51.

51 6 0
                                    

Chłopiec zobaczył wesołe miasteczko. Był taki podekscytowany, że uprosił nas byśmy poszliśmy chociażby na diabelski młyn. Ostatnim razem jak byliśmy w parku rozrywki, to się pokłóciliśmy. Oby tym razem tak nie było.


Payton zapłacił za naszą czwórkę, bo dziecko gratis, po czym skierowaliśmy się ku diabelskiemu młynowi. Zdecydowaliśmy, że siądziemy do jednego ,,wagonika". Po wejściu siadłam z Paytonem po jednej stronie, a Madison z Tomem po drugiej. A co z Theo? Stał i chodził po całej kabinie, bujając nami trochę. Rozglądał się po wszystkich stronach.

-ooo tam jest nasz domek!-krzyknął

-no widzisz, pomachaj rodzicom, może ci odmachają- zaśmiałam się z chłopca

-ciekawe czy mnie widzą...-drążył temat dalej


Dobre 20 minut później znów znaleźliśmy się na lądzie. Szczerze? W tym roku już więcej nie wsiądę na żaden diabelski młyn. Co z tego, że już bliżej końca tego roku... Postanowiliśmy zagrać jeszcze w jakąś grę, w której nagrodą był wielka maskotka słonika. Theo był znów bardzo zdeterminowany i podekscytowany, jak mu teraz odmówić. Po kilku razach, chłopakom udało się wygrać dla mojego brata pluszowego słonika. Był prawie taki jak on!

-jest cudowny!-powiedział z uśmiechem, niczym banan- dziękuję

-nie ma za co!-odpowiedział Payton- dla tego uśmiechu warto poświęcić tysiące- przyznał słusznie

-fakt, faktem...-zaczął Tom- a może, skoro już tu jesteśmy, to przejdźmy się kawałek!-zaproponował

-tak! Trochę świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło-stwierdziła Madison

-dobra-odpowiedziałam zadowolona


Godzinę później wróciliśmy do samochodu. Theo oparł się o misia i zasnął z przemęczania i takich wrażeń. Rzadko bywa się w wesołym miasteczku z bliskimi. Droga powrotna minęła bez jakichkolwiek problemów. Zaparkowaliśmy przed domem. Chciałam wyjąć chłopca z samochodu i zanieść go do jego pokoju. ale Tom postanowił, że mnie wyręczy. Razem z Madison zaniosą go do domu, przebiorą i ogarną do spania. Zaproponowali, że możemy zrobić sobie chwilę wolnego, tylko dla nas. Bez wahania się zgodziliśmy, bo taka sytuacja może się więcej nie zdarzyć.


Stwierdziliśmy z Paytonem, że pójdziemy do pobliskiego parku. Szliśmy dobrze oświetloną dróżką, prowadzącą na skaliste zbocza. Po przejściu kilku kroków zaczął delikatnie prószyć śnieg.

-cudownie tutaj...-powiedziałam, ściskając jego rękę

-prawda-przyznał mi racji- kiedyś może zamieszkamy w takim domu, co ty na to? Oczywiście jak będziesz całkowicie zdrowa!-proponował

-właśnie, co do choroby... Zaraz po Sylwestrze, 3 stycznia muszę iść do szpitala na tą cholerną chemię-powiedziałam trochę smutna- mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej...

-nie ma innej opcji Sky-spojrzał mi prosto w oczy, łapiąc mnie za drugą rękę- pamiętaj, że wydam miliony, bylebyś była zdrowa, rozumiesz? Jestem gotowy poświęcić swoje zdrowie czy nawet życie, byś była zdrowa -pocałował mnie w czoło

-nie mów tak! A co na to twoi rodzice?

-będą musieli się do tego dostosować, bo to moja decyzja. Oni akurat w tym przypadku nie mają nic do gadania- rozejrzał się po okolicy- może już wracajmy, coraz chłodniej tutaj

-dobry pomysł, ręce mi już trochę marzną-przyznałam szczerze


Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w cieplutki domku. Zdjęliśmy kurtki, buty i poszliśmy do łazienki umyć ręce. Dowiedzieliśmy się przy okazji, że mamy godzinę do kolacji. Postanowiliśmy i tą chwilę spędzić sami. Położyliśmy się na łóżku w swoich ramionach. Wtedy dopiero przypomniało mi się, gdy praktycznie każdą wspólną, wolną chwilę spędzaliśmy w taki sposób. Znów czułam jego hipnotyzujące perfumy, zapachu świeżości i nowoczesności... Uwielbiam ten zapach, przy nim czuję się tak jakoś inaczej.

-myślałaś co będzie, gdy wyzdrowiejesz?-spytał mnie chłopak

-wiesz... zanim zachorowałam, myślałam by skończyć szkołę, wyjechać na miesiąc gdzieś w ciepłe kraje... Potem wrócić do kraju, nie koniecznie naszego miasta i rozpocząć studia na kierunku polonistycznym...-zastanowiłam się przez chwilę- ale teraz wszystko przemyślałam o wiele poważniej niż wtedy...

-czyli?-dopytywał z ciekawością chłopak

-choroba dała mi dużo do myślenia. Nie masz czasu by spełniać aspirację twoich rodziców, rodziny. Zrobić studia, z których byliby zadowoleni, dumni. Zrozumiałam, że trzeba podążać za marzeniami i zrobić w końcu coś po swojemu. Ostatecznie postanowiłam, że skończę szkołę, pójdę na studia psychologiczne, między czasie robiąc magisterkę, gdy będę po studiach polecimy gdzieś w ciepłe kraje. Po powrocie znajdziemy pracę, ustatkujemy się i założymy rodzinę. Kupimy nowy dom i będziemy mieć gromadkę małych robaczków- mówiłam z pasją

-gromadka to dla ciebie ile, przepraszam bardzo?-zaśmiał się chłopak

Love me till the end - Payton MoormeierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz