Rozdział 42

452 40 2
                                    

Harry szedł spokojnie w stronę Lochów. Chciał zapomnieć o tym co się zdarzyło, a skupić na tym co ważne. Pansy zdecydowanie przesadziła. Ale nie miał zamiaru tego roztrząsać. Były ważniejsze rzeczy do roboty, niż martwienie się Parkinson. Zanim wyszedł z Wielkiej Sali, niemal przy drzwiach otrzymał list. Wsunął go do kieszeni swojej bluzy wykradzionej z chaty Lupina, odprawiając sowę smakołykiem. Teraz podążał korytarzem w ciszy, otoczony światłem świec. Nagle usłyszał za sobą kroki. Ten ktoś był szybki i poruszał się niemal bezszelestnie. Rozejrzał się dokładnie, ale niczego nie zauważył. A był niemal pewien, że ktoś za nim idzie. Wyciągnął różdżkę z kieszeni na wszelki wypadek, ale nadal nic. W końcu uznał, że jednak się przesłyszał i znów ruszył przed siebie, co jakiś czas przystając i nasłuchując. Mimo tego jedyne co słyszał to ciche pochrapywanie obrazów i własny oddech. Wtedy dobiegł go stukot butów. Były wyraźniejsze niż te poprzednie i nie próbowały się ukrywać.

- Potter! - melodyjny głos Malfoya przerwał ciszę. Jak na zawołanie obrócił się w kierunku blondyna, który niemal biegiem zmierzał za nim. Harry nie miał ochoty na kłótnie, dlatego bardzo starał się, żeby nie wybuchnąć. Miał dużo żalu do tego człowieka i ani myślał być potulny, jednak chciał być rozsądny. - Masz mi coś do powiedzenia? - zapytał oschle od razu, kiedy tylko stanęli naprzeciwko siebie. Czarnowłosy zlustrował go spojrzeniem, starając się skupić tylko na twarzy. Jednak jego wzrok mimowolnie wędrował do unoszącej się lekko piersi i wtedy zalewały go obrazy silnego ciała, jasnej, niemal perłowej karnacji, mięśni pleców, brzucha, smukłych ramion, krągłego, zgrabnego tyłka...

- Eee... przepraszam? - wydukał zaskoczony. Nawet nie zastanawiał się nad tym co mówił.

- Ja ciebie też... Czekaj! Co? - wykrztusił blondyn. Zapadła kłopotliwa cisza, w której to Malfoy przyglądał się postaciom śpiącym na obrazach, a Harry nerwowo skubał rękaw bluzy. - I tylko to masz mi do powiedzenia? - zapytał w końcu Draco, siląc się na cierpliwy ton. Najwidoczniej przychodziło mu to z niemałym trudem, ponieważ cały drżał. Potter myślał uciążliwie nad tym co mógł mieć na myśli Malfoy, ale zupełnie nic nie przychodziło mu do głowy. No oczywiście ignorując to czego oczekiwał.

- A tak! Jak będziesz w Londynie u ciotki, rozejrzyj się za zmieniaczem. Postaram się dowiedzieć czegoś o możliwym miejscu jego występowania. Dam ci znać, wyślę ci sowę czy coś - mruknął obojętnie, odwracając się całą swoją siłą woli plecami do Draco. Wtedy poczuł uścisk na swoim nadgarstku. Szarpnął nią lekko, przez co palce ustąpiły. - Przestań Malfoy, nie ma co dać się ponieść dziecinnym emocjom, już niedługo to wszystko się skończy i nie będziesz musiał mnie oglądać - dodał chłodno, nawet na niego nie patrząc. Chłopak stał za nim dłuższą chwilę, jakby chciał coś powiedzieć. Ale żadne słowo nie wyszło z jego ust. W końcu chrząknął znacząco i bez słowa odszedł, zostawiając Pottera samego w mroku korytarza. Harry westchnął ciężko, po czym skierował się powoli do Lochów. A raczej miał taki zamiar, bo już za chwilę rzucił się biegiem na błonia. Nie miał zamiaru siedzieć w smutnym dormitorium i pogrążać się w głupiej depresji. Swój stan emocjonalny zrzucał na chwilowe niepowodzenia i hormony. Wierzył głęboko w to, że kiedy wrócą do swojego świata, odkocha się w tym nadętym bufonie i znów pogrąży w samotności. Marzyło mu się kremowe przy kominku, albo ognista przy dobrym kryminale. Lekko ubrany pociągnął nosem, kiedy przysiadł na zimnym krzesełku trybun na boisku Quidditcha. Minął prawie tydzień, a on już zdążył znienawidzić wiele ludzi i pokochać Malfoya. Jakie to irracjonalne i głupie. Nieważne jak silne emocje wzbudzał w nim chłopak, powinien się pohamować. To wszystko powodowała zbyt długa samotność. Wmawiał sobie, że tak naprawdę wcale go nie kochał. Po prostu jego ciało przyzwyczaiło się do jego bliskości. Pomyślał o tych miękkich ustach, które błądziły po jego skórze i mimowolnie wzdłuż jego kręgosłupa przeszedł przyjemny dreszcz, który ulokował się nisko jego bioder. Prychnął, czując, że robi mu się zimno i to wcale nie pomaga. Postanowił sobie, że nie będzie myślał, szczególnie, nie o tym co nie było istotne. Czyli Draco Malfoy zupełnie wypadał z jego listy. Tylko dom. Powrót do domu był tu najistotniejszą sprawą. Koniec z podchodami, z uśmieszkami, z zazdrością i pocałunkami po kątach. A już na pewno koniec z seksem! O tak! Z determinacją podniósł się z miejsca i od razu popędził w kierunku dormitorium, przypominając sobie o liście w kieszeni. Wpadł do pokoju wspólnego, po czym nie wyjaśniając niczego nikomu, padł na łóżko i otworzył kopertę, wyciągając delikatną, zgiętą kartkę.

Zielony LewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz