Rozdział 4

886 73 10
                                    

Odkąd Harry wszedł wczoraj do dormitorium Slytherinu nie mógł się nadziwić jak tu było pięknie. Już wiedział, dlaczego uczniowie zawsze spędzali tu tyle czasu. A wszyscy wierzyli, że to izolacja, ale bzdura! Chłopak przeciągnął się leniwie, wdychając przyjemny zapach szałwii. Łatwo rozpoznawalny, mimo jego niezbyt wielkich zdolności odróżniania woni. 

- Och Harry! Jesteś dziś taki gotowy... - usłyszał przyjemny głos ponad sobą. Przez chwilę myślał, że to jakiś sen. Nie otwierając oczu, pozwolił na zajęcie się swoimi spodniami. Tak dawno nie uprawiał seksu, że ostatnio często zdarzały mu się takie sytuacje. Budził się czasem w środku nocy, porządnie pobudzony, wyobrażając sobie jakiegoś przystojnego mulata, który potrafiłby się porządnie zająć jego sprzętem. Przypominał w tym niewyżyte dziecko, wchodzące dopiero w świat seksualności. Czasem nawet widział we śnie jakiegoś albinosa, który przejąłby nad nim kontrolę. Potter już dawno postawił krzyżyk na kobietach. Po prostu go nie pociągały. Nie czuł przy nich nic, poza sympatią. - Czemu jesteś w ubraniach dziennych? I to jeszcze takich dziwnych... - szczebiotał cienki głosik tuż przy linii jego pasa, prawdopodobnie porządnie urzeczony tym co widzi. Poczuł jak czyjeś zwinne ręce odpinają spodnie, dbając o każdy szczegół. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to wcale nie jest męski głos. Przerażony czarny podniósł się szybko do pozycji siedzącej, odrzucając na bok kołdrę. Nie miał okularów, wiec szybko pomacał nocną szafkę. Nic! - Mrrr... - zamruczał głos tuż przy jego uchu, kąsając je lekko. 

- Emmm... gdzie moje okulary? - zapytał cierpliwie, nie dając po sobie poznać lekkiego poddenrwowania. 

- Och! Harry! Przecież wiem, że jesteś ślepy bez tych szkiełek, nie martw się, dziś pobawimy się po ciemku, jak co piątek - wymruczał damski głos wprost do jego ucha, a potem ugryzł jego dolną wargę i znów zanurkował między nogami chłopaka. Był niemal pewien, że to ktoś kogo zna. Zaczął po omacku znów szukać okularów na nocnej szafce. Wtedy ta osoba westchnęła zirytowana. - Nie umiesz się bawić! - pisnęła niezadowolona, wciskając mu przedmiot na nos. Widząc zaskoczone spojrzenie chłopaka, skoczyła rozradowana na jego biodrach, a następnie cmoknęła go w nos. 

- Pansy - wydyszał chłopak zaskoczony. Znał Pansy. Czy lubił? Nie miał do niej nic. Była nawet na swój sposób atrakcyjna. Ten lekko zadarty nos i figlarne spojrzenie powodowały u facetów w jego czasach częste wzdychanie. Ale nie dla Harry'ego. Harry był niewrażliwy na jej wdzięki. Prędzej poleciałby na Crabbe'a czy też Goyle'a, niż na jej zadziorne spojrzenie. Harry znał Pansy Parkinson, mieli wspólną przeszłość związaną z wojną. Po śmierci Voldemorta pomógł jej ułożyć parę spraw rodzinnych na prośbę Nevilla, który o dziwo zawarł z nią przyjaźń. To było dziwne, ale dziewczyna była dla niego teraz czysta i neutralna. Skoro Neville ją lubił. Harry wzruszył ramionami na swoje myśli. Pansy Parkinson wydawała się całkiem w porządku.

- Ja - mruknęła dziewczyna, poprawiając rozpiętą koszulę chłopaka. Zaczęła składać na jego klatce piersiowej mokre pocałunki, pełne zaangażowania. Westchnął zaskoczony, nie spodziewając się takiego obrotu spraw.

- Pansy przestań - szepnął, odpychając dziewczynę. Czułby się brudny. Jak pedofil. Nie ważne jak bardzo dziewczyna by mu się teraz przydała. Nawet jeżeli była dziewczyną. Wystarczyłoby wyobrazić sobie jakiegoś kolejnego mulata albo albinosa. Najlepiej słodkiego, rumianego blondyna, który... stop! Do diabła! Ona miała szesnaście lat, a Harry mimo, że na takiego wyglądał, to nadal miał dwadzieścia jeden. No dobra, nie pedofil... ale zboczeniec na pewno. Potter nie był zboczeńcem, o nie! Nie był też idiotą.Ona nigdy nie potrafiła trzymać języka za zębami. Więc wolałby uniknąć plotek wokół siebie. Oczywiście, jak na razie.  

- Ale Harrrrrrrryyyyy - przeciągnęła literki jego imienia, kąsając jego lewy sutek. - Nie widzieliśmy się od zeszłego piątku, daj mi się pobawić - mruczała, dalej całując sobie ścieżkę do spodni bruneta. Czarnowłosy syknął niezadowolony, a następnie ją odepchnął. Dopiero teraz zauważył, że nie miała na sobie nic, oprócz jego za dużej koszuli. Jednej z tych, które walały się po podłodze. Jakoś Potter nigdy nie potrafił zachować porządku. - Phi! - prychnęła zirytowana, schodząc z jego bioder. - Wykąp się Harry, śmierdzisz - oświadczyła oskarżycielsko, po czym zabawnie kręcąc tyłkiem opuściła jego dormitorium. Zamiast tego do pokoju wszedł Blaise. Czarny mimowolnie się spiął, przypominając sobie ostatnie starcie Zabiniego i Pottera, kiedy ten walczył o ziemię zawłaszczoną przez Ministerstwo. Harry nie był aurorem już dwa lata. Nie był też pracownikiem Ministerstwa, ale jednak czasem z nimi współpracował. Musiał też przyznać, że chłodne obserwowanie sytuacji weszło mu w krew. Zyskał też wielkie opanowanie, którego zawsze mu brakowało, a teraz przydało mu się świetnie. Blaise podszedł do świeczki z szałwią i zdmuchnął ją jednym chuchnięciem.

Zielony LewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz