jak bardzo Severus chciał go kiedyś chronić. Potter oczywiście wiedział co Snape zrobił w ich świecie i był mu bardzo wdzięczny. Jednak chociaż chęć zobaczenia swojego Severusa nie była tak silna jak zobaczenia tego z obecnego świata. Czyli tego zgrzybiałego, nadętego i opryskliwego pryka, który zamiast normalnych słów, używał syków i jadowitych burknięć. Potter powędrował w stronę zamku, powłócząc nogami jak na ścięcie. Kiedy znalazł się w środku, odczuł przyjemnie buchające ciepło wnętrza, które rozeszło się po jego ciele i na jakiś czas zagościło na jego twarzy, w postaci delikatnych rumieńców. Potter niechętnie przyznał, że robi się już naprawdę zimno. Od razu skierował swe kroki sztywno do gabinetu Snape'a. Nie zajęło mu to długo i już po chwili, znalazł się przed biurem. Już miał pukać, kiedy drzwi niechybnie się uchyliły. 

- Dziękuję Severusie... - mruknął blondyn, wychodząc z gabinetu profesora. Harry zamarł, widząc blond czuprynę chłopaka. Przed nim stał nie kto inny jak Draco Malfoy. Chłopak powiódł wzrokiem z pogardą po czarnym chłopcu, na co ten odwrócił wzrok speszony. 

- Potter - syknął Draco, siląc się na w miarę cierpliwy ton. Potter przyjrzał się mu z ciekawością. Nie miał na sobie szaty Gryffindoru. Jedyne co zdradzało jego przynależność do jakiegokolwiek domu, był poluźniony na szyi krawat. Blondyn miał na sobie proste, czarne spodnie, wyrażające jego elegancję, białą koszulę z podwiniętymi niedbale rękawami, które delikatnie odsłaniały jego silne przedramiona i rozpiętymi dwoma guzikami pod szyją. Harry mimowolnie zagryzł dolną wargę i wtedy ich oczy się spotkały. Mimo chłodnej maski Malfoya, Harry zobaczył w nich ból i zmęczenie. Od razu odgadł, że blondyn zgłosił się do Snape'a po eliksir spokojnego snu. W końcu był jego chrzestnym, a to było wygodniejsze niż tłumaczenie się przed Pomfrey z kłopotów ze snem. Potter powrócił na chwilę do studiowania jego twarzy. Miękkie blond fale, które opadały niedbale na czoło, charakterystyczna zmarszczka na czole wyrażająca zniecierpliwienie, lekko zmarszczony grymasem prosty nos i wydęta dolna warga. Harry westchnął pod nosem, na co chłopak uśmiechnął się złośliwie. 

- Malfoy... - wyszeptał miękko czarny i wtedy nagle zrobiło mu się jakoś cieplej. Draco uniósł jedną brew w rozbawieniu. Blondyn zagryzł dolną wargę jakby zaraz miał wyśmiać Pottera. Nie uszło to jednak sprawnemu zmysłowi Pottera. Patrzył jak blondyn mocno zaciska dolną wargę swoimi idealnie równymi, śnieżnobiałymi zębami przytrzymując ją lekko. Potter wyciągnął na chwilę rękę i przesunął kciukiem po jego ustach, uwalniając je od natarczywego uzębienia blondyna. Draco zaskoczony powędrował wzrokiem po jego dłoni, ale kiedy spotkał się z ciepłym kciukiem czarnego przymknął powoli powieki, delektując się tym drobnym gestem. Nagle dobiegło ich znaczące chrząknięcie zza pleców Malfoya. Potter odskoczył od chłopaka jak oparzony, co blondyn skwitował złośliwym uśmieszkiem. Mimo tego Draco wyglądał na lekko zażenowanego sytuacją, w której przyłapał ich Severus Snape, Główny Nietoperz Wampirzych Lochów Hogwartu. 

- Dobranoc, Draco - ponaglił chłopaka profesor, wbijając w niego niecierpliwe spojrzenie. Draco kiwnął sztywno głową i w pośpiechu oddalił się w kierunku schodów, obracając się przez ramię co chwilę. Harry zarejestrował to na ułamek sekundy, co wywołało u niego delikatny uśmiech. - Potter, masz zamiar tak stać, czy wreszcie się ruszysz? - syknął zniecierpliwiony Severus. Harry drgnął, a uśmiech zastąpił grymas niezadowolenia. Zacisnął usta niezadowolony. Zawsze to robił w obecności Snape'a. Powoli przestąpił próg gabinetu, a drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. 

- Chciałeś mnie widzieć - oświadczył bez ogródek, rozglądając się po gabinecie. Snape uniósł rozbawiony brew. O ile Severus Snape może być w ogóle rozbawiony. 

- Tak - powiedział dobitnie, powoli podchodząc do biurka i siadając za nim. Harry stał chwilę w miejscu, dopóki mężczyzna nie skinął głową na krzesło naprzeciwko niego. - Chodzi o NASZĄ sprawę - oświadczył nagle, a zainteresowanie Pottera wzrosło nieoczekiwanie do maksymalnego poziomu. 

Zielony LewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz