13. Stucky, Marvel

96 8 1
                                    

13. "I thought you were dead."

Steve Rogers był odważny. I nie mówię tutaj o Kapitanie Ameryce, tym żołnierzu po serum. Mam na myśli dzieciaka, który walczył z gnojami w Brooklyńskich alejkach. Ten mały chłopiec, którego większość mogłaby uznać za dziecko miał serce odważne i mężne. Pomimo, że wiedział, że jego szanse w każdej walce są znikome on i tak się ich podejmował. Cenił sprawiedliwość i nie cierpiał, gdy komuś dobremu działa się krzywda. Można powiedzieć, że Steve od zawsze był bohaterem. Tylko, że on tak tego nie widział.

Steve po prostu czuł obowiązek, aby chronić innych, słabszych. Ale z tego wszystkiego nie zauważał pewnego istotnego faktu. On sam też potrzebował ochrony. Świat nie był dla niego łaskawy, jego lista chorób i schorzeń ciągnęła się po podłodze przez schody z trzeciego piętra do samego parteru. I właśnie tutaj wkracza Bucky.

Chłopcy poznali się na szkolnym podwórku, kiedy to jeden ze starszych uczniów dokuczał Steve'owi. Razem z tłumem gapiów śmiali się z jego rysunków. I nie przez fakt, iż były brzydkie, przeciwnie. Były wręcz przepiękne. Ale oni śmiali się z tego, że chłopak zajmuje się dziewczyńskimi sprawami. A potem przyszedł Bucky. Wyrwał tamtym dzieła Rogersa i zwrócił je właścicielowi. Ten tylko się uśmiechnął i cicho podziękował. Zanim Bucky zdążył cokolwiek powiedzieć ten uciekł w kierunku domu.

Od tamtego czasu minęło wiele lat, podczas których chłopcy się zaprzyjaźnili. Poza spędzanym wspólnie czasem zdarzały się momenty, kiedy Barnes ratował młodszego z opresji. Mimo, że za każdym razem Rogers mu powtarzał, aby nie marnował na niego czasu. Na jego szczęście Barnes nie słuchał, uważał, że przyjaciół nie zostawia się w potrzebie. I miał rację. Nie zostawił go, gdy był chory, gdy po bójce, w której oberwał jego przyjaciel musiał go opatrzeć. Byli ze sobą na dobre i na złe. Pomimo przeciwności byli razem. Obiecali sobie, że będę ze sobą do końca linii.

A potem przyszła wojna.

Bucky'ego wysłali na front.

Steve został sam. Miał nadzieję, że jego przyjaciel nie zginie. Chociaż gdyby umarł to on by o tym wiedział. Poczułby to. Barnes był jego przyjacielem, nie chciał, aby coś mu się stało.
Dlatego gdy usłyszał, że oddział, w którym był Bucky został schwytany miał wrażenie jakby jego serce się zatrzymało. Jakby czas zacząć zwalniać, a wszystko co przeżył. Nie zastanawiając się ani chwili wsiadł do samochodu i chciał ruszyć, pomóc Bucky'emu. I wtedy przyszła do niego Peggy. Steve zyskał kolejnego przyjaciela.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Lot samolotem, skok ze spadochronem. Potem wbiegł do bazy Hydry, uwolnił więźniów. Usłyszał, że jego Bucky jest na oddziale szpitalnym czy czymś takim. Widział złego doktora wybiegającego stamtąd, ale dla niego liczył się teraz tylko Barnes.

Leżał na stole, patrzył się się w dal. Jak mantrę powtarzał kim jest i do jakiej jednostki należy. A potem usłyszał swoje imię.

- Bucky, to ja. Steve.

- Steve...

Barnes miał wrażenie, że to sen, że to tylko jego wyobrażenie. Przecież Steve nie był taki wysoki, taki duży.

- Myślałem, że nie żyjesz.

- Myślałem, że jesteś niższy.

Steve uśmiechnął się. Bucky żył, był tu z nim. Wiedział, że teraz może być tylko lepiej.





504 słowa

Tylko jedno określenie może opisać ten shot - chujowy.

We are... humans? | One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz