We're like fire in the rain

33 2 0
                                    

Cause when the evening comes
We're like fire in the rain

Pamiętasz, jak wymykaliśmy się z domu? Wychodziliśmy przez okna w naszych pokojach, żeby spotkać się przed drzwiami. Chcieliśmy to wszystko zachować w tajemnicy. Niczym małe dzieci, które kradną słodycze z kuchennej szafki. Tak jakby to nigdy nie miało się wydarzyć. Jakby było tylko dla nas. I może dlatego nie wychodziliśmy przez drzwi. Taka głupia metafora. Albo inne gówno.

Wychodziliśmy i szliśmy dalej. Drogi, którymi podążaliśmy były nam znane, a jednocześnie obce. Podążaliśmy zawsze gdzie indziej. Szliśmy przed siebie, wiedząc, że i tak znajdziemy drogę do domu. Bo to my nim byliśmy. Byliśmy rodziną. Domem. Nie musieliśmy przejmować się niczym. A kiedy nadchodził wieczór, mogliśmy to poczuć. Szliśmy po tak wielu drogach, które wydawały się zupełnie inne, gdy nie oświetlało ich słońce. Za każdym razem trzymając się za ręce. Patrzyliśmy w przyszłość. Chcieliśmy zobaczyć, czy przeżyjemy. Czym się kiedyś staniemy. I chociaż oboje wiedzieliśmy, iż to nic nie da, ponieważ dla ludzi przyszłość zawsze będzie zagadką, to wciąż próbowaliśmy.

Wszystko się zaczynało, kiedy słońce zachodziło. Niebo powoli traciło barwy, a my siadaliśmy na krawężnikach i patrzyliśmy na horyzont. O czym myśleliśmy, do dzisiaj nie pamiętam. Wiem jednak, że ta cisza była przyjemna. Nie musieliśmy nic mówić. Jedyna rzecz, której wtedy potrzebowaliśmy to my. Tyle wystarczyło. I mogliśmy poczuć się bezpiecznie.

When the night's begun
Our desire heals the pain

Pamiętasz, jak później robiło się ciemno? Kolory nad horyzontem zmieniały się w granatowe pasy, a nad nami było widać niezwykle jasny księżyc. Zawsze myśleliśmy, że świeci tak tylko dla nas. I może dlatego nigdy do końca nie było ciemno. Ponieważ zawsze mieliśmy siebie i księżyc. Oświetlał nam drogę, a my szliśmy tam, gdzie było najjaśniej. Potykaliśmy się o małe kamienie, ale wstawaliśmy. To się liczyło. Szliśmy przed siebie. Patrzyliśmy dalej. Prosto w przyszłość.

Byliśmy pełni myśli. Pełni pragnień. Chcieliśmy żyć i mieć rzeczy, na które nie mogliśmy sobie pozwolić. W nocy zaznawaliśmy życia, które zazwyczaj było nam zakazane. Mimo że tak naprawdę nie robiliśmy nic złego. To inni byli po prostu zazdrośni o światło, prowadzące nas przez ten mroczny świat. Nie dostrzegali tego, że byliśmy tylko dziećmi, które pragnęły po prostu trzymać się za ręce.

Całe szczęście, że mieliśmy przy sobie księżyc. I siebie. I to, że kiedy jedno z nas upadło na ziemię, drugie podawało rękę. Mogliśmy iść dalej, nie przejmując się siłami grawitacji. Wtedy czuliśmy, że jesteśmy silniejsi. Razem. Jak zawsze. Bo wtedy mogliśmy zrobić wszystko. Mogliśmy latać, przenosić góry i sadzić lasy. Palić domy, wioski i miasta. Zabijać zwierzęta i ludzi. Chronić tych, którzy na to zasługiwali. Razem byliśmy silniejsi. Nadal moglibyśmy być.

Noc była naszą matką. Patrzyła na wszystko, co robiliśmy. Niejeden raz czuliśmy, jakby się do nas uśmiechała. Obie się nami opiekowały. Nadzieja i Noc. Właśnie tak chcieliśmy je sobie wyobrazić. Opiekowały się nami po cichu, a my odpłacaliśmy się tym samym. Milczeliśmy. Ale niepotrzebne były nam słowa. Chcieliśmy pokazać, że jesteśmy coś warci, więc szliśmy za światłem księżyca. Za światłem, które one nam wysłały. A przynajmniej tak czuliśmy. I byliśmy szczęśliwi, ponieważ im uwierzyliśmy.

And the dreams we share
They are never gonna fade

Pamiętasz, jak którejś nocy rozmawialiśmy o tym wszystkim? Mówiliśmy cicho, jakby obawiając się tego, co się wydarzyło i co może się wydarzyć. Baliśmy się, że kiedy zostanie to wypowiedziane, nie będzie już ucieczki. Zatapialiśmy się w rozmowach. Marzeniach. Naszych pragnieniach. Wszystko po to, by uciec. Nie chcieliśmy żyć w tamtym domu. Wolelibyśmy na ulicach. Myślę jednak, że nawet bez dachu nad głową bylibyśmy szczęśliwi.

Blizny na plecach przypominają nam, czym byliśmy. Kim. Od kiedy zaczęliśmy się odczłowieczać? Od kiedy przestaliśmy zwracać na to jakąkolwiek uwagę? Czy naprawdę już nam nie przeszkadzało, że byliśmy tylko pionkami? Podwładnymi. Żołnierzami w marnej grze. I pozwalaliśmy się karać. Za to, co wmawiano nam, że jest złe. Dzisiaj wiedzielibyśmy lepiej. Ale nie wtedy. Tylko ulice pozwalały nam poczuć jeszcze trochę człowieczeństwa. Noc przykrywała nas kocem. Przez krótką chwilę byliśmy bezpieczni.

W tamtych dniach dzieliliśmy się wszystkim. Sekretami, rozmowami, myślami. Tym, co kochaliśmy i nienawidziliśmy. Obawami i lękami. Patrzyliśmy w niebo, mówiąc Spójrz, czy to nie piękne? One też będą wiedzieć. Będą też milczeć. Milczymy jak one. Bądźmy jak gwiazdy. I byliśmy. Ale dzisiaj wygaśliśmy. I powoli znikamy z nieba.

It's because of love we're standing here today
We're like fire in the rain

Pamiętasz, jak chcieliśmy, by gwiazdy poprowadziły nas ku przyszłości? Patrzyliśmy w niebo tyle razy i mieliśmy nadzieję, że to po prostu zadziała. Byliśmy głupcami. Ale mieliśmy nadzieję. I mimo tego, że nadzieja jest matką głupich, to wiadomo też, iż każda matka kocha swoje dzieci. Dla nas te prawdy, czy jakkolwiek to nazwać, się sprawdzały. Wierzyliśmy. To nam wystarczyło.

Wystarczyło, by móc zostać razem do końca.

Wystarczyło, by niczym płomień w kominku nie zgasnąć od razu.

Wystarczyło, by móc pomyśleć, że może kiedyś zaznamy szczęścia.

Rozdzieliła nas siła nieunikniona. W łagodny, a jednocześnie bardzo bolesny sposób. Wiedzieliśmy, że to nadejdzie. Mieliśmy tylko nadzieję, że da nam jeszcze trochę czasu. Nie prosiliśmy o zbyt wiele. Gdyby nie to, iż byliśmy, no wiesz, sobą to może i by się udało. Teraz nie chodzimy razem po ulicach. Nie fizycznie. Duchem cały czas przy mnie jesteś. Ale cieszę się. Nie musisz odczuwać już bólu.

Lubiliśmy wierzyć, że to nasza miłość pozwoliła nam przeżyć tak wiele. Że to dzięki niej byliśmy tacy niezwyciężeni. Chyba nigdy nie myśleliśmy, że to ona może być powodem skrócenia tego wszystkiego. Ale cóż, może tak właśnie powinno być? Może to wszystko było nam po prostu przeznaczone?

Z tobą wszystko wydawało się dobre. Teraz też. Chociaż trochę mniej. Tęsknię. Bardzo. Kiedyś lubiliśmy myśleć, że jesteśmy swoim przeznaczeniem. Bratnimi duszami. Może nawet do pewnego czasu tak było. Lubiliśmy słuchać tych samych piosenek, tańczyć i śmiać się, kiedy tylko mogliśmy. Kochaliśmy być sobą pomimo bólu zadanego nam przez świat.

Kochaliśmy być razem. Patrzyliśmy w gwiazdy. Chodziliśmy po ulicach. Uciekaliśmy z domu przed potworami. Dorastaliśmy. Starzeliśmy się. Staraliśmy się przetrwać. Wszystko razem. Stare czasy, które tak bardzo kochaliśmy.

Tylko że dzisiaj nie jesteśmy już razem. Zostaliśmy oddzieleni. Ale to w porządku. To nowy początek, który nie musi być końcem. Zawsze się mówi, że koniec to początek. Prawda czy kłamstwo? Nie wiedzieliśmy. Nigdy nie musieliśmy. I wciąż nie musimy. Dla nas to po prostu zwyczajny początek. Specjalnie dla nas.

Dlatego spytam. Chcesz zacząć od nowa?







1002 słowa

Ostatnia praca w 2021 roku. Nawet się wyrobiłam. Niesamowite.

Najlepszego w Nowym Roku!!!

Godzina 23:53

We are... humans? | One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz