Rozdział 71

1.3K 68 17
                                    

Kolejny rok szkolny, jak zwykle rozpoczął się na dworcu Kings Cross przed godziną 11. Odprowadził ją ojciec wraz z Charlotte. Pożegnała się z nimi i wsiadła do pociągu. Była prawie pierwsza, więc zajęła jeden z pustych przedziałów. Wyjrzała przez okno, a w oddali zobaczyła Kylie ze starszym bratem. Pomachała im, a chłopak posłał jej szeroki uśmiech. Znali się z wakacji, ponieważ Lena kilka razy odwiedziła swoją przyjaciółkę. Trzy minuty później przyszła do blondynki i rozłożyła się na fotelu. 

- Jak ci minął ostatni tydzień? - spytała młodsza Gryfonka, a blondynka wzruszyła ramionami. 

- Tylko wczoraj miałam dzień pełen wrażeń. - wstrząsnęła się, a Hederson zmrużyła oczy. 

- Co się stało?

- Nic nie słyszałaś? Czytałaś w ogóle dzisiejszego Proroka?

- Wiesz... jakoś nie miałam czasu. - uśmiechnęła się niewinnie, a Watson przewróciła oczami z krótkim uśmiechem. Potem szybko zniknął z jej twarzy i zaczęła opowiadać. 

- Pojechałam na Pokątną i zjawili się tam Śmierciożercy. Byłam z Huncwotami, ale wyszło tak, że nas rozdzielili. Syriusz dość mocno oberwał w nogę i ma okropne blizny, które się mu nie zagoją. 

Kylie pokręciła głową z niedowierzaniem i wybałuszyła oczy. 

- Zjawili się od tak w tłumie ludzi?! 

- Tak. - kiwnęła głową i westchnęła. - Prawdopodobnie zaczęli od jakiejś mniejszej bomby, bo z początku strasznie huknęło. Gdybyś widziała tych wszystkich rannych ludzi... Było mi ich wszystkich strasznie szkoda, ale starałam się pomóc jak umiem. 

- Pomagałaś im?

- Tak. Zaprowadziłam Łapę, razem z Jamesem, do Munga. Jak zobaczyłam ile tam jest ofiar, nie mogłam stać bezczynnie. Wzięli mnie do opatrywania ran. Trwało to z trzy godziny zanim wszystko się uspokoiło. 

- No, a Remus, Peter i James? Z nimi wszystko dobrze? Niczym nie dostali?

- Nie. - pokręciła głową. - Na całe szczęście nie. Pomijając cały ten atak, potem wróciłam na Pokątną, bo Luniek i Glizdek poszli szukać mojego taty. Nie chciałam by tam wracali, ale mniejsza z tym... Wiesz gdzie ich znalazłam? W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa! - podekscytowała się. - Podobno wykonywali jakąś misję z moim ojcem, ale Dumbledore zabronił im mówienia czegokolwiek i się nie dowiemy co to było. 

- Serio? Ale akcja! I że się nie bali? Jestem z nich dumna. - zachichotała. 

- W końcu to Gryfoni. Też pewnie bym się bała, ale weszłabym w to prędzej czy później. Trzeba robić wszystko by zaszkodzić Voldemortowi. 

- Lena! 

- Przepraszam. - mruknęła. - Wiem, że boisz się tego imienia. 

- Nie to, że boję. Po prostu nie chcę tego słyszeć. Może i jest przystojny, ale brzydzi mnie całym sobą. Dlatego nie przywołujmy jego imienia. 

- Jak chcesz. Po tym wszystkim jeszcze Remi zabrał mnie do siebie. Wiesz jakich ma fajnych rodziców? Są naprawdę bardzo mili. 

- Po kimś musiał odziedziczyć charakter. Słodko, że zaprosił cię do siebie. Bardzo mu na tobie zależy, Lee. 

- Tak, wiem. - uśmiechnęła się pod nosem i na dłuższą chwilę obie zamilkły. Dopiero kilkanaście minut później odezwała się rozbawiona Hederson. 

- Ciekawe czy te jego blizny będą też na jego łapach. To znaczy, wyobraź sobie takiego psa z pokaleczoną łapą. Czy dwiema? Właściwie ma cztery, a on uszkodzoną jedną. A jeżeli to działa inaczej? Merlinie, co za przemyślenia. - zaśmiała się, a Lena spojrzała na nią jak na wariatkę. 

Zmierzch // Remus Lupin ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz