3. Ben and Klaus as brothers, The Umbrella Academy

77 6 4
                                    

3. ,,I should have told you a long time ago.”

Klaus pamiętał każdą z misji, na które wysyłał ich ojciec. Wiedział, że nie na wszystkich był potrzebny, że nie na wszystkich udawało im się osiągnąć sukces. Ale ojciec powtarzał, że byli bohaterami, którzy kiedyś uratują świat. Mylił się. Członkowie Akademii Umbrella nigdy nie uratowali świata, oni ocalili jedynie własną skórę. To nie były już małe, zagubione dzieci. Dorośli i mogli podejmować własne decyzje, za które brali odpowiedzialność. Klaus również. Nie było tak jak wtedy. Teraz rzeczywistość wydawała się bardzo przerażająca na trzeźwo.

Number Four nigdy nie był idealny, miał swoje uzależnienia czy dziwactwa. Zresztą jak każdy człowiek. Ale rzecz w tym, że Klaus nie żałował swoich decyzji. Nie licząc jednej, za którą obwiniał się bardziej niż powinien. I akurat to konkretne postanowienie nie pozwoliło pewnemu chłopakowi przejść na drugą stronę, do krainy spokoju. Właśnie za to Klaus się obwiniał. Wiedział, że Ben mógłby mieć lepsze życie, gdzieś za tą ścianą światła. Miał też świadomość tego, że zachował się samolubnie. Ale Ben był jedyną osobą, która go w pełni zrozumiała. Nie chciał się z nim rozstawać.

To była jedna z niewielu decyzji, za których realizację Klaus Hargreeves naprawdę się obwiniał, pomimo, że nie jej żałował. Przecież teraz miał przy boku Bena. Od szesnastu lat trwał przy nim. Opiekował się. Tylko że Ben pewnej nocy wyszedł na spacer. Tak, duchy chodzą na takie przechadzki. Chłopaka nie było tej nocy, nie pierwszej i nie ostatniej zresztą, a Klaus nie mógł odpędzić się od duchów. Szeptały do niego. Obrażały go. Śmiały się. Wytrzymał, chociaż na jego twarzy pojawiły się łzy. Robiły to od dawna. Ale potem... potem zrobiły coś znacznie gorszego.

Przez ciebie nie dołączył do nas.
Zniszczyłeś mu nowe życie Klaus.
To wszystko twoja wina.
Powtarzały mu w kółko, że to wszystko, co działo się z Benem było przez niego. A on powoli zaczynał im wierzyć. Przecież nie chciał ranić brata, więc zaczął go ignorować. Miał nadzieję, że wtedy głosy ucichną, a Number Six będzie mógł odpocząć w zaświatach.

Wiesz co leży w tamtej szufladzie, prawda?

Weź to do ręki Klaus.

Może dasz mu wreszcie spokój?

- Przestańcie! - wrzasnął na cały dom - Zostawcie go w spokoju!

Klaus osunął się po ścianie. Upadł na podłogę. Klęczał, szykując się na śmierć. Krew płynęła z niedawno zrobionych ran. Jego świadomość była bardzo daleko, a jednak słyszał te upiorne zjawy. Prześladowały go od najmłodszych lat. Już dawno, gdy ojciec zamykał go w krypcie bał się, że przyjdą po niego. Przyjdą i zabiją, rozkoszując się jego cierpieniem.

Słabeusz.

Teraz go tu zostawisz?

Chcesz do nas dołączyć?

- Tak... Chcę, proszę, tak...

Poddawał się. Powoli każdej nocy miał ochotę dołączyć do Bena. Iść w stronę światła. Zapomnieć. Ale głosy nie przestawały szeptać.

Ben każdej nocy przyglądał się temu zza szyby. Każdemu upadkowi, każdej tragedii. Wiele razy chciał to przerwać, ale kiedy tylko zbliżył się do drzwi duchy, które prześladowały jego brata, odganiały go. Nie mógł nic zrobić. Bezczynnie patrzył na to wszystko.

A to wszystko było tylko strachem. Prostym i niewinnym uczuciem, które powstrzymywało ich od życia. Pomimo, że byli bohaterami to obaj bali się porzucenia, samotności. Bo przede wszystkim byli ludźmi. Zagubionymi duszami, które szukając siebie w ciemnościach jednocześnie trzymając się za ręce.

We are... humans? | One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz