Na samotnej wyspie...

95 8 0
                                    

Gdzieś na wielkim oceanie żyła sobie pewna para. I ta pewna para w łodzi mieszkała. Na statku u wybrzeży, rozbitym na plaży, a wśród gości piratów były cuda ogromne. A oni tylko rumu potrzebowali niewiele. I wśród ciszy na wyspie młoda para żyła. Spokojnie życie wiodła przez te wszystkie lata.

Aż pewnego razu na plażę zawitał okręt drewniany bez piratów przy sterze. Spojrzeli w górę - żagle poszarpane, a maszt złamany.

Zdziwienie było ogromne gdy dostrzegli małe dziecko. Wzięli je na ręce, wynieśli z szalupy. Nakarmili maleństwo. Przygarnęli dzieciątko. Opiekowali się nim, wychowali na dobrego człowieka.

Lata mijały. Dziecko urosło. Nie było już małe. A nasza para na schodkach usiadła. Patrzyła na dziecko, które buduje łódeczkę. Naiwna dziecina.

Po kilku dniach wypływa. Dorośli patrzą na dziecko. Widzą jak statek tonie. Ciało dzieciny przypływa do brzegu. Para chowa je pod ziemią, głęboko pod piachem. Kolejne dziecko zabrane przez morze. A wieczorem para siada przy ognisku, czuje obecność innych osób. Zaczynają śpiewać. Po chwili ogarnia ich sen

Kto raz na samotną wyspę dotarł ten na zawsze na niej pozostanie... Taki już los niechcianych rozbitków...



181 słów
Takie gówienko
W sumie nie ma większego sensu

We are... humans? | One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz