= V =

187 12 0
                                    

-Nie do końca rozumiem.-stwierdził pewnie Winston, idąc ciężkim krokiem przez pustynię. Jesteśmy zmęczeni i wykończeni po całym dniu wędrówki, widać to po szkarłacie oblewającym jego twarz i oporności z jaką stawia kolejny krok, jakby za tracił swoją młodzieńczą energię i wolę walki-Jesteś pomyłką, a oni nadal cię tutaj trzymają? To nie w ich stylu.- ociera pot z czoła wpatrując się w niebo.

-Może późno się zorientowali i niechciało im się tego sprostować?- bardziej pyta niż stwierdza Jeff. Nigdy nie uda mi się odczytać ich intencji ze stu procentową dokładnością. Dałabym sobie rękę uciąć, że będą chcieli pozbyć się mnie jak najszybciej, ale z niewiadomych przyczyn nie zrobili tego. DRESZCZ to nieprzewidywalna bestia. Wydaje ci się, iż jesteś na etapie, w którym dasz radę odczytać ich intencje, a jednak okazuje się, że jesteś w błędzie.

-Wynika z tego, że musisz być cholernie ważna.- pogodny uśmiech rozświetla twarz Winston. Poniekąd, ponieważ działaj na bardzo prostych zasadach. Złamią ci nogę tak, że nie jesteś w stanie chodzić, ale nie poprzestaną na tym, bo wezmą jeszcze rękę, aby nie było zbyt łatwo.

-Jest jeszcze druga opcja.- kręcę głową z rozgoryczeniem.-Jestem im potrzebna.- dodaję, jednak nikt mi nie odpowiada. Jakby każdy z nas trawił właśnie słowa padające z moich ust.

Czarne chmury kłębiły się na niebie, płynąc leniwie po jego tafli targane przez silny wiatr. Piasek unoszony w powietrze, dostawał się do oczu i ust. Przez co musieliśmy zasłaniać okolice twarzy białym przewiewnymi prześcieradłami. Duchota, która była jeszcze większa niż kwadrans temu i specyficzny zapach unoszący się w powietrzu. Wprost krzyczał do mojego ucha, że zanosi się na burzę. Niepokój wzrastał we mnie z każdą sekundą, wciskając powietrze z płuc. Przebywanie podczas burzy na zewnątrz stanowi ogromne niebezpieczeństwo, powinniśmy znaleźć kryjówkę, w której przeczekamy nawałnicę. Szkoda tylko, że DRESZCZ postanowił umieścić nas w miejscu, gdzie nie sposób się ukryć. Brnę do przodu walcząc z silnym podmuchem wiatru, usilnie staram się dotrzeć do Newta. Chcąc wyegzekwować jak powinniśmy postąpić.

-Co robimy?!-krzyczę starając się, aby mój głos nie zgubił się porwany przez wiatr.

-Pojęcia nie mam. Jesteśmy w...-nawet nie musi kończyć, bo i tak każdy z nas wiem, o co mu chodziło. Byłam naiwna w głębi serca wierząc, że Newt będzie w stanie rozwiązać nasze problemy, po prostu szukałam pocieszenia tam gdzie go nie ma, łudząc się na próżno, że za radzi tej burzy.

-Musimy przyspieszyć!-stwierdza Thomas, opierając się o moje ramię. Serce głośno łomocze o klatkę piersiową, kiedy błyskawica przecina powietrze tuż za moimi plecami. Niebo rozświetla się do białości, przez chwilę robi się tak jasno, jakby słońce znów górował w zenicie. Po przeszywającym przestrzeń huku, spada kurtyna rzęsistego deszczu.

-Biegniemy!- krzyczy Minho, kiedy jeden z piorunów rozbija się o ziemię w odległości trzystu metrów, od grupki ściaśnionych streferów. Jak na komędę sędziowskiego gwizdka rzucamy się przed siebie, z boku wyglądamy zapewne jak grupa olimpijskich lekkoatletów, niestety nie walczymy o puchar, ani jedno z trzech miejsc na podium. Stawka jest dużo cenniejsze. A mianowicie, nasze życie. Deszcz siecze niemiłosiernie, a duże krople rozbijają się na moim rozgrzanym ciele. Z każdą sekundą cienki materiał prześcieradła przesiąka coraz bardziej. Po niespełna pięciu minutach biegu czuję wilgoć na koszulce. Serce omało nie staje mi w miejscu, kiedy piorun uderza tuż obok mojej nogi. Odskakuję jak oparzona, a z miejsca, w którym nastąpiło wyładowania elektryczne skaczą iskry. Przełykam ślinę i z całej siły próbuję się nie rozkleić, niech ten horror dobiegnie końca.

-Patrzcie tam!- otwieram oczy słysząc krzyk Azjaty. Ocieram oczy z wody, utrudniającej widoczność. W oddali dostrzegam niewyraźne wysokie kształty. Nie do końca potrafię ocenić, czy to wytwór mojej wyobraźni, czy może?

She's the last one everOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz