Rozdział 100

1.6K 67 68
                                    

Następnego dnia wstały dość późno. Były zmęczone po przegadanej nocy i odczuwały niewielki ból głowy. Mozolnie się poubierały, a podczas wszystkich czynności rozglądały się jeszcze ostatni raz po pomieszczeniu, do którego już żadna, poza Kylie, miała nie wrócić. Niechętnie opuściły swoje dormitorium i powolnym krokiem przeszły przez Pokój Wspólny. 

- Już nigdy więcej nie usiądziemy na tej kanapie wspólnie z chłopakami, tylko po to, by pośmiać się z minionego dnia. - odezwała się zasmucona Marlena. 

- Te miejsce niesie ze sobą tyle wspomnień... jest mi żal go opuszczać z myślą, że stoję w tym miejscu może ostatni raz. 

- Nie łamcie się. - próbowała pocieszyć je Hederson. - Może jeszcze nie raz wrócicie tu, by odwiedzić swoje dzieci? 

- Wtedy to wszystko do nas powróci. - zauważyła Lena. - Wszystkie chwile tu spędzone... 

Rozejrzały się jeszcze raz po pustym Pokoju Wspólnym, aż po minucie w końcu odezwała się Lily. 

- Tak bardzo będę za wami tęsknić. - z jej oczu mimowolnie poleciało kilka łez, ale Watson i McKinnon również się wzruszyły. Ruda przyciągnęła je do siebie razem z Kylie i przytuliła wszystkie. Gryfonki wtuliły się w siebie na dłuższą chwilę. Potem niechętnie się odsunęły i otarły łzy. 

- Chodźmy, bo nie zdążymy na śniadanie i będziemy jechać głodne. - powiedziała Hederson i ruszyła przodem. Dziewczyny wyszły tuż za nią i wszystkie wolnym krokiem zeszły po schodach, aż do Wielkiej Sali, która była już zapełniona. 

Usiadły do swojego stołu, tuż obok Huncwotów, którzy byli tu wcześniej. Ich miny również nie były tak radosne, jak niemal każdego ranka spędzonego w Hogwarcie. Widać było, że dla nich również ciężko jest rozstać się z tym miejscem. W gruncie rzeczy każdy z nich poznał tu najlepszych przyjaciół i miłość. 

Zamieniły z nimi kilka niewiele znaczących słów, a potem na podium wstąpił dyrektor. Powiedział coś krótkiego i mało znaczącego, po czym rozpoczęła się uczta pożegnalna. Gryfoni nie jedli dużo. Nie byli szczególnie głodni, a ich myśli krążyły daleko od jedzenia. Każdy z nich rozglądał się po sali kilka razy. Czasem tak bez żadnego powodu ktoś z nich uśmiechał się patrząc na ścianę, a raz przybierał całkiem inną minę. Przygnębioną lub smutną, przepełnioną tęsknotą. 

Po uczcie wyszli z Wielkiej Sali niemal na końcu. Przeszli przez Salę Wejściową, znaleźli się na dziedzińcu, a potem na błoniach, aż w końcu na stacji w Hogsmeade, gdzie czekał już na nich pociąg. Z tego miejsca przyjrzeli się uważniej zamkowi, który z daleka zawsze wyglądał olśniewająco. Zabrali swoje kufry z powozów i jako ostatni powsiadali do pociągu. Cudem znaleźli dwa puste przedziały. Huncwoci zajęli jeden, zaś dziewczyny drugi. Kylie dosiadła się do nich dopiero w połowie drogi, gdyż chciała również posiedzieć z Jasperem i jego siostrą. 

Dziewczyny całą drogę siedziały smutne. Po raz kolejny wspominały sobie wszystko po kolei. Czasem udawało im się zaśmiać przez łzy, które co chwilę wypływały im z oczu. Hederson próbowała je jakoś pocieszać i uświadomić, że przecież będą się widywały i nie żegnają się na zawsze. Po słowach Kylie starały się troszkę rozweselić, ale nie za bardzo im to szło. Po jakimś czasie trochę się rozluźniły i wdały się w żarty z najmłodszą Gryfonką. 

Okoły godziny później dosiedli się do nich Huncwoci. Mieli już dużo lepsze humory niż z rana. Rozsiedli się na fotelach obok dziewczyn, a James się wyszczerzył. 

- To co? Idziemy jutro poszukać mieszkań obok siebie? 

- Ja na pewno. - zaśmiał się Syriusz. - Mieszkałem z tobą pod jednym dachem tyle lat, a teraz będzie i tak dziwnie. 

Zmierzch // Remus Lupin ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz