Oddech

297 24 24
                                    

Wtorek był ostatnim dniem wizyty Becky w nowojorskim Instytucie. Dziewczyna każdą chwilę spędzała z bratem - razem płakali, śmiali się, wspominali dawne czasy, potem znowu płakali i tak w kółko... Starała się wspierać go jak tylko mogła. 

- Zanim wyjedziesz...- podjął Simon, widząc, że brunetka pakuje swoje rzeczy do wielkiej torby sportowej- Chciałbym, żebyśmy poszli w jedno miejsce.

- Tak? Gdzie?- uważnie mu się przyjrzała. Od pogrzebu nie opuszczali budynku, w którym mieszkali. Cały czas byli w malutkim pokoiku z łazienką, spali nawet w jednym łóżku. Zupełnie im to nie przeszkadzało.

Wampir spuścił wzrok na swoje stopy.

- Pomyślałem, że...- zawahał się- Że może chciałabyś ją zobaczyć.

- Izzy?

Skinął głową.

- Jeśli tylko jesteś na siłach- położyła mu dłoń na ramionach- To bardzo chcę ją zobaczyć.

- Od kilku dni jej nie odwiedzałem, jakiś tydzień... Może nawet więcej. Okropny ze mnie chłopak.

- Nie mów tak- pogroziła mu palcem- Byłeś w kiepskim stanie, to zrozumiałe. Zaraz to nadrobimy- uśmiechnęła się.

Ruszyła w kierunku szafy, potem otworzyła ją i zaczęła przesuwać wieszaki z ubraniami.

- Becky Lewis, co ty robisz, na Anioła!

- Szukam ci jakiejś ładnej koszuli, ta, którą masz na sobie, jest zupełnie pognieciona.

Simon doceniał to, że dziewczyna się starała. Isabelle była w śpiączce, więc mogli być ubrani w cokolwiek, a ona i tak ich nie zobaczy. Becky jednak stwierdziła, że i jemu, i jej przydadzą się odświętne ciuchy.

- Teraz możemy iść- oceniła dziewczyna, patrząc na ich odbicie w lustrze. 

Brunetowi na usta wpełzł mały uśmiech. Nadal ma dla kogo żyć.

~~

Alec leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Oddychał powoli, a policzki bolały go od ciągłego uśmiechu.

Cholera, Jace się odnalazł.

Cholera, w końcu usłyszał głos mamy przez telefon.

Cholera, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to w przyszłym tygodniu może wyruszyć do Idrysu.

- Witaj, misiaczku- w progu stanął uśmiechnięty Mag, trzymając w dłoniach dwa talerze.

- Misiaczku?- jęknął- Proszę , tylko nie to- zasłonił twarz dłońmi.

- Och, to może żabko?

Zirytowane prychnięcie.

- Rybko?

Zasłonił uszy, udając, że nie słyszy.

- Słoneczko?

Nakrył głowę poduszką.

- Jak dziecko- zaśmiał się starszy, odstawiając przyniesione naleśniki na szafkę nocną.

- Sam jesteś dziecko!- odpysknął, lecz jego głos stłumiła poduszka.

- Alexandrze- Mag zabrał mu poduszkę z twarzy- Może być?

- Hmmm...- Lightwood udawał, że się zastanawia.

- Alexandrze.

Ten ton głosu. Łowcy momentalnie zmiękły nogi.

- Och- starszy zauważył jego reakcję- A więc, Alexandrze- zadowolony ułożył się przy boku swojego partnera.

- Nawet gdybym chciał się na ciebie obrazić- niebieskooki zacisnął pięści- O te głupie ksywki i w ogóle... To nie mogę, no po prostu nie mogę- westchnął bezsilnie- Masz tak seksowny głos, że nie mogę wytrzymać.

- Och, Alexandrze- Bane uśmiechnął się chytrze- Niesamowicie mi pochlebiasz, ale nie jestem ani w jednym procencie tak seksowny jak ty.

- No nieeeeee- jęknął Łowca, czując, że się rumieni. Zasłonił twarz dłońmi.

Czarownik wykorzystał sytuację i rozsunął zamek jego bluzy. Z zadowoleniem zauważył, że młodszy nie ubrał pod nią koszulki. 

Położył dłoń na jego szerokiej piersi pokrytej krótkimi, czarnymi włoskami.

Nie mógł się oprzeć i powiedział najgłębszym, najseksowniejszym głosem, jaki na ten moment był w stanie z siebie wydobyć:

- Widzę, że zapuszczasz futerko na zimę, MISIACZKU.

~~

Jace ogrzewał się przy kominku, siedząc w mieszkaniu Luke'a i Maryse. Ubrany w granatową bluzę i jeansy mężczyzny wyglądał, jakby miał na sobie ciuchy starszego brata. Przez cały swój pobyt w zamknięciu bardzo wychudł i pobladł, był cieniem samego siebie.

- Zimno ci?- Maryse przykucnęła na podłodze obok niego. Miała zatroskaną minę.

- Jest w porządku- machnął ręką- W porównaniu do tego, gdzie trzymali mnie wcześniej, tutaj mam jak w niebie.

- Nie mogę uwierzyć, że cię tak skatowali- kobieta objęła go i pocałowała w czoło.

- Naprawdę, mam się dobrze. Nie musisz się martwić- zapewniał, ale ona wiedziała lepiej.

Widziała siniaki na jego plecach i brzuchu, ślady butów po mocnych kopniakach, wiele ran na piersiach i barkach. Wolała nie wyobrażać sobie, jaki czuł ból. Nie mówiąc już o podrapanych nadgarstkach, które szczypały przy najmniejszym ruchu palcem.

Jej oczy zaszły łzami.

- Nie płacz, proszę- chwycił dłonie starszej i pocałował je w wyrazie szacunku- Wychowałaś mnie na twardego faceta, nie byli w stanie mnie złamać- uśmiechnął się.

- Wiem, że Nocni Łowcy są szkoleni do walki. Całe życie przyjąłeś tyle ciosów... Po prostu- otarła łzę z policzka- To okropne uczucie, kiedy dziecko cierpi, a ty cały czas jesteś obok i nie możesz nic zrobić.

- Już dobrze...- przytulił ją do siebie- Już nic mi nie jest.

- Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby Luke cię nie odnalazł...

- Nie myśl o tym, co by było "gdyby"- znów ucałował obydwie jej dłonie, a potem spojrzał w zapłakane oczy- Jest tu i teraz. Znalazł mnie, udało mi się uciec, siedzę tu teraz z tobą... Mam więcej szczęścia niż rozumu, ale to jakoś działa- spojrzał w niebo- Anioły nade mną czuwają.

~~

Nowy czas || MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz