Tańczyli na dachu o czwartej nad ranem. Koc poplamiony jakimś drogim winem leżał przy kominie. Świeczki się jeszcze paliły. Wiatr pląsający w chmurach nie schodził na ziemię, by zabawiać się z ludźmi. Tańczyli do muzyki, którą sami śpiewali.
I jakoś wszystko wydawało się prostsze.
Boże, wybacz mi, że gadam jakieś bzdury. Nie było żadnego koca, żadnego wina. Palili jointy, nie świeczki. Mówili, a ich rozmowa przypominała taniec. Nie grę w ping ponga. Po prostu taniec.
Siedzieli, palili, żyli. To im wystarczało.
Diabeł się wścieka, gdy mówię o tych wydarzeniach. Nienawidzi takich spraw. Bo całe życie żyli według bożego rozkazu, a na końcu i tak trafili na ruszt. Rankiem, kiedy słońce już wschodziło, zgasili papierosy. Napili się. Udawali, że słyszą szum morza. Ukołysało ich do snu.
- Czy kiedykolwiek...?
- Nie. Albo tego nie pamiętam.
Już nie wstali.
Muzyka, do której mieli tańczyć, przestała grać.
142 słowa
[10.12.2022r. - 10.12.2022r.; 11.12.2022r.]
CZYTASZ
We are... humans? | One Shots
Short StoryRóżne historie, których nie mam gdzie umieścić, a chcę, by ktoś je przeczytał oraz prompty (niecodziennie!) 37/50, 74% x - ship i - nie ship, tylko przyjaciele, relacja ojciec syn itd. W pierwszym prompcie powinno być ,,i" a nie ,,x" Miłego czytania...