= XVIII =

100 4 0
                                    

Siedzę i nie wiem co ze sobą zrobić. Z tego powodu po prostu nie ruszam się z miejsca. Zresztą, gdzie miałabym pójść? Kiedy zamknięto mnie w pomieszczeniu. Przynajmniej nie jestem sama, jedyną zaletą obecnego stanu rzeczy. Opieram się o betonową ścianę. Newt położył głowę na moich wyprostowanych i wyciągniętych do przodu nogach. Nie rozpoczyna rozmowy, bo chyba nie chce wyprowadzić mnie z równowagi. Zna mnie jak nikt, więc dobrze wie, kiedy potrzebuję chwili dla samej siebie, żeby poukładać wszystko w głowie. Mam ochotę krzyczeć ze złości, ale tego nie robię. Jestem rozsierdzona, bo nie rozumiem sytuacji, w której się znalazłam. Mogłabym powiedzieć, że wzięli nas jako zakładników, ale to nie pasuje do mojej teorii, bo nic z nami nie robią. A przynajmniej, nie postępują, tak jak powinni, postępować. Obecny incydent, składa się z dosłownie wszystkiego, co wykracza poza moje wyobrażenia i logiczne próby sklecenia odłamków w całość.

- Co tak, właściwie z nami robią?- przerywam długotrwałą ciszę. Nie mogę wytrzymać w zupełnym milczeniu, bo przeróżne myśli uderzają we mnie ze zdwojoną siłą.- Czy można uznać to za porwanie?- zadaję kolejne pytanie, nie oczekując odpowiedzi. Chcę jedynie stąd wyjść, znaleźć Johna i ruszyć w konkretnym kierunku. Do bezpiecznej przystani, bo czas się kurczy, a ja przestaję wierzyć, że kiedykolwiek dotrzemy na miejsce.

- Niby tak, niby nie- wzruszył ramionami Thomas.- Zamknęli nas i nie chcą wypuścić wolno, a jednocześnie siedzimy w jednym pokoju. Co moim zdaniem jest równoznaczne, z tym że nie mają nic przeciwko, żebyśmy planowali coś za ich plecami. Czy tak zachowują się normalni porywacze?- prycha z pogardą dłubiąc w ścianie niewielkim scyzorykiem. Całkowicie się z nim zgadzam, jeśli chodzi o tę kwestię. Porywacze nie zachowują się w ten sposób. Nie wspominając już o tym, że nawet nas nie przeszukali, tylko zabarykadowali uzbrojonych po zęby. Jak w takim razie powinnam nazwać, siłowe odebranie wolności? Na pewno nie więzieniem, przecież nie udowodnili nam żadnej winy, nie skazali nas za czyn niedozwolony, bo takowego nie popełniliśmy.

- Może to nienormalni porywacze?- śmieje się Minho, przystając w miejscu. Na reszcie, oddycham z ulgą. Powoli dostawałam oczopląsu, a o paranoi powodowanej przez odgłos jego kroków, nawet już nie wspomnę.- Sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Czasem zdaje mi się, że cały świat obrócił się przeciwko nam. Wszystko idzie, nie tak jak powinno.- dobrze, zdajemy sobie z tego sprawę, ale żadne z nas się do tego nie przyzna. Ogólnie rzecz biorąc, boimy się poruszać pewne tematy na głos, bo wiążą się z jednoczesnym potwierdzeniem porażki. A na obecnym etapie, kiedy zabrnęliśmy tak daleko. Nikt nie chce być osobą, która to zatwierdzi i sprowadzi wszystkich na ziemię.

- W takim razie musimy, sprowadzić go na właściwe tory.- wzrusza ramionami Newt.-Myślę, że w pierwszej kolejności powinniśmy odnaleźć Brendę i streferów. Przecież nie możemy zostawić ich na pastwę losu. Za dużo razem przeszliśmy. A reszta pewnie, pójdzie gładko... Tak, tylko mi się wydaje.- chrząka pod nosem, spoglądając mi prosto w oczy, jakby szukał potwierdzenia dla swoich słów. Uśmiecham się pod nosem i czochram jego jasne włosy. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że jego ostatnie słowa, grają tutaj pierwsze skrzypce.

- Naturalnie, że nie zostawimy ich samym sobie. Dotrzemy do bezpiecznej przystani razem, albo wcale.- odpowiadam niejednoznacznie, bo nie mam odwagi, upewniać go w jego utopijnym przekonaniu. Nie chcę dawać mu złudnej nadziei, którą odbiorę przy pierwszej lepszej okazji, dlatego wolę pozostać przy neutralnym stanowisku. Zwłaszcza gdy stąpam po dość grząskim gruncie- Myślicie, że wszystko u nich w porządku, bo trochę się o nich obawiam?

- Brenda nie pozwoli ich skrzywdzić.- odzywa się, pocieszająco Thomas.- Gdziekolwiek by nie byli, z pewnością są w lepszym położeniu od nas.- dodaje na jednym oddechu. Wiem, że właśnie próbuje mnie pocieszyć, ale w jego wypowiedzi brakuje pewności siebie, jakby sam nie potrafił uwierzyć we własne słowa. Chciałabym przyjąć to do wiadomości i móc powiedzieć, że wszystko jest, zawsze, było i będzie w porządku, ale coś mnie przed tym powstrzymuje. W głowie wciąż pojawia się natrętna myśl, która nie chce jej opuścić. Zdaję sobie sprawę, że okłamywanie samej siebie do niczego dobrego nie prowadzi, ale z drugiej strony. Wolałabym przeinaczyć niewygodne i bolesne fakty, aby wyglądały korzystniej, tak po prostu dla spokoju ducha. Gwałtownie zrywam się z miejsca na dźwięk klucza, rozbijającego się o metalowy zamek w drzwiach. Spoglądam kątem oka na stojącego za moimi plecami blondyna. Przez chwilę po jego twarzy przebiega krótki grymas ból. Jestem pewna, że nogą rozbolała go przez zbyt szybką zmianę pozycji z leżącej na stojącą. Sięga w stronę rękawa, po schowany w nim niewielki nożyk, ale kiwam przecząco głową, w ten sposób daję mu do zrozumienia, że zbyt prędko nas zdradzi, jeśli sięgnie po niego od razu. Metalowe drzwi otwierają się na oścież, a w progu stoi niskiego wzrostu otyły mężczyzna. Zamiera w bezruchu, świdrując nas swoim przenikliwym spojrzeniem. Na pierwszy rzut oka nie wygląda groźnie, ale ma w sobie, coś odpychającego. Nie wygląda na zbyt groźnego przeciwnika, ale pozory mogą mylić. W obecnej chwili pełnię rolę jego odbicia lustrzanego. Nie wykonuję, żadnego ruchu, a z pewnego rodzaju fascynacją wpatruję się w jego twarz i próbuję wyczytać z niej jak najwięcej.

She's the last one everOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz