25 rozdział ♔ | Możni utrapieniem króla i prezent dla królowej |

1.2K 36 271
                                    

Körmöcbánya¹, Królestwo Węgier, początek lipca, 1327r

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Körmöcbánya¹, Królestwo Węgier, początek lipca, 1327r.

Młodzieniec jechał u boku palatyna ze skwaszoną miną. Widocznie poczęła do niego docierać świadomość swego występku. Marzenia o bogactwie szybko umknęły na wieść o górniczym zapisie skrupulatnie przestrzeganym na terenach Królestwa Węgier. Wolał nie wracać do domu, domyślając się, co go tam czeka na wieść o odebraniu ojcowych ziem. Wydziedziczy mnie i rzuci wilkom na pożarcie. Co ja, żem uczynił. — Kiwał głową, psiocząc pod nosem. Drugeth szturchnął go mocniej w ramię, prawie zrzucając z siodła i dusząc się ze śmiechu. Usadzając się na nowo na koniu, prześwidrował go spojrzeniem, przewracając w końcu oczami. Nie mógł na nic więcej sobie pozwolić.

Nieliczny orszak – z najważniejszymi dla króla urzędnikami – podjeżdżał już pod ostatnią górę eskortowany przez koronną gwardię. Dojeżdżając do łysego szczytu, Karol uśmiechnął się i poklepał szyję Diona. Górzysty krajobraz rozpościerał się pod nimi, podany jak na tacy. Potężne i wysokie drzewa zdobiły najwyższe granie u podnóża z nich ograbione na rzecz gęstych krzewów i niskich drzew. Żadna barwa nie wyróżniała się z gęstwin. Cały pejzaż okryty był zielenią dominującą w letniej porze. Otrząsnął się i spojrzał w stronę domu stojącego u podnóża lasu. Nieco niski mężczyzna z brodą niepewnie podchodził ze złączonymi pokornie dłońmi.

— Istvánie! — Zeskakując z ogiera, podał lejce koniuszemu i przywołał do siebie chłopaka. Objął go ramieniem i poklepał po plecach. — Prowadź, młodzieńcze.

Niechętnie maszerował w stronę ojca niczym zbir na sąd ostateczny. Spuścił głowę przed chłopem i odbiegł na bok na jego zamachnięcie. Jasno dał mu ojciec do zrozumienia, co czeka go na osobności. Ten uchylił czoła przed Andegawenem, rękę do piersi przykładając.

— Ponoć udane łowy mieliście, gospodarzu? Kuropatwa? — spytał nieco łagodniej.

— Ja? Skąd, najjaśniejszy panie. — Zełgał, nie patrząc nawet w królewskie oczy. — To ino pomówienia.

— Syn wasz co innego prawi. — Unosząc dłoń, pozwolił słońcu otulić promieniami złoty kruszec, którego blask padł prosto na twarz chłopa. — Dlaczego próbujecie ukryć znalezisko gospodarzu?

Mężczyzna zawahał się, uciekając wzrokiem od monarchy i karcąc nim niesfornego syna. Młokos od dawien dawna myślał tylko jak wyrwać się z zapyziałego miasteczka i wejść pomiędzy mury miasta. Co mu do tego głupiego łba strzeliło?! — Przeklinał go w myślach gorszymi słówkami, za co szybko przepraszał Boga. Prawdą było, że tego chłopaczka nie obdarzył on zbytnio rozumem i rozwagą, ale na nieszczęście synem jego był, co uszanować musiał. Popsioczył jeszcze chwilę w myślach na chłystka, nadzieję żywiąc, że Najwyższy znudził się już i go nie słucha.

Zacisnął mocniej dłonie, czując wilgoć je oblepiającą i spojrzał na króla. 

— Wybacz, panie. Pola te, to wszystek co mam. Mówić nie chciałem, byście mi ich nie zabrali. — Spuszczając głowę, zamachnął się, kopiąc źdźbło trawy. — I tak pewnie czort to da, zabierzecie, po partacku zapłacicie i cieszyć się nakażecie, żem teraz dobrodziejem królestwa. A tfu! — splunął przez ramię. — Co mi po tym, jak do gara włożyć baba nie będzie miała co, a i ten chłystek co włożyć na siebie jak pola zabierzecie. — Szturchnął młodego w ramię i kątem oka na dom spojrzał. — Córkę jedną jeszcze mam, nie brzydka, całkiem ładna, ale co jej po tym, jak bez jadła zmizernieje, kości jej powyłażą, plecy, nogi skrzywią i żaden jej takiej kościstej nie weźmie.

Królowa ♔ Piastówna na węgierskim tronie | Elżbieta Łokietkówna |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz