Spróbuj ponownie

334 29 13
                                    

Słońce powoli chowało się za horyzontem, oświetlając pomarańczową poświatą coraz mniejszy obszar miasta. Szum jadących samochodów i krzyki dzieci cichły, a przeciętnego przechodnia widzącego ten obrazek dopadała melancholia.

- Czworo ludzi nie żyje, dwanaścioro jest rannych, jeden zaginiony- raportował blondwłosy strażnik.

- Nazwisko zaginionego?- Alec myślami nadal był przy Izzy, która razem z Simonem i Magnusem od kilku godzin przebywała w szpitalu. Nie miał od nich żadnych wieści, a to nie wróżyło niczego dobrego.

- Jace Herondale.

Czarnowłosy wytrzeszczył oczy, po chwili jednak odzyskał kamienną twarz. No tak, za długo było dobrze...

- Przyjąłem...- pytająco spojrzał na rozmówcę.

- Atlantis Reinalds- przypomniał mu swoje imię i nazwisko.

- Oczywiście, Atlantisie. A jak ty się czujesz? Wczoraj wyglądałeś nienajlepiej.

- Och, to nic takiego. Udało mi się pozbyć gorączki przez noc i wrócić do formy. Byłem jedynym, który miał kontakt z przebywającymi w lochach bezpośrednio po „ataku". Nie zostałem narażony na działanie sił demonicznych w takim stopniu jak pozostali- wyjaśnił.

- Mimo tego powinieneś się oszczędzać. Zbierz ludzi i zarządź poszukiwania Jace'a. Mają moje pozwolenie na wykorzystanie dodatkowej broni z zasobów awaryjnych naszej zbrojowni. Mają być gotowi na każdy możliwy atak i obronę. Jeśli tylko trafią na ślad Jace'a, za wszelką cenę muszą go odbić. To rozkaz.

- Przyjąłem- Atlantis zasalutował, a na jego dłoni można było dostrzec brzydką, czerwono-czarną bliznę.

- Możesz odejść.

Gdy Łowca opuścił pomieszczenie, Lightwood pogrążył się w rozmyślaniach. Jego siostra najprawdopodobniej walczy teraz o życie w szpitalu, a brat może już nawet nie żyć. Jak mógł do tego dopuścić? Przecież pokonali już Valentine'a, Jonathana, Lilith i Asmodeusa, więc nie było dla nich rzeczy niemożliwych...

~~

W „Jade Wolf" panował duży ruch. Wilkołaki siedziały jeden na drugim, a między nich wmieszali się Przyziemni, myślący, że to kolejna chińska knajpka, w której da się tanio zjeść.

Maia uwijała się między stolikami, pełniąc rolę kelnerki i jednocześnie próbując wybadać sytuację. Głupi ludzie zaczynali coraz bardziej irytować jej stado, niektórzy nawet zaczepiali muskularnych mężczyzn zagadując o rzeczy, o których sami nie mieli pojęcia. Awantura wisiała na włosku.

Bat, który kilka dni temu jakimś cudem wrócił do sił i z sukcesem udawało mu się zmieniać postać, cały czas chodził za nią jak cień. Wiedziała, że chłopak tylko próbuje pomóc, ale jego niezdarność i fakt, że nie umiał się niczego domyślić, bardzo ją irytowała.

- Daj spokój, pewnie ma okres- powiedział jeden z gości, klepiąc zrezygnowanego bruneta po ramieniu- Jak jej się skończy, to będzie bardziej chętna.

Gdy tylko to usłyszała, wpadła w niesamowitą furię. Uderzyła wysokiego mężczyznę w twarz, który wyglądem przypominał naćpanego surfera. Potem wyrzuciła go z lokalu i zaszyła się na zapleczu.

Minęło trochę czasu, nim poczuła dłoń na swoim ramieniu.

- Już poszli- powiedział Bat, siadając obok niej na jednym z plastikowych transporterów do piwa.

- Na szczęście- westchnęła- Jeszcze chwila i rozszarpałabym ich na strzępy.

- W to nie wątpię- zaśmiał się.

- Mam nadzieję, że zostawili solidne napiwki- mrugnęła do niego.

- Po tym jak przyłożyłaś temu gościowi? Uciekali w popłochu, mało portfeli nie pogubili!

- I bardzo dobrze- posłała mu szeroki uśmiech.

Bat był niesamowitym chłopakiem. Nadal wkurzała ją jego niezdarność, ale bywał w tym wszystkim bardzo uroczy. Niemal codziennie dziękował jej za opiekę podczas swojej niedyspozycji. Odkąd czuł się już dobrze, ciągle chciał jej pomagać, opowiadał przy tym głupie żarty, które bawiły ją, chociaż nie powinny. Cieszyła się, że może go nazwać przyjacielem.

- Zamierzałaś zadzwonić?- zapytał, wskazując palcem na telefon, który trzymała w dłoni. Nawet nie zauważyła, kiedy wyciągnęła go z kieszeni czarnej spódniczki.

- W zasadzie... W zasadzie, to tak- powiedziała, krzyżując palce za plecami- To będzie długa i nieprzyjemna rozmowa. Mógłbyś zostawić mnie na chwilę samą?

- Pewnie- wstał, odstawiając transporter na miejsce- Jakby co, to będę tam, gdzie zawsze- dodał, a potem wyszedł.

Maia z frustracją wypuściła powietrze. Nie zamierzała do nikogo dzwonić, ale chciała przez chwilę pobyć sama. Otaczający ją mężczyźni przyprawiali o ból głowy, niczego nie rozumieli, a tylko śmiali się z tego, że jest kobietą albo rzucali w jej stronę same perwersyjne komentarze. Najbardziej wkurzył ją ten o okresie. Za kogo oni się do cholery uważają?

Spojrzała na telefon, który nadal ściskała w dłoni. Może jednak powinna zadzwonić?

Zrezygnowana wybrała numer i przystawiła komórkę do ucha. Jeden sygnał, potem drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty... Numer nie odpowiada, prosimy zadzwonić później.

- Pieprz się, Herondale- oparła twarz na dłoniach, a łokcie na kolanach. Potrzebowała z nim porozmawiać, ale on oczywiście pewnie bawi się teraz w najlepsze i ma ją gdzieś.

~~

- Jak się czujesz?- zapytał Alec, wchodząc do pokoju Aline.

Dziewczyna siedziała na dębowym krześle, wpatrując się w ścianę. Sprawiała wrażenie, jakby od kilku dni nic nie jadła i nie myła włosów. Kto wie, może rzeczywiście tak było? Mężczyzna starał się rozmawiać z nią codziennie, odkąd wysłał ją na przymusowy „urlop", jednak nie zawsze dawał radę znaleźć na to czas.

- Żyję- westchnęła cicho.

- Potrzebujesz czegoś?

Parsknęła ironicznym śmiechem.

- Jej, potrzebuję jej, ale ty dobrze o tym wiesz.

Niebieskooki tak bardzo chciał jej powiedzieć o tym, że Luke w Idrysie widział Helen kilka dni temu, ale nie mógł ryzykować. Nie wiedział, jak zrozpaczona dziewczyna by na to zareagowała.

- Uratujemy ją, Aline, obiecuję.

- Niby jak?- sfrustrowana wyrzuciła ręce w górę- Wiesz gdzie ona jest? Pewnie już dawno nie żyje i za jakiś czas ktoś nam podrzuci ciało, tak jak to było u Wampirów z Dumort!

- Aline...- miał ochotę się rozpłakać. Dawno nie czuł takiej bezsilności.

- Chciałbyś mi powiedzieć coś jeszcze? Jakieś cudowne newsy?- zakpiła.

- Izzy jest w szpitalu i bardzo z nią źle, a Jace zaginął- rzucił zrezygnowany.

Łowczyni oniemiała.

- Ciekawe czy spotkało go to samo, co Helen- wróciła do uporczywego wpatrywania się w ścianę.

- Nie mam pojęcia, ale boję się o ich dwójkę.

- Wiem co czujesz.

- A ja teraz zrozumiałem twój ból- położył dłoń na jej plecach.

- Magnus nie może jakoś pomóc twojej siostrze?

- Jest w szpitalu razem z nią. Tak samo Simon. Kontroluje Przyziemnych, ale jego magia nie zdziała wiele więcej niż umiejętności lekarzy. Tak cholernie boję się o jej dzieci...

- Na Anioła, znów coś grozi jej ciąży?!

- Oby nie- złożył ręce i w błagalnym geście spojrzał ku niebu- Nie mam kontaktu z Magnusem, od kilku godzin nie wiem zupełnie nic i to zabija mnie od środka.

- Witam w moim świecie przez ostatnie tygodnie- uśmiechnęła się ponuro.

Nowy czas || MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz