Draco siedział naburmuszony na patio ulubionej kawiarni, mieszając zamaszyście kawę łyżeczką. Od piętnastu minut czekał na Blaise'a, który jeszcze wczoraj prosił go o punktualne przyjście, a dziś nic sobie z tego nie robił. Sfrustrowany blondyn ostatnimi czasy mało opuszczał swoje mieszkanie, nic więc dziwnego, że czuł się nie na miejscu i wcale nie chciał tu być.
- "Kolejny cudowny gest ze strony Bohatera Narodowego. Harry Potter postanowił wstawić się za znanym Śmierciożercą - Lucjuszem Malfoyem. Wczoraj o godzinie czternastej Pan Malfoy opuścił swoją celę w Azkabanie i w towarzystwie pięciu aurorów został przeniesiony do Domu Griffina Rivernota - posiadłości dla niebezpiecznych wrogów politycznych, by mógł w spokoju dożyć sędziwej starości w towarzystwie przyjaciół..." - usłyszał nagle z sąsiedniego stolika.
- Podobno nawet jego syn nie planuje go odwiedzić - zza stolika za nim dobiegł go kolejny głos. Dwóch mężczyzn konspiracyjnie nachylało się nad gazetą, obserwując poruszające się fotografie. Ich konwersacja toczyła się w niewygodnym dla Draco kierunku, dlatego odpalił cygaro i zaciągnął się mocno.
- Dziwisz mu się? Ja na jego miejscu nie chciałbym nawet o nim słyszeć. Po tym co mu zrobił! - oburzył się ten pierwszy, rozglądając wokół siebie, aż jego wzrok spoczął na blondynie. Momentalnie zbladł, a potem szturchnął swojego towarzysza. Draco skrzywił się w fałszywym uśmiechu, unosząc filiżankę w górę, jakby chciał wznieść toast. Nagle ci dwaj gwałtownie wstali, rzucając na stół pieniądze i szybkim krokiem opuścili kawiarnię. Byli na tyle zawstydzeni, że mogłoby to spokojnie wystarczyć za połowiczną nagrodę dnia.
- Straszysz ludzi od rana? - zagadnął Blaise, który nagle pojawił się przy stoliku. Ściągnął szary płaszcz od Louis'a Vuitton i odwiesił go zamaszystym gestem na oparcie wiklinowego fotela naprzeciwko Dracona.
- Spóźniłeś się - wytknął mu blondyn, wskazując ostentacyjnie na tarczę drogiego zegarka widniejącego na jego ręce. Nagle Blaise olśnił go śnieżnobiałym uśmiechem, ściągając rogowe okulary przeciwsłoneczne i odkładając je na blat stolika, tuż obok popielniczki. Malfoy uniósł brwi w geście powątpiewania, gdy ten opadł z teatralnym zmęczeniem na miejsce.
- Interesy. Ta stara wiedźma, perfumiarka...
- Greta Velshen? - zagadnął zdawkowo Malfoy, upijając łyk kawy.
- Tak! Dasz wiarę? Kolejny raz prosiła mnie o wejście z nią w spółkę. Twierdzi, że nowa receptura jej zapachu dopełni wizerunek nowej kolekcji biżuterii mojej matki. I co lepsze! Wymyśliła, że linia kosmetyczna Pansy...
- Blaise, daruj mi - zmęczony Draco potarł grzbiet swojego nosa, gasząc cygaro i chowając je do kieszeni marynarki. - Zamawiasz coś? - zmienił zgrabnie temat, upijając kolejny łyk napoju, który zdążył już wystygnąć. Skrzywił się nieznacznie, odsuwając filiżankę na bok.
- Jasne! Wyrwałem się do ciebie i umieram z głodu. Kelner! - uniósł zgrabną dłoń, wołając krzątającego się młodego szatyna. Zabini zmierzył go oceniającym spojrzeniem, a następnie uniósł sugestywnie brew w kierunku Malfoya. Kelner onieśmielony ich wzrokiem, zaczął przyglądać się swoim butom. - Dla mnie piąteczka i mocne latte. A dla mojego towarzysza... - tu przeniósł wzrok na Draco, który uparcie wpatrywał się w gazetę pozostawioną przez uciekających z sąsiedniego stolika.
- Poproszę kolejną czarną i... mógłbyś podać mi tą gazetę? - zawstydzony chłopiec spojrzał tępo na blondyna, rumieniąc nieznacznie. Blaise prychnął pod nosem w rozbawieniu, kiedy Malfoy zgrabnie przeczesał włosy palcami. Blondyn wymusił na sobie olśniewający uśmiech, by zaczarować zauroczonego kelnera. - Skarbie, wszyscy patrzą - mruknął cicho, kiedy chłopak nachylał się by zabrać zimną kawę. Spłonął rumieńcem, a potem szybkim krokiem oddalił się w kierunku budynku. Zabini parsknął śmiechem.
![](https://img.wattpad.com/cover/180578341-288-k527282.jpg)
CZYTASZ
Zielony Lew
FanfictionWojna była i zniknęła. Harry Potter był narodowym bohaterem, a Draco Malfoy, jego największy wróg, dawnym Śmierciożercą. Powoli wszystko zaczynało się układać. Potter miał wianuszek fanów, a Malfoy grono nienawidzących go pismaków. Co się by jednak...