Rozdział 34

508 50 4
                                    

Jest mi zimno! Jest mokro! Bruździmy w błocie! Boli mnie głowa! Ponieś mnie, Harry! Co ci strzeliło do głowy, żeby wyciągać mnie z łóżka?! To twoja wina! Widziałeś moje włosy?! I niby bycie aurorem polega na szukaniu czegoś w środku niczego?! To ja już wolę swoją pracę Amnezjatora! Harry szedł zirytowany, ciągnąc zziębniętego Malfoya za sobą. Blondyn z obrzydzeniem powłóczył nogami, brodząc lśniącymi butami w kałużach na polnej drodze i brudząc je niemiłosiernie. 

- Możemy się teleportować, czemu tego nie zrobimy?! - krzyknął nagle sfrustrowany, pociągając nosem. Był zmęczony i głodny, a znajdowali się pośrodku niczego. Potter niemal jęknął z irytacji, kiedy znów usłyszał jego głos. 

- Bo... nasi odpowiednicy z tego świata, mają na sobie namiar geniuszu! - warknął Harry, nie hamując już swojej wściekłości. Draco zadrżał z zimna i wyrwał rękę z uścisku chłopaka, zatrzymując się nagle. 

- To twoja wina! Gdybyś nie był taki nie dyskretny, nigdy nie musielibyśmy...!

- Nikt nie znajdzie nam zmieniacza czasu, Malfoy! Jeżeli kiedykolwiek chcesz wrócić, to musisz to zrobić sam! Nie wszyscy mają ochotę naginać zasady swojego świata i ratować twój arystokratyczny tyłek! - odparował, czując się nagle wyjątkowo samotny. Zaczynał poważnie żałować, że postanowił zabrać tą tlenioną Fretkę ze sobą. Draco zupełnie mu nie pomagał i jeszcze na domiar złego, zachowywał się jak dziecko. Potter zdecydowanie nie potrzebował dzieci do opieki w tej beznadziejnej sytuacji. 

- Och, bo wszyscy wprost marzą, żeby ratować twój! - krzyknął, splatając ręce na piersi i patrząc na Pottera wyzywająco. Po raz kolejny zadrżał z zimna. Był słaby, Harry doskonale o tym wiedział, jednak nie chciał dawać tego po sobie poznać. W jego żyłach wciąż krążył eliksir osłabiający i resztki trucizny. Co ich podkusiło, żeby opuszczać zamek? I to jeszcze tak szybko po tej dziwnej sytuacji. Po prostu... coś w Harrym pękło, kiedy widział, że ten dupek cierpi. Nie chciał go bardziej narażać, szczególnie, że poniekąd to przez jego zmieniacz czasu tu tkwili. Malfoy zawsze był impulsywny, więc powinien jakoś wiedzieć, że go uderzy. 

- Za mną raczej nikt nie tęskni, jednak musimy ratować twojego ojca - zauważył błyskotliwie czarny, czując się już znużony tym bezsensownym przerzucaniem się winą. Draco zadrżał po raz kolejny i wreszcie nie czekając na nic, opadł bez sił na środek podmokłej, glinianej drogi, brudząc doszczętnie swoje ubranie. Potter bez słowa podszedł do niego, przysiadł na kępie mokrego runa i objął go ramieniem. Malfoy odsunął się nieznacznie, nadal obrażony. To było głupie, ale już po chiwili wcale się nie wyrywał, a wręcz przeciwnie. Niemal z wdzięcznością przyjął ciepłe ciało chłopaka. Harry zrozumiał, że jest mu po prostu zimno i bez słowa oddał mu swoją szatę, chociaż w takim stanie była średnią ochroną przed czymkolwiek. Dookoła panowała mgła, deszcz lał się rzęsiście, mocząc ich ubrania i włosy. Czarny słyszał płytki oddech Malfoya, który znowu zaczynał wpadać w panikę. Rozumiał, że to reakcja na eliksir rozpaczy, który ktoś śmiał mu tu podać. Kto mógł być taki głupi, żeby podawać taką śmiertelną truciznę i na dodatek jak?! - Już ciii - szepnął, opierając brodę na czubku głowy Draco. Potter rozpaczliwie rozejrzał się wokół siebie. Gdyby chociaż kamień, albo drzewo znalazło się w zasięgu jego wzroku. Mógłby transmutować to wtedy w cokolwiek. Jednak nic z tego. A kreatywność w tak beznadziejnej sytuacji równała się zeru. Pozostawała miotła, którą miał na plecach. Jednak zamiana jej nie wchodziła w grę, przecież była przedmiotem magicznym. Westchnął niezadowolony, przeklinając w duchu swoją głupotę. Wtedy nagle usłyszał za sobą dziwny szelest. Obrócił się spanikowany, wyciągając różdżkę. - Kto tam jest?! - krzyknął w głuchą przestrzeń. Odruchowo zasłonił zmęczonego blondyna swoim ciałem, czekając na ruch przeciwnika. Wtedy usłyszał wilcze wycie gdzieś z lewej strony. Zrozumiał, że znajdują się na terytorium jakiegoś zwierzęcia, niedaleko równin w Dolinie Godryka. Gdyby tylko Malfoy, mógł ruszyć swój krąbrny tyłek. Ale wiedział, że nie może oczekiwać od niego zbyt wiele. W końcu był jeszcze osłabiony, a on nie dałby rady nieść go taki kawał. A może powinien spróbować? 

Zielony LewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz