Rozdział 69

646 47 11
                                    

Dwa tygodnie i pięćdziesiąt sześć pryszniców później Draco siedział w swoim fotelu w rogu pokoju, czytając ulubioną książkę kryminalną przy słabym świetle lampki. Była godzina szesnasta, kiedy jeden ze skrzatów domowych poinformował o przybyciu Blaise'a Zabiniego. Dodatkowo wspomniał, że matka wyszła na ślub. Zirytowany jej zdradą, wcisnął się mocniej w fotel, upijając łyk kawy z pozłacanej filiżanki. Jego przyjaciel wszedł do pokoju jak do siebie, ubrany chyba w swój najdroższy, szyty na miarę garnitur. 

- Co ty robisz? - przywitał go od progu, ściągając brwi w zaskoczeniu. - Masz zamiar się spektakularnie spóźnić? - jego mina wyrażała czyste zaskoczenie. Draco wzruszył ramionami niedbale. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby w ogóle uczestniczyć w tej farsie, którą chcieli nazywać ślubem. 

- Czytam. Mam urlop - oświadczył grzecznie, a potem wrócił do lektury, upijając kolejny łyk napoju. Blaise totalnie zdębiał - najwidoczniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Myślał bardziej w kontekście "nie mam co na siebie włożyć" albo "spieprzaj Blaise", jednak nie spodziewał się z jego strony tak chłodnej obojętności. Szczególnie, że od dwóch tygodni paradował po dworze w szlafroku, nie dbając nawet o fryzurę. 

- Wiem, wciskasz nam ten kit od dwóch tygodni...

- To nie żaden jak to się wyraziłeś "kit"! - oburzył się blondyn, unosząc dezaprobujący wzrok z nad stronic. - Mam urlop od pracy, od ludzi, od świata...

- Od Pottera? - zagadnął mulat, uderzając w czuły punkt. Malfoy zjeżył się nagle wyjątkowo, a filiżanka, którą trzymał w dłoni przechyliła się niechybnie, wylewając zawartość na dywan. 

- Cholera! - syknął, odstawiając ją na talerzyk. Wytarł serwetką czerwoną od gorącego płynu dłoń, mrożąc przyjaciela spojrzeniem. Zabini nic jednak sobie z tego nie robił, tylko ciągle wystukiwał sam sobie znany rytm lakierowanym butem. - Och, pora prysznica! Wybacz, ale jestem zmuszony cię wyprosić bo...

- Zmywasz florę bakteryjną czy próbujesz wypłukać Pottera spod skóry? - ciągnął dalej niezrażony gość, rozsiadając się wygodnie w drugim fotelu. Blondyn podniósł się z miejsca, urażony jego komentarzem. 

- Tak! Jeżeli to możliwe to tak! - warknął wściekle, przeczesując palcami roztrzepane włosy. Tak, były roztrzepane, odkąd przestał o nie dbać. Odkąd przestał o cokolwiek dbać. Prysznice stały się jego codzienną rutyną, podczas których trwale szorował swoją skórę. Skłaniał się do czterech dziennie, próbując pozbyć się dotyku Harry'ego Pottera, który na swoje nieszczęście nadal czuł. A im częściej szorował miejsca które dotykały jego dłonie, tym mocniej go odczuwał. Zupełnie jakby pieprzony Wybraniec zagnieździł się w każdej komórce jego ciała, gdy go upodlił i zrobił z niego swoją dziwkę. Co za niedorzeczne upokorzenie! - Nawet nie wiesz jak bardzo chcę zapomnieć o tym wieczorze! Jestem brudny, zbrukany, upokorzony... nie mogę pokazać się mu na oczy! - krzyczał rozhisteryzowany, a w jego oczach czaiło się czyste szaleństwo. Blaise westchnął ze zmęczeniem, a następnie poklepał go po ramieniu. 

- Nie pozwól mu odejść - poprosił go. Blaise Zabini poprosił samego Dracona Malfoya o to, żeby walczył o swoje szczęście! Kolejny absurd! To tym bardziej zezłościło blondyna, który teraz stał przed szafą i nieświadomie wybierał strój. 

- On już odszedł! - żachnął się wściekle, przesuwając niedbale każdy z wieszaków. Żaden z nich nie powinien być włożony na jego ciało. Czuł się zbyt niegodny delikatnych materiałów, z drugiej zbyt dobry na każdy z nich. Żyjąc w garderobianym impasie, wciąż wygłaszał swoje żałosne tyrady. - Dostał co chciał! A ja się tak poświęciłem! Oddałem mu całego siebie, wróciłem oznaczony jak po szwedzkim masażu kamieniami, napiętnowany, brudny... Przez tydzień chodziłem w golfie! Rozumiesz to?! Ja! Z taką szyją!

Zielony LewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz