Od tygodnia mieszkamy w tak zwanym przez nas ośrodku. Całe dnie spędzamy leniwie na graniu w karty i denerwowaniu pracowników. Już drugiego dnia podytu, wykonano nam liczne badania, żeby stwierdzić, że wszystko jest w porządku i niepotrzebujemy opieki medycznej. Radykalne zmiany w życiu wcale mi nie przeszkadzają. A nawet są na plus, całe dnie spędzamy nie przejmując się prawie niczym poza błachymi sprawami takimi jak co dzisiaj wybrać na śniadanie.
-Dobra, wystarczy już. Chodźmy coś przekąsić.-Winston rzuca karty na stół.
-Ogey. Potem rozdamy jeszcze raz i zagramy kolejną partię.- stwierdza Thomas odsuwając krzesło od stołu.
-Kto ostatni w jadalni ten zgniły pomidor.-krzyczy Patelniak z drugiego końca pokoju. Wszyscy rzucamy się biegiem w stronę drzwi wejściowych, powtarzając tę grę jak co rano. Każdy z nas rzuca to hasło przed śniadaniem, a potem wszyscy ścigamy się do stołu. Początkowo grało w to więcej osób jednak większość zrezygnowała po kilku dniach i w ostateczności zostało tylko dwunastu uczestników, łącznie ze mną.
Mknę przez korytarz omal nie wywracając się na zakręcie. Wyprzedzam Clinta jednak nie udaje mi się wygrać z Minho i Thomasem. W końcu byli zwiadowcami w strefie. Nogi prowadzą ich przed siebie, biegną z ogromną precyzją nadążając na każdym zakręcie. Zdecydowanie gurują nad nami swoimi wyrafinowanymi ruchami i spontanicznymi decyzjami. Przyspieszam jeszcze bardziej chcąc za nimi nadążyć, ale i tak gubię ich przy najbliższej okazji. Tnę ostatni zakręt z ogromną prędkością, już ciesząc się z przewagi nad resztą grupy. Moje zdziwienie jest dużo większe, kiedy zamiast na pustą salę trafiam w tors Thomasa odbijając się od niego boleśnie.
-Cholera Tommy.-klnę pod nosem podnosząc się z posadzki. Zanim zdążę wstać z podłogi Minho wyciąga w moją stronę dłoń oferując pomoc, z której chętnie korzystam. Stoimy przez chwilę w niezręcznej ciszy, którą przerywają nasze świszczące oddechy. Kieruję wzrok w tę samą stronę co chłopcy pragnąc odkryć, co od dłuższego czasu przykuwa ich uwagę. Zamiast stołu z jedzeniem zastaję biurko, a przy nim chudego mężczyznę czytającego książkę. Jego czarne rzadkie włosy zaczesane do tyłu niezgrabnie zakrywają siwiejące połacie, ostry zakrzywiony nos omal nie wkłada w kartki, a ciemno brązowe oczka z zaciekawieniem lustrują kolejne linijki tekstu. O co w tym wszystkim chodzi?
-Myślę, że możemy przejść do konkretów.- odzywa się chrapliwym głosem, który idealnie pasuje do jego wątłego ciała i białego fartucha.
- Nazywam się doktor Janson i zostałem tutaj przydzielony, aby wyjaśnić wam parę kwestii związanych z fazą drugą eksperymentu.-serce staje mi w piersi, kiedy do uszu docierają jego słowa. Zostaliśmy oszukani, pozornie spokojne życie było tylko przykrywką. Dobre chęci, w które wierzyłam okazały się fundamentem pod kolejną serię kłamstw i testów. Z trudem przyjmuję do siebie, że wszystko w co do tej pory wierzyliśmy było po prostu blefem. Kolejnym puzzlem w układance.
-Oszukaliście nas!-krzyczy Thomas biegnąc w stronę mężczyzny siedzącego przy biurku na drugim końcu sali. O dziwo nawet nie rusza się z miejsca widząc nacierającego w jego stronę chłopca. Wszystko staje się jasne, kiedy szatyn odbija się od niewidocznej powierzchni. Z furią odsuwa się w tył i poraz kolejny biegnie w stronę mężczyzny wykrzykując w jego stronę obelgi. Trzeci raz zderza się z niewidzialna powierzchnią, a Janson nadal siedzi niewzruszony obserwując jego mozolnie starania.
- Liczyłem, że tego uniknę.-wzdycha bezsilnie lustrując wzrokiem szatyna.
-Panie Thomasie proszę o spokój.- mimo dzielącej nas bariery każde słowo wypowiedziane przez doktorka w białym fartuch jest wyraźne.
-Skąd Pan zna moje imię?-szatyn zamiera w miejscu słysząc słowa Jansona skierowane w jego stronę.
-To nie istotne.-odpowiada wymijająco na jego pytanie.-Jak już wcześniej...
CZYTASZ
She's the last one ever
FanfictionONA była zarówno, pierwsza jak i ostatnia. Nie było, żadnych złudzeń. Pojawiła się nagle i bez zapowiedzi, tym samym zaburzając porządek w całej strefie. Jak to w ogóle możliwe, że wśród grupki streferów, znalazła się dziewczyna? Przecież trafiali...