Horacy Slughorn stał naprzeciwko chłopców czerwony ze złości. Jego nozdrza niespokojnie się poruszały, cały sweter miał pokryty małymi gumowymi kuleczkami, w miejscach, w które spadły krople eliksiru. Na szczęście eliksir nie reagował ze skórą i nikt oprócz nich i profesora nie ucierpiał. Uczniowie stali na tyle daleko, że nie zdołał ich dosięgnąć. Harry rozejrzał się po sali. Ron hamował śmiech swoją dłonią, Hermiona kiwała głową z dezaprobatą, Pansy mrugała zszokowana, Blaise rozglądał się z ciekawością, a Dean Thomas był blady jak ściana. Kilkoro uczniów odsunęło się ze strachem, nie chcąc zostać dotkniętym eliksirem. Wszystkie fiolki zamieniły się w kolorowe gumowe piłeczki. Draco z obrzydzeniem spojrzał na swoją szatę. Wyglądał jakby ktoś obłożył go kolorową folią bąbelkową. Potter wyglądał jeszcze gorzej. Zupełnie jakby był cennym przedmiotem w paczce. Malfoy mimowolnie parsknął śmiechem, widząc zszokowaną minę chłopaka. Ta mina była przekomiczna. Blondyn również rozejrzał się po sali. Wszędzie walały się tony gumowych piłek, sprawiając, że wyglądała jak wielki plac zabaw dla przedszkolaków. Harry wciągnął powietrze, widząc, że Slughorn trzęsie się z wściekłości. Nigdy nie widział go w takim stanie. Był tak zły, jak wtedy kiedy pierwszy raz zapytał o wspomnienie z Tomem. Potter mimowolnie się wzdrygnął.
- Szlaban! - wrzasnął nagle, nie hamując swojej wściekłości. Czarny aż podskoczył na dźwięk tych słów. Był równie zaskoczony co Malfoy. Nie często widywali Slughorna, który rozdawał szlabany. Zawsze wolał jakieś bardziej "dyplomatyczne" rozwiązania. - Obaj! Dziś o dziewiętnastej, nie toleruję spóźnienia! - krzyczał, wymachując zamaszyście rękami. Potter odruchowo cofnął się o krok, jakby bał się, że zaraz w afekcie go uderzy. - Będziecie sprzątać to własnymi rękami - wzdrygnął się, omiatając wzrokiem plastikowe piłki i plastikowy gabinet. Draco zachichotał. - Koniec zajęć! - oświadczył wściekły profesor, po czym oddalił się do swojego kantorka, mrucząc niezrozumiale pod nosem. Kiedy wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy dopiero zaczęło docierać do Pottera co się stało.
- Ty - wydyszał wreszcie, odzyskując głos. Znowu wbił w niego oskarżycielski palec. Zawsze tak robił, Draco zaczynał się już do tego przyzwyczajać.
- Ostatnio często jestem powodem twoich złości Potter, czyżbyś się zakochał? - prychnął Malfoy, zbierając to co zostało z jego rzeczy, czyli podręcznik, lekko zalany eliksirem, zeszyt, który pokryty był warstwą czegoś podobnego do silikonu w kolorze fioletu i na szczęście nietknięte pióro. Harry odwrócił wzrok. Malfoy doszczętnie wybijał go dziś z rytmu, a po niedawnym załamaniu nie było ani śladu. Jak on to robił? Tak szybko zmieniał swoje nastroje. Potter musiał przyznać, że w tej kwestii był dla niego pełen podziwu.
- Przylazłeś tu ze swoją zazdrością i przez ciebie mamy szlaban, idioto! - warknął czarny, wpychając podręcznik do torby przed wścibskimi oczami. Wolał nie ryzykować, że jakiś nieświadomy skorzysta z jego potężnej zawartości.
- No i co? To tylko jedna godzina razem dłużej - Malfoy mimowolnie zagryzł wargę, prowokując stojącego na swoim miejscu Notta. Najwidoczniej chciał złapać Pottera jeszcze przed jego wyjściem z sali, ale widząc ten obrót spraw totalnie sobie odpuścił. Harry westchnął ciężko.
- Myślałem, że zajmiemy się szukaniem informacji o jakichś zmieniaczach. W końcu jeszcze przed godziną niesamowicie ci na tym zależało - prychnął, zamykając torbę.
- Draco, co to było?! - wrzasnęła Hermiona, łapiąc chłopaka za przedramię. Blondyn zmierzył ją spojrzeniem, ale nie odniósł się do jej pytania, totalnie ją ignorując. Zmrużył wściekle oczy.
- A tobie nie zależy? - zapytał, a jego głos podniósł się o oktawę, zdradzając lekkie poddenerwowanie. Granger na chwilę przeniosła wzrok na czarnego, chyba szukając potwierdzenia swoich podejrzeń.

CZYTASZ
Zielony Lew
FanfictionWojna była i zniknęła. Harry Potter był narodowym bohaterem, a Draco Malfoy, jego największy wróg, dawnym Śmierciożercą. Powoli wszystko zaczynało się układać. Potter miał wianuszek fanów, a Malfoy grono nienawidzących go pismaków. Co się by jednak...