Rozdział 33

521 54 8
                                    

Harry został niemal siłą wyrzucony z salonu, kiedy tylko Hermiona i Ron weszli. Dziewczyna posłała mu przepraszające spojrzenie, za to Weasley niemal pysznił się tym obrotem spraw. Nie dano mu nawet dojść do słowa. Sfrustrowany Potter postanowił szybko skoczyć do kuchni po coś do jedzenia. Cały dzień odpuszczał sobie lekcje, które obecnie wcale go nie interesowały. Postanowił wagarować tak długo, dopóki ktoś się o niego nie upomni. Czuł się dziwnie wyzwolony, chociaż od kilku dni starał wpasować się w ten żałosny szkolny schemat. Właśnie zrozumiał, że skoro i tak wszyscy się czegoś domyślają, to może czas skończyć udawać? Co prawda szybko poszło, ale co z tego? Kiedy tylko wreszcie miał możliwość do czegoś dojść, znikąd pojawiła się McGonagall. 

- Panie Potter, co pan tu robi? - Harry odruchowo wzruszył ramionami. 

- Chodzę - oświadczył znudzony. Nie miał ochoty udawać. Malfoy uświadomił mu, że kiepski z niego aktor i nie ma co się starać. Minerva wyglądała na wyjątkowo zaskoczoną jego chłodnym tonem. Ale to był kolejny tydzień. Kolejny dzień, w którym nadal tkwili w pokręconym świecie, a na domiar złego Malfoy został otruty. 

- Widzę - oświadczyła surowo kobieta, przestępując z jednej nogi na drugą. - Co nie zmienia faktu, że powinieneś być na lekcji - zawiesiła głos, spojrzała do swojego kajecika, przesunęła palcem po kartce i uśmiechnęła się, kiedy znalazła odpowiednią pozycję. - Na numerologii, zdaje się - oświadczyła, przesuwając wzrokiem po znudzonym chłopcu. 

- Nie, pani profesor. Powinienem być na konferencji pod tytułem "Czarodziej mugolowi nie straszny", tłumacząc jak ważna jest dyskrecja i wzajemny szacunek. Potem powinienem wrócić do swojego mieszkania, wejść do sypialni, spojrzeć na wrzosy i poczekać aż hiszpański śpiewak operowy o imieniu Javier wejdzie przez drzwi, zerwie ze mnie ubranie i wypieprzy na drugi świat - syknął Potter wściekle, czując, że tylko marnuje swój czas. Kobieta zacisnęła usta, a jej policzki poczerwieniały ze złości. 

- A ja myślę, że powinnam odebrać panu dziesięć punktów za wulgarne słownictwo i kolejne dziesięć za brak szacunku do pedagoga - powiedziała, nie dając wyprowadzić się z równowagi. Harry wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem. 

- Zrobiła to pani i zupełnie mnie to nie obeszło. A teraz jeżeli nie ma pani zmieniacza czasu ani żadnych wieści o nim, to pozwoli, że się oddalę, żeby dalej sobie chodzić i nic nie robić - ogłosił, po czym wyminął wściekłą kobietę i ruszył przed siebie. 

- Proszę spodziewać się listu od dyrektora! - krzyknęła za nim, chociaż doskonale wiedziała, że nie ma wpływu na jego zachowanie. Nie mogli karać Pottera z tego świata za jego występki. A on nie chciał być już nim. Chciał być sobą. Chciał się napić. Chciał zobaczyć Malfoya, którego bezczelnie od niego odciągali. 

- Nie omieszkam - mruknął pod nosem, zaciskając pięści. Albus Dumbledore powinien być wpływowy. Powinien do cholery coś zrobić, wiedząc, że jego prawdziwi uczniowie zniknęli, a zastąpili ich mężczyźni z innego świata. Ale ten Dumbledore był totalnie bezużyteczny. Zupełnie jak jego imitacja rodziny. Jak jego chrzestny Syriusz, który zgrywał tu modela i bożyszcze nastolatek. Ścigający od siedmiu boleści. Na szczęście Severus Snape był chociaż podobny do Snape'a którego znali. Miła ostoja w tym parszywym świecie. Potter prychnął pod nosem, kiedy wpadł w grupkę rozchichotanych trzecioklasistów. Był wkurzony. Nie, on był wkurwiony! Przewrócił jakąś dziewczynkę i na początku zrobiło mu się nawet przykro. Nie miał zamiaru aż tak psuć wizerunku tego ślizgona, który tu był najwidoczniej kochany. Pomógł jej wstać, przepraszając cicho, a pyzata buzia dziewczynki obdarzyła go promiennym uśmiechem. Harry westchnął, kierując się w stronę błoni. Była szesnasta. Miał ochotę jakoś odreagować, a najlepszym na to sposobem było latanie. Pamiętał, że bardzo to lubił gdy był w Hogwarcie. Zawędrował na boisko. Słońce chyliło się ku zachodowi, a z nieba sączyła się drobna mżawka. Najwidoczniej całkiem dużo czasu spędził u Snape'a i jeszcze ten obiad w kuchni. Wyciągnął różdżkę i pewnie przywołał miotłę. Już po chwili jego oczom ukazała się nowiutka Błyskawica Doskonała, najnowszy model. Potter jako fan quidditcha nie mógł nie ulec zachwytowi. Miotła była piękna, wyglądała jak lepsza wersja jego Błyskawicy z lat młodzieńczych. Przesunął palcem po lakierowanym trzonku, zaczepiając palcem o srebrny grawer. Powoli jej dosiadł i już po chwili poszybował w stronę nieba. Hogwart od niemal zawsze był jego domem, a teraz czuł się tu jak więzień. Po wojnie nic już nie było takie samo. I patrząc na ten obmierzły zamek z wysokości, jedyne co czuł to obrzydzenie. Tu wszystko skończyło się zanim zaczęło. Jedna osoba umarła dla większego dobra, osierocając biednego, małego chłopca. Draco Malfoy miał być tu pozornie szczęśliwy, ale Potter doskonale pamiętał jak ciężko mu było bez rodziców. I chociaż Draco miał żyć w szczęśliwym domu, to nic nigdy nie zastąpi matczynego ciepła. Upierdliwy deszcz moczył szatę i włosy chłopaka. Z każdą chwilą wiatr bardziej się wzmagał, a Harry czuł większą irytację. Ostatni raz rozejrzał się wokół siebie i zrozumiał, że to nie jest już miejsce dla niego i rozpaczliwie pragnie się stąd wyrwać. Nieświadomie podleciał do okna skrzydła szpitalnego i zapukał w szybę. Pole siłowe Hogwartu jakby chciało się go pozbyć, odepchnęło go. Jednak Potter postanowił nie dawać za wygraną i przebił się przez ścianę magii. Hogwart jakby złagodniał. Zupełnie jakby zamek zastanawiał się czy Harry należy do tego świata i ma się przed nim bronić, czy jest dryfującym bytem, którego nie ma. Wtedy ktoś otworzył okno.

- Potter co ty... - jęknęła zaskoczona Pomfrey, obserwując chłopaka. Magia wirowała wokół niego, próbując pozbyć się go ze swojego obiegu, ale determinacja chłopaka była silniejsza.

- Draco Malfoy - oświadczył sztywno, panując nad tym, żeby Hogwart nie wyrzucił go na koniec Zakazanego Lasu. Pielęgniarka pokiwała przecząco głową. 

- Śpi, a tobie nie wolno się z nim widywać - oświadczyła i już miała zamknąć okno, kiedy Harry złapał ją za rękę, mocno zaciskając palce. Kobieta niemal oniemiała potęgą czarnowłosego. Przebijał pole siłowe, zupełnie jakby zamek zastanawiał się czy jest prawdziwy czy nie. Nic dziwnego, Harry Potter był nie z tego świata. Był potężnym czarodziejem, a zamek prawdopodobnie nie wyczuwał jego obecności. Zupełnie jakby go nie było. 

- Nalegam - ponowił chłodno, niemal brutalnie potrząsając kobietą. Pomfrey wyglądała na zaskoczoną i przerażoną. Harry nie rozumiał co w niego wstąpiło, ale ostatnia sytuacja bardzo wyprowadziła go z równowagi. Przypomniało mu się, że powinien być dorosły i kiedyś do cholery był aurorem. Bycie bezwzględnym miał we krwi.

- Nie słuchaj jej! - poderwał się nagle blondyn, szybko podchodząc do okna. - Jak ty to...? - zapytał zaskoczony, widząc, że czarnego otacza magiczna poświata, jakby jego własna magia chroniła go przed zaklęciami ochronnymi. Potter wzruszył ramionami. 

- Wsiadaj Malfoy, nie mamy za wiele czasu, musimy odwiedzić Dolinę Godryka - powiedział, zagłuszając wiatr. Jakby nagle cały świat chciał sprzeciwić się tej niesamowitej magii. Draco pośpiesznie wciągnął buty, mimo protestów pielęgniarki. 

- Panie Potter, Dumbledore o wszystkim się dowie! Malfoy, ani mi się waż wsiadać na tą miotłę! Słyszysz?! - krzyczała, kiedy blondyn przełożył nogi przez kamienny parapet i łapiąc rękę Pottera, dał się wciągnąć na miotłę. Uderzyło go niemal przeraźliwe zimno i ochraniająca ich magia czarnego. 

- Co...? - szepnął, czując jak przebija pole siłowe. Westchnął z błogą przyjemnością, odczuwając dziwne ciepło niezrozumiałego światła, które ich otoczyło. Objął Pottera ręką wokół brzucha i nieświadomie przytulił się do jego pleców. Harry zaśmiał się zadowolony, jakby właśnie tu było jego miejsce. Jakby jego zadaniem była ochrona tego szczupłego blondyna. Draco zachwycił się ciepłem bijącym od ciała chłopaka, zrzucił z siebie szatę Gryffindoru, która zaszeleściła na wietrze, a potem poszybowała w dół. 

- Będzie ci zimno - zauważył Harry, czując jak Malfoy się wzdryga. Mocniej przycisnął Pottera, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. To było jego miejsce. Irracjonalne i głupie miejsce, w którym chciał być. Teraz liczyło się tylko, żeby wrócić i znów być sobą. Uratować ojca, zapomnieć o wszystkim, być z Harrym. 

- Nie będzie - mruknął buntowniczo, ale całkiem radośnie. Szybowali. Lecieli już daleko. Dalej niż ten cholerny Hogwart i jego głupie zasady. Tam gdzie chcieli się ich pozbyć. Gdzie próbowali zatruć Draco, izolować ich od siebie, gdzie musieli udawać. 

- Nie wierzę, że utknąłem tu właśnie z tobą! - zaśmiał się czarny, przekrzykując wiatr. Kiedy przelatywali nad wielkim jeziorem, deszcz jakby się wzmógł. Zupełnie jakby Hogwart płakał, że nie chcą zostać. Nie chcieli. Draco uśmiechnął się pod nosem. Chciał rzucić jakiś niewymowny tekst o tym, że też go nienawidzi, ale tak nie było. Po chwili wybuchł głośnym, szczerym śmiechem, przekrzykując tym wycie wiatru.

- Potter, to mógłby być piękny świat! - krzyknął w ciemne niebo, nie odczuwając już nawet zimna. Nie czuł niczego, ani żalu, ani bólu, zupełnie niczego. Mógł zapomnieć o konsekwencjach wojny, o obowiązkach, o tym, że Malfoyowie nie czują, nie boją się, nie kochają. Mógł być wreszcie sobą. Kimś, kim zawsze chciał być. Blisko Pottera, o którym marzył skrycie tyle lat. Właśnie uświadomił sobie, że on sprawia, że czuje się szczęśliwy. I chociaż Harry nie podzielał jego entuzjazmu, zaciskając mocniej dłonie na miotle, by nie uderzyć w nic w tych trudnych warunkach, to Draco czuł się szczęśliwy. Jak dziecko, które otrzyma wreszcie upragniony prezent. 

- Malfoy do cholery! - syknął, czując, że blondyn zabiera dłonie z jego brzucha i daje się ponieść swojej głupocie. Sięgnął jedną dłonią do koszuli chłopaka i mocno przyciągnął do siebie. - Nie puszczaj mnie, dobrze? - szepnął zaniepokojony, ale blondyn słyszał go wyraźnie. 

- Nie puszczę - oświadczył pewnie, a po sercu Pottera rozlało się przyjemne ciepło. Gdyby ta sytuacja mogła trwać wiecznie. Ale lot był zdecydowanie za krótki. Miotła była szybka, tylko zbierało się na burzę. Harry wbrew sobie musiał obniżyć się, aż w końcu wylądowali w środku niczego. I wtedy się zaczęło... Pierwsza część z cyklu: "To wszystko twoja wina, Potter".

Zielony LewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz