Niezapowiedziana wizyta

322 26 50
                                    

Luke razem z Magnusem udali się do szpitala. Pierwszy z mężczyzn był wyraźnie wzburzony decyzją Mai, dziewczyna odetchnęła więc z ulgą na wieść o tym, że opuszcza on jej mieszkanie.

- Maia...

No tak, został jeszcze Jace. Naprawdę nie miała ochoty z nim teraz rozmawiać. Pewnie będzie zadawał głupie i bezsensowne pytania. A gdzie był wcześniej?

- Idź sobie- wysyczała przez zęby.

Blondyn westchnął ciężko, a potem usiadł na łóżku obok niej.

- Ej!- krzyknęła, odsuwając się niemal od razu- Ja cię tutaj nie zapraszałam! Masz wyjść, natychmiast!

- Musimy porozmawiać, nie sądzisz?

- Nie, nic takiego nie sądzę! warknęła- Czas na rozmowy minął jakiś miesiąc temu. Teraz nie mam ci nic do powiedzenia.

Chłopak głośno przełknął ślinę, spoglądając w okno. Musiał z niej coś wyciągnąć, po prostu musiał. Czy naprawdę była w ciąży? Czy był ojcem jej dziecka? Jak do tego w ogóle doszło? Dlaczego nie poinformowała go wcześniej...?

- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

- JA?!- zerwała się z łóżka, a zaraz potem tego pożałowała. Upadła na kolana, przyciskając dłonie do palącego bólem podbrzusza- To czasem nie ty nie odbierałeś żadnego z moich telefonów?

Herondale ruszył w jej kierunku, chcąc pomóc wstać, ale rozwścieczona jedynie odtrąciła jego wyciągniętą rękę.

- I to jest powód, żeby usunąć dziecko?- spojrzał na nią, czując, że jego oczy wilgotnieją- Ono naprawdę było moje? Naprawdę to zrobiłaś?- sekundy dzieliły go od wybuchnięcia płaczem.

- Może powiesz mi, gdzie byłeś, kiedy mogłam jeszcze zmienić decyzję?!- wrzasnęła- Gdzie byłeś, kiedy zniknąłeś po kilkukrotnym przeruchaniu się? Gdzie byłeś, kiedy kilka razy zasłabłam? Najpierw w pracy, a potem w Jade Wolf... Gdzie byłeś, kiedy umówiłam wizytę u ginekologa, bo okres spóźniał mi się niesamowicie długo? Gdzie byłeś, kiedy zarzygałam cały dom, a potem zemdlałam we własnych rzygach? Nawet nie wiesz jakie to upokarzające, kiedy znalazł mnie właściciel mieszkania- palcem wskazującym starła łzę z policzka- Gdzie byłeś, kiedy skierowali mnie na badania do szpitala? Albo potem, gdy kupowałam testy w aptece. Ludzie patrzyli na mnie jak na jakąś dziwkę...!

Zakryła twarz dłońmi i wybuchła gwałtownym płaczem. Jace również czuł łzy na policzkach. Podszedł do dziewczyny i pogłaskał ją po plecach, ale znowu został odtrącony. Z każdym jej kolejnym słowem czuł się jak najgorszy śmieć, jak ktoś zupełnie niewarty niczyjej uwagi, uczucia. Zaczął żałować, że lata  temu Maryse zdecydowała się go wychować jak jednego ze swoich.

- Zrobiłam te cholerne testy- wytarła załzawione oczy rękawem- Wszystkie pozytywne. Potem wizyta w szpitalu, potem znów ginekolog w gabinecie wielkości cholernego schowka na miotły. Miałam wrażenie, że się tam uduszę... Potem, stało się. Oficjalnie potwierdzili moją ciążę. Czułam się coraz gorzej. W stadzie traktowali mnie jak nikogo, szef w barze zaczął się do mnie przywalać... Ty nadal nie odbierałeś, Luke też zapadł się pod ziemię. Zostałam... Zostałam sama- załkała- Dla nikogo się nie liczyłam, każdy kolejny dzień był jak walka o przetrwanie. Ponad miesiąc rozważałam czy aborcja to jest w ogóle jakieś wyjście. Pod koniec drugiego miesiąca... Ja...- usiadła na podłodze i objęła kolana dłońmi, czuła się okropnie, opowiadając mu o tym wszystkim- Zdecydowałam się. Wzięłam wolne w arze, choć szef ledwo się zgodził. Dał mi dzień bezpłatnego urlopu. Po zabiegu wróciłam do domu sama, ból był okropny... Przepłakałam całą drogę, a potem miałam wrażenie, że umieram. Następnego dnia nie byłam wstanie wstać z łóżka. Nie stawiłam się w barze, więc facet opierdolił mnie przez telefon, a potem zwolnił- spojrzała na niedoszłego ojca swojego dziecka- Więc teraz nie mam ani pracy, ani pieniędzy. Czuję się okropnie. I fizycznie, i psychicznie. Nie ma już dla mnie nadziei na normalne życie. Nie potrafię sobie spojrzeć w twarz po tym, co się stało.

- Maia, posłuchaj...

- Nie, to ty posłuchaj. Nie chcę cię widzieć.

- Daj mi chociaż szansę coś powiedzieć- złożył ręce w błagalnym geście.

- Po prostu wypierdalaj, Jace.

~~

Simon płakał wtulony w Luke'a, który głaskał go po plecach, choć sam był roztrzęsiony. Dopiero co wrócił na stare śmieci, a został powitany taką informacją... Chłopak, którego mógłby śmiało traktować jak swojego syna, właśnie stracił drugie dziecko, a o życie jego dziewczyny właśnie walczyła grupa lekarzy. Nie tak to wszystko miało być...

Magnus patrzył na nich, obejmując szlochającego Aleca. Wszyscy mieli nadzieję, że chociaż drugiej z dziewczynek uda się przeżyć, jednak i tym razem mylili się. Strata bolała tak bardzo, że nie sposób było to ująć słowami.

- Byłem tam, trzymałem ją za rękę...- lamentował Lightwood, wciskając twarz w ramię męża- A potem nagle coś zaczęło głośno pikać, rozdzielili nas, a potem wyprowadzili z sali na korytarz... Potem jakiś lekarz po-powiedział, że... że dziecko nie żyję, a Izzy...- jego głos się załamał.

- Isabelle musi dać radę- mag mocniej zacisnął ręce wokół rozedrganego ciała partnera- Nie ma nawet innej możliwości, po prostu musi.

Płacząc i dzieląc się smutkami spędzili noc na szpitalnym korytarzu. Kilka razy młodsza pielęgniarka w okularach z grubymi szkłami podchodziła, by ich pocieszyć, przynosiła też wodę do picia i chusteczki. Jej koleżanki po fachu nie były tak miłe (albo po prostu z uwagi na długi staż pracy przywykły do tego typu widoków).

Rano pierwszy zbudził się Alec. Jego wzrok przykuła pewna znajoma postać.

Szczupła, rudowłosa dziewczyna niosła ogromny bukiet róż w kierunku sali, w której przebywała teraz Izzy.

- Magnus!- gwałtownie szarpnął ramię czarownika, któremu dopiero kilka minut temu udało się zasnąć- Magnus, do cholery, obudź się!

Zaspany kociooki jęknął, odruchowo zasłaniając ucho, przy którym rozległ się krzyk młodszego.

- Co się dzieje, Alexandrze?

- Na Anioła, właśnie zobaczyłem Clary!

Nowy czas || MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz