Przerzucam się z boku na bok. Otwieram oczy czując ciepłe dłonie na moim ramieniu. Uchylam delikatnie powieki poranne światło razi mnie w oczy.Nie wyraźnie widzę
postać nachylającą się nade mną. Obraz wyostrza się.Azjata wpatruje się we mnie ze złością. Obdarza go złośliwym uśmieszkiem na co on przewraca tylko oczami i wzdycha głośno. Jak ja lubię go denerwować.
Czuję satysfakcję z tego powodu. Wstaję z hamak i nieudolnie zakładam buty. Minho nadal soi obok mnie wręcz mordując mnie wzrokiem
Co go dzisiaj ugryzł zastanawiam się przez chwilę. Jednak szybko odrzuca od siebie takie myśli. Bardziej martwi mnie wczorajsza Kłótnia z Newtem. Blondyn i jego ruda koleżanka nie odzywiają się do nas od wczoraj. Nawet nie chcieli usiąść z nami podczas kolacji.Może jednak potraktowałem go za ostro wkońcu to nie jego wina że miał ranną nogę. Powinienem go przeprosić ale to dopiero po śniadaniu. Jestem głodny jak wilk.Czuję nieprzyjemny skurcz w żołądku.Ciekawe co Patelniak
przygotował ty razem.Zasznurowuję buty i spoglądam w górę. Z frustracją stwierdzam że czarnowłosy nadal tu stoi. Nadmiar złego przyjął pozycję jakby za chwilę miał rzucić się do ataku na wściekłego bóldożercę. Wzdycha głośno co ewidentnie go denerwuje. Sam nie wiem dlaczego tak się zachowuje. Przecież nie powiedziałem mu wczoraj nic co mogłoby go urazić ,przynajmniej nie przypominam sobie czegoś takiego. Jeszcze parę godzin zanim kładliśmy się spać był w świetnym humorze.
-Nie zapomniałeś przypadkiem o czymś? - pyta poirytowany.
-Raczej nie. - wzruszam obojętnie ramionami.
-Doprawdy. - syczy przez zaciśnięte zęby. -Nawet o tym że idziemy dzisiaj z Albym do labiryntu!- wdziera się na mnie a cała jego twarz czerwienię je ze złości.
-O purwa. -mruczę pod nosem. - Daj mi piętnaście minut zjem coś tylko i możemy iść. - odpowiadam na głos. Minho wybucha nagłym i nieopanowanym śmiechem. Wyciera łzy z kącików oczu.
-Stary zjesz dopiero w labiryncie. - klepie mnie po plecach.-A teraz choć jeśli Ci życie miłe. - warczy.Kręcę głową kiedy odwraca się do mnie tyłem. Podnoszę się z hamak i podążam za nim w stronę wschodnich wrót. Jest może z szósta rano ale słońce przyjemnie grzeje.Po drodze wpadamy na Anastasię i blondyna.Biegnie bez butów za jasnowłosym. Kuleje na lewą nogę przez co trudno mu biec.Tak uroczo razem wyglądają. Udana byłaby z nich para.Uśmiecham się sam do siebie. Pewnie dziwnie wyglądałem no ale trudno. Thomas o czym ty myślisz przecież oni są tylko przyjaciółmi tłumaczę sobie. Do czasu do czasu pokrzepiam się tą myślą.
Pov. Anastasia
-Wiesz że Ci tego nie daruję. - odgrażam się blondynowi.Podczas przekonywania rządek z żodkiewką.
-Co,pojęcia nie mam o czym mówisz. - wzrusza ramionami udając zdziwionego.
-Mam cię oświecić? - pytam przerzucają długi warkocz przez ramię.
-Jeśli możesz,o Pani?-ukłania się teatralne odkładając łopatę na ziemię.
-Zapomniałeś że ukradłeś mi buty milordzie? - udaję obrażoną prychając i odwracając głowę w stronę jeziora.
-Przepraszam czy zechcesz mi wybaczyć? - stara się nie wybuchnąć śmiechem.
-Pomyślę.-wzdycham głośno.Aż w końcu nie wytrzymuję i wybucham śmiechem a Newt razem ze mną. Dzień pracy mija nam dość szybko. Starannie przekopujemy wszystkie grządki.Mamy dzisiaj dość dużo pracy.Dzisiaj postanowiliśmy uwinąć się trochę szybciej żeby mieć więcej czasu na odpoczynek.Dlatego skupiliśmy się dzisiaj bardziej na obowiązkach niż na wygłupach. Choć i bez nich nie mogło się obyć. Dzisiejszego dnia zrobiliśmy dużo więcej niż zazwyczaj. Krótko mówiąc odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Przekonaliśmy wszystkie rządzi. Zasialiśmy nowe warzywa i zebraliśmy te dojrzałe. Na sam koniec podlaliśmy wszystko. Ostatnio podziemne systemy nawadniające szwankują i przestały podlewać co nie jest nam na rękę bo i bez tego mamy sporo roboty.Jak zresztą każdy w strefie.Nasza praca i tak nie jest najgorsza przychodzimy po śniadaniu robimy co mamy zrobić a wieczorem odpoczywamy.Najgorszą fuchę z nas ma Patelniak.Od samego rana musi być już w kuchni. Przygotowuje śniadanie dla zwiadowców i około czterdziestu pozostałych streferów.On praktycznie z kuchni nie wychodzi chyba że wieczorem lub na ognisko co zdarza się dość rzadko.Bardzo często podczas ognisk relaksuje się na stołówce.Ja bym nie wytrzymała w takiej pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę przy garach.
-Newtie,rzuć mi łopatę. Schowam ją do przybudówki.!-wołam w stronę jasnowłosego.
-Ogey. -odzywa się.-Łap!-krzyczy w moją stronę i rzuca łopatę. Wystawiam ręce żeby chwycić przedmiot. Metalowy trzon odbija się w świetle słonecznym.Łapię za drewniany uchwyt,wypada mi z ręki i uderza w stopę.Czuję ból pulsujący w całej mojej stopie. Siadam na ziemi i chwyta się za stopę czuję łzy napływające do oczu.Kołyszę się w przód i tył.
-Cholera jasna!-mruczę pod nosem.
-Rusałko, co się stało. - słyszę kroki.Czuję ciepłą dłoń na ramieniu.
-Nic, spadła mi Łopata na stopę.-zaciskam zęby żeby się nie rozpłakać.
-Pokaż. -zdejmuje mi buta z nogi.
-Będziesz żyć.-klepie mnie po ramieniu.-Spróbuj wstać.-prosi.Wstaję z ziemi. Staję na rannej stopie.Stawia
pierwszy krok.Rezygnuję po chwili czując ból.Siadam z powrotem na swoim miejscu.
-Nie dam rady. -wzdycham z frustracją.
-Złap mnie za szyję.-kuca obok mnie.
-Nawet o tym nie myśl.-protestuję.
-Zawołaj kogoś.Przecież nie możesz dźwigać.-upieram się nadal.
-Przestań.-chwyta mnie pod kolanami i podnosi do góry. Jęczę z frustracją i wtulam się w zgięcie jego szyi.Poddaję się i oddaję błogiej ciszy. Wiatr przyjemnie muska moje skronie i wiatr.Wykończy mnie kiedyś. Ale to ja jestem gorsza nadal nie powiedziałam mu jakie były rokowania Plastra.Mam nadzieję że dowie się o tym ode mnie a nie przypadkiem od kogoś innego. Daję się porwać czarnym myślą.
Pov. Thomas.
-To tutaj.-wyrzucam na jednym oddechu. To jedyne dwa słowa które jestem w stanie wykrzesać po tak męczącym poranku. Nachylam się czując wzbierające mdłości.Miarowo wypuszczam powietrze z ust.Starając się nie zwrócić zawartości żołądka.
Podnoszę głowę do góry. Rozglądam się na około.Minho opiera się czołem o zimny kamień ściany labiryntu.Alby stoi sto metrów od przepaści i patrzy w nią z lekkim niesmakiem.Oddala się i ciska kamieniem w jedną z ścian.
-To tylko tyle.-krzyczy z rozczarowaniem.Jego głos odbija się echem.
-Czego się niby spodziewałeś.Szyldu emanującego na różowo z napisem wyjście.-denerwuje się Azjata.
-Nie ale myślałem że będzie to coś bardziej z efektem wow.-broni się ruszając ramionami.
-Daj spokój szukamy tego pikolonego wyjścia od dwóch lat a ty jeszcze narzekasz.Nie jesteśmy w przedszkolu nikt nie znajdzie tego za nas.-uderza pięścią o marmur.
-Licz się ze słowami rozmawiasz z przywódcą tej stare... - Nie dokańcza bo przerywam mu wypowiedź.
-Cicho. - pokazuje mu gestem dłoni żeby na chwilę przestał się odzywać.
-Thomas przestań mnie denerwować bo zaraz ci...
-Oh...zamknij się na chwilę i posłuchaj
Unoszę wskazujący palec w stronę nieba.Z oddali słyszę metaliczny odgłos odbijający się od ścian.To może oznaczać tylko jedno.Bóldożerca albo cała ich grupa właśnie na nas poluje.
-Znowu.-Azjata wzdycha ze zdenerwowania.-Biegniemy!-krzyczy w naszą stronę i rzuca się do ucieczki. Podążam za nim.Znika za jednym z zakrętów nurkuję rozpaczliwie za nim. Przemieżamy zakręt za zakrętem w coraz szybszym tempie.Alby wyłania się przede mnie i biegnie tuż za czarnowłosym z lewej strony ukazuje się bóldożerca.Azjata wykonuje wślizg i przelatuje tuż pod metalowymi odnużami kreatury.Wyrywam do przodu odbijam się od zimnej ściany i przelatuję tuż nad głową potwora.Upadam na ziemię i turlam się do przodu z piskiem osuwam się na kolana. Odwracam się do tyłu słysząc krzyk dobiegający zza pleców.
Zamieram z przerażenia,kretura ciągnie czarnoskórego za koszulkę w tył i zanim zdążę zareagować wbija żądło w jego pierś.Gwałtownie zrywam się z ziemi wyjmuję długi nóż z skórzanej sakwy.Ciskam go w stronę bestii. Szybuje w powietrzu i wbija się w sam środek czoła.Wyciągam drugi rzucam z całej siły to jedyna rzecz jaką mogę teraz zrobić.Drugie ostrze wbija się obok.Monstrum chwieje się do tyłu zatacza kroku.Upada na ziemię wijąc się w ogromnych konwulsjach.
Porusza się raz jeszcze aż w końcu zamiera w bezruchu.Nieżyje zabiłem go upada na kolana.Siedzę tak przez chwilę otrząsam się z pierwszego szoku i podbiegam do rannego.Leży nieprzytomny na ziemi ledwo dysząc
-Alby nie... - wzdycham że smutku.-Proszę nie rób mi tego. - potrząsam jego ramieniem.
-Stary,uspokój się nie pomożesz mu w ten sposób,musimy zanieść go do strefy jak najszybciej.-odzywa się Minho.
-Masz rację.-otrzepuję kolana z kurzu. Jego życie jest teraz w naszych rękach.Muszę zrobić wszystko żeby przeżył poco ja w ogóle pokazywałem mu to wyjście.To moja wina przeze mnie może umrzeć.Ale najgorsze jest to że Newt mnie zamorduje.
CZYTASZ
She's the last one ever
FanfictionONA była zarówno, pierwsza jak i ostatnia. Nie było, żadnych złudzeń. Pojawiła się nagle i bez zapowiedzi, tym samym zaburzając porządek w całej strefie. Jak to w ogóle możliwe, że wśród grupki streferów, znalazła się dziewczyna? Przecież trafiali...